Dlaczego? Ponieważ byliśmy „zbyt zajęci”, a nasz umysł zbyt obciążony tym, co uznawaliśmy za ważniejsze od zwrócenia uwagi na otoczenie. Być może zbyt się spieszyliśmy, żeby docenić kontakt wzrokowy, dotyk, poczucie obecności we własnym ciele. Jeśli funkcjonujemy w takim trybie, może się zdarzyć, że będziemy jeść, nie smakując, patrzeć, niewiele widząc, słuchać, nie słysząc, dotykać, nie czując, i mówić, nie wiedząc, co w rzeczywistości mówimy. W przypadku zaś prowadzenia samochodu, jeśli wasz umysł wymelduje się w nieodpowiedniej chwili, konsekwencje takiej nieobecności mogą być niefortunne i dramatyczne.
Zatem w pielęgnowaniu uważności nie chodzi jedynie o największą satysfakcję z zachodów słońca. Gdy umysł jest pogrążony w nieświadomości, dotyczy to wszystkich naszych decyzji i działań. Nieświadomość może zerwać nasz kontakt z własnym ciałem, z płynącymi z niego sygnałami i informacjami. To z kolei może stać się przyczyną wielu problemów somatycznych – nie zdajemy sobie nawet sprawy, że wywołujemy je sami. Żyjąc w chronicznym stanie nieświadomości, przegapiamy to, co najpiękniejsze i najbardziej znaczące i w konsekwencji jesteśmy mniej szczęśliwi, niż byśmy mogli być. Co więcej, podobnie jak w przykładzie prowadzenia samochodu, w przypadku pracoholizmu czy nadużywania alkoholu i narkotyków, nasza skłonność do dryfowania w nieświadomości może okazać się zabójcza, unicestwiając nas powoli lub w mgnieniu oka.
* * *
Gdy przyjrzymy się naszemu umysłowi, prawdopodobnie odkryjemy, że duża część aktywności mentalnej i emocjonalnej przebiega pod powierzchnią. Ten nieprzerwany strumień myśli i uczuć może kosztować nas mnóstwo energii i być przeszkodą w przeżywaniu choćby krótkich momentów spokoju i zadowolenia.
Gdy umysł jest zdominowany przez niezadowolenie i nieświadomość, a ma to miejsce znaczenie częściej, niż większość z nas byłaby gotowa przyznać, trudno jest poczuć spokój i rozluźnienie. Zamiast tego pogrążamy się w wewnętrznej niespójności i obsesjach. Myślimy o tym i tamtym, chcemy tego i tamtego, często rzeczy sprzecznych. Taki stan umysłu może dotkliwie wpłynąć na naszą zdolność do działania, a nawet klarownego oglądu sytuacji. W takich chwilach nie wiemy, co myślimy, czujemy i robimy. Możemy sądzić, że wiemy. Jednak w najlepszym wypadku jest to wiedza niepełna. W rzeczywistości napędzają nas sympatie i antypatie, jesteśmy całkowicie nieświadomi tyranii własnych myśli i autodestrukcyjnych zachowań, którymi te często skutkują.
Słynna dewiza Sokratesa brzmi: „Poznaj samego siebie”. Podobno jeden z jego uczniów zwrócił się do niego w te słowa: „Sokratesie, chodzisz w koło i mówisz wszystkim: poznaj samego siebie, ale czy ty sam siebie poznałeś?”. Na co Sokrates odparł: „Nie, ale coś z tej niewiedzy zrozumiałem”.
Jeśli rozpoczynamy własną praktykę uważności, dowiemy się któregoś dnia więcej o swojej niewiedzy. Rzecz nie w tym, że uważność jest odpowiedzią na wszystkie życiowe problemy. Raczej wszystkie życiowe problemy mogą być postrzegane klarowniej dzięki soczewce przytomnego umysłu. Już sama świadomość stanu umysłu, który sądzi, że zawsze wie, co się dzieje, jest wielkim krokiem w stronę nauczenia się, jak widzieć świat na wskroś przez własne opinie oraz jak postrzegać rzeczy w ich faktycznej postaci.
* * *
Bardzo ważnym elementem naszego życia i doświadczenia, elementem, który mamy skłonność pomijać, ignorować i tracić nad nim kontrolę wskutek działania w trybie automatycznego pilota, jest nasze ciało. Być może mamy z nim słaby kontakt i przez większość czasu nie wiemy, jak ono się czuje. W rezultacie możemy stać się niewrażliwi na to, jak na nasze ciało wpływa otoczenie, nasze działania, a nawet nasze myśli i emocje. Jeśli nie mamy świadomości istnienia tych związków, możemy z łatwością uznać, że ciało znajduje się poza naszą kontrolą. Jak zobaczymy w rozdziale 21, symptomy fizyczne to „wiadomości”, które ciało przekazuje nam, byśmy wiedzieli, w jakiej jest kondycji i jakie są jego potrzeby. Gdy wskutek systematycznego angażowania uwagi nasz kontakt z ciałem się poprawi, będziemy znacznie lepiej dostrojeni do odczytywania jego sygnałów oraz lepiej przygotowani do odpowiedniej reakcji. Zrozumienie, jak słuchać własnego ciała, jest niezbędne dla poprawienia stanu zdrowia i jakości naszego życia.
Nawet coś tak prostego jak rozluźnienie może się okazać zadaniem ponad nasze siły, jeśli jesteśmy nieświadomi swojego ciała. Stres codzienności często wywołuje napięcie, które ma skłonność do zagnieżdżania się w konkretnych partiach mięśni, takich jak ramiona, szczęka czy czoło. Aby to napięcie rozładować, musimy najpierw wiedzieć, że się tam pojawiło. Musimy czuć. Następnie musimy wiedzieć, jak wyłączyć automatycznego pilota oraz jak przejąć stery własnego ciała i umysłu. Jak zobaczymy później, wymaga to przyjrzenia się ciału za pomocą skupionego umysłu, doświadczania odczuć docierających z wewnątrz mięśni i wysyłania im sygnałów, by uwolniły to napięcie. Można to zrobić w chwili, gdy napięcie się gromadzi, o ile jesteśmy na tyle uważni, że to widzimy. Nie ma potrzeby czekać do momentu, gdy napięcie urośnie tak bardzo, że będziemy sztywni jak drewniany kloc. Jeśli w porę nie zareagujemy, napięcie może się zakorzenić do tego stopnia, że zapomnimy, co znaczy relaks, i możemy stracić nadzieję na to, że jeszcze naprawdę się rozluźnimy.
Pewien weteran wojenny, który pojawił się w klinice z powodu problemów z bólem pleców, ujął ten dylemat w krótkich żołnierskich słowach. Kiedy badałem gibkość i ruchomość stawów, zauważyłem, że jest bardzo spięty, a jego nogi są twarde jak skała nawet, gdy już poprosiłem go, żeby je rozluźnił. Były w takim stanie, odkąd odniósł ranę po nadepnięciu na pułapkę minową w Wietnamie. Kiedy lekarz powiedział mu, że musi się rozluźnić, odparł: „Doktorze, powiedzenie mi, żebym się rozluźnił, jest mniej więcej tak samo pomocne, jak powiedzenie mi, żebym został chirurgiem”.
Z przykazań, żeby się rozluźnił, nic nie wynikało. Weteran wiedział, że powinien się odprężyć, ale tego musiał się dopiero nauczyć. Musiał doświadczyć procesu „puszczania” napięcia we własnym ciele i umyśle. Kiedy zaczął medytować, nauczył się odprężania, a jego nogi w końcu odzyskały zdrowy tonus.
Kiedy coś złego dzieje się z naszym ciałem albo umysłem, oczekujemy, że medycyna może to naprawić i często tak jest. Ale jak zobaczymy w dalszych rozdziałach, nasza aktywna współpraca jest decydująca w niemal wszystkich formach terapii medycznej. Szczególnie ważna okazuje się w przypadku schorzeń chronicznych albo chorób, na które medycyna nie zna lekarstwa. W takich przypadkach jakość naszego życia może w dużym stopniu zależeć od zdolności poznania własnego ciała i umysłu, by pracować nad poprawą zdrowia w – zawsze nieznanym – zakresie tego, co możliwe. Bez względu na wiek, wzięcie odpowiedzialności za lepsze poznanie własnego ciała dzięki starannemu wsłuchiwaniu się w jego sygnały oraz poprzez pielęgnowanie wewnętrznych sił uzdrawiania i podtrzymywania zdrowia to najlepszy sposób, w jaki możemy współpracować z lekarzami i medycyną. Tu właśnie rozpoczyna się rola praktyki medytacyjnej. To z niej czerpiemy siłę i treść takich wysiłków. To ona jest katalizatorem dzieła uzdrawiania.
* * *
Pierwsze wprowadzenie do praktyki medytacyjnej MBSR jest dla naszych pacjentów zaskoczeniem. Stosunkowo często sądzą oni, że medytacja to zajęcie niezwykłe, mistyczne i przekraczające normalność albo że to w ostateczności forma rozluźnienia. Aby natychmiast uwolnić ich od tych oczekiwań, dajemy każdemu trzy rodzynki i wspólnie zjadamy jedną po drugiej, zwracając uwagę na to, co w danej chwili robimy i czego z chwili na chwilę doświadczamy. Czytelnik sam może wykonać to ćwiczenie.
Najpierw z uwagą przyglądamy się rodzynkom, obserwujemy je starannie, jakbyśmy nigdy dotąd nie widzieli czegoś podobnego. Staramy się poczuć ich fakturę, gdy trzymamy je między palcami, zauważyć kolor i poczuć właściwości skórki. Staramy się również mieć świadomość wszelkich myśli, które mogą nam przyjść do głowy na temat rodzynek i jedzenia w ogóle. Odnotowujemy