Rakiety: z Los Angeles do Sydney w 30 minut
We wrześniu 2017 roku Musk, przemawiając na Międzynarodowym Kongresie Astronautycznym w Adelajdzie w Australii, obiecał, że gdyby autonomiczne samochody, latające pojazdy i pociągi wysokich prędkości okazały się niewystarczające, to za cenę biletu lotniczego w klasie ekonomicznej wyprodukowane przez niego rakiety zawiozą każdego chętnego „w dowolne miejsce na Ziemi w ciągu niecałej godziny”.
Musk złożył tę obietnicę na zakończenie swojego godzinnego wystąpienia przed grupą 5 tysięcy wysoko postawionych osób z branży lotniczej i kosmicznej oraz urzędników państwowych. Jego prezentacja była poświęcona przede wszystkim najnowszym informacjom na temat Starship, rakiety nośnej zaprojektowanej i wyprodukowanej przez SpaceX, która ma umożliwić ludziom dotarcie na Marsa. To, że Musk nagle zaczął mówić o chęci wykorzystania statków międzyplanetarnych do obsługi ruchu pasażerskiego na Ziemi, było przeniesionym do innej branży odpowiednikiem słynnego powiedzenia Steve’a Jobsa, które wygłaszał (niemal zawsze) na zakończenie swoich prezentacji: „Zaraz, zaraz… Jest jeszcze coś”.
Rakieta Starship porusza się z prędkością 28 tysięcy kilometrów na godzinę. To o rząd wielkości więcej niż samolot Concorde. Zastanówmy się nad tym, co to faktycznie znaczy – z Nowego Jorku do Szanghaju w czasie 39 minut, z Londynu do Dubaju w 29 minut, a z Hongkongu do Singapuru w 22 minuty. Nad czym się tu zastanawiać?
Jakie szanse powodzenia ma Starship?
„Najprawdopodobniej moglibyśmy zaprezentować tę technologię już za 3 lata” – wyjaśnił Musk – „ale dopracowanie kwestii związanych z bezpieczeństwem potrwa dłużej. To wysoko ustawiona poprzeczka. Latanie jest niezwykle bezpieczne. W samolocie człowiek jest bezpieczniejszy niż u siebie w domu”.
Prace nad nową technologią przebiegają zgodnie z planem. We wrześniu 2017 roku Musk ogłosił zamiar wycofania swojej aktualnej floty rakietowej, zarówno rakiet Falcon 9, jak i Falcon Heavy, i zastąpienia ich po roku 2020 rakietami Starship. Niecały rok później burmistrz Los Angeles Eric Garcetti poinformował na Twitterze, że SpaceX planuje rozpoczęcie budowy rakiet na siedmiohektarowym kompleksie położonym w portowej części miasta. W kwietniu 2019 roku osiągnięto kolejny, jeszcze ważniejszy, kamień milowy – pierwsze loty doświadczalne rakiety. Może się zatem okazać, że już w następnej dekadzie powiedzenie „wyskoczmy na lunch do Europy” na stałe zagości w naszym słowniku.
Zaglądając w przyszłość
Dotknie nas to osobiście. Przed końcem następnej dekady opisywana przez nas rewolucja transportowa odciśnie swoje piętno na najbardziej prywatnych obszarach naszego życia. Wpłynie na to, gdzie będziemy mieszkać i gdzie pracować, ile wolnego czasu będziemy mieli, jak będziemy spędzać ten czas. Zmieni ona wygląd miast i to, jak je odczuwamy, rozszerzy „lokalny” krąg osób, z którymi nawiązujemy relacje intymne, urozmaici przekrój demograficzny „lokalnego” okręgu szkolnego – tę listę można by ciągnąć naprawdę długo.
Spróbuj wyobrazić sobie to „naprawdę długo”. Mówimy poważnie. Odłóż książkę, zamknij oczy i zadaj sobie pytanie: W jaki sposób przemiany transportu wpłyną na moje życie? Zacznij od najprostszych rzeczy. Pomyśl, jak wygląda twój dzień. Jakie sprawy musisz załatwić. W jakich sklepach robisz zakupy?
Masz pewność, że to się nie zmieni?
Ostatnie pytanie wydaje się dość niewinne, ale pomyśl o nim w taki sposób – w 2006 roku prężnie rozwijał się sektor handlu detalicznego. Sears był wart wówczas 14,3 miliarda dolarów, Target – 38,2 miliarda, a Walmart – niewyobrażalne 158 miliardów. W tym samym czasie pewien dopiero dorabiający się sprzedawca nazywający się Amazon doszedł do 17,5 miliarda. Teraz przenieśmy się o 10 lat w przyszłość. Co się zmieniło?
Nastały trudne czasy dla handlu. W 2017 roku wartość Searsa spadła o 94 procent. Pod koniec dekady był wart 0,9 miliarda dolarów i niedługo później zwinął interes. Targetowi wiodło się nieco lepiej i dekadę skończył z kapitalizacją rynkową wynoszącą 55 miliardów. Najlepiej poradził sobie Walmart, co przełożyło się na wartość 243,9 miliarda. A Amazon? Sklep, w którym kupisz wszystko, zakończył ten okres, osiągając kapitalizację w wysokości 700 miliardów dolarów (obecnie przekracza ona bilion dolarów). I jak najprawdopodobniej słusznie przypuszczamy, nie pozostało to bez wpływu na życie naszych czytelników i czytelniczek.
Jedyną rzeczą, którą zrobił Amazon, żeby zmienić nasze życie, było użycie nowej technologii – internetu – w celu rozbudowania istniejącego wcześniej rozwiązania – katalogów sprzedaży wysyłkowej. Transformacja branży transportowej, nieuchronnie zmierzająca w naszą stronę, opiera się na konwergencji pół tuzina szybko rozwijających się technologii i konfluencji takiej samej liczby rynków. Nie jest łatwo wyobrazić sobie całościowo tę rozbudowaną sieć oddziaływań.
Nikomu z nas nie jest łatwo. Badania przeprowadzone z wykorzystaniem rezonansu magnetycznego pokazują, że kiedy próbujemy wyobrazić sobie naszą przyszłość, dzieje się coś wyjątkowego – zmniejsza się aktywność środkowej kory przedczołowej. Jest to część mózgu, która uaktywnia się, kiedy myślimy o sobie. Kiedy jednak myślimy o innych osobach, zachodzi proces odwrotny – dezaktywuje się. Najniższy poziom aktywności osiąga natomiast wtedy, kiedy myślimy o ludziach, których zupełnie nie znamy.
Można by się zatem spodziewać, że myślenie o nas samych w przyszłości powinno pobudzać środkową korę przedczołową. W rzeczywistości jest jednak odwrotnie. Aktywność kory zostaje wyhamowana, co znaczy, że mózg traktuje osobę, którą staniemy się w przyszłości, jako kogoś obcego. Im dalej w przyszłość sięgają nasze wyobrażenia, tym bardziej obcy się stajemy. Kilka akapitów wcześniej czytelniczki i czytelnicy zastanawiali się nad tym, w jaki sposób rewolucja transportowa będzie oddziaływać na nasze przyszłe życie. Jednak my sami z przyszłości, o których myśleliśmy, to w rzeczywistości ktoś inny.
To dlatego ludziom z takim trudem przychodzi odkładanie pieniędzy na emeryturę, zachowanie diety czy regularne badanie prostaty – mózg jest przekonany, że osoba, która będzie odnosić korzyści dzięki tym niełatwym decyzjom, nie jest tą samą osobą, która je podjęła. Jeżeli po lekturze tego rozdziału ktoś ma problem ze zdaniem sobie sprawy z tempa zmian, które nas czekają, wahając się najprawdopodobniej pomiędzy „kompletna bzdura” a „jasna cholera”, no cóż, nie jest w tym sam, a odpowiedzialny jest za to ten sam mechanizm. Dodajmy do tego ograniczenia nakładane przez nasze lokalne i linearne umysły funkcjonujące w globalnym i wykładniczym świecie, a wiarygodne przewidywanie przyszłości staje się sporym wyzwaniem. Nawet w normalnych warunkach te wbudowane mechanizmy neurobiologiczne powodują, że jesteśmy ślepi na to, co nas czeka za zakrętem.
Obecnie warunki są jednak dalekie od normalności. Nie dość, że tuzin szybko rozwijających się technologii zaczyna ulegać konwergencji, ich łączne oddziaływanie wyzwala szereg sił pobocznych – od rosnącego dostępu do informacji, pieniędzy i narzędzi po znaczący wzrost czasu aktywności zawodowej i oczekiwanej długości życia. Wywołują one kolejne tsunami zmian, przyspieszając to, co już zostało przyspieszone, podkręcając tempo i zwiększając skalę nadchodzącej dysrupcji.
Jest to zarówno dobra, jak i zła wiadomość.
Zła ma mniej wspólnego z tym, co nas czeka, a więcej z naszym brakiem zdolności adaptowania się do zmian. Liczne badania pokazują, że w ciągu kilku kolejnych dekad konwergencja sztucznej inteligencji i robotyki