W tej powieści postulat zastosowania empatii jako perspektywy poznawczej zyskuje pełną literacką realizację. Zabieg jest bardzo prosty. Architektura znaczeń, do której jesteśmy przyzwyczajeni i której nawet nie myślimy kwestionować, zostaje nagle zupełnie zmieniona. Faber radykalnie odwraca punkty widzenia.
Sytuacja wyjściowa wygląda następująco: jesteśmy świadkami polowania. Osobnik jednego gatunku poluje na osobniki innego gatunku. Po upolowaniu poddaje je specjalnej hodowli, traktując upolowane ciało przedmiotowo, jako potencjalnie cenne, poszukiwane pożywienie. Po uzyskaniu zadowalającej jakości mięsa osobnik hodowany jest zabijany, jego mięso dzieli się na porcje i sprzedaje nabywcy.
Banalna historia. Co w niej szokującego? Hodowla osobników innych gatunków jest faktem, nikt się jej nie dziwi. To sytuacja dobrze znana naturze – jedne gatunki wykorzystują drugie.
Jednak Pod skórą podstawia inne dane pod znany schemat „A hoduje i zjada B”. Drobny, wydawałoby się, zabieg czyni książkę wstrząsającą, zamienia ją w koszmar: to człowiek, homo sapiens, jest tu istotą hodowlaną, hoduje go jakiś inny, nie-ludzki (ale i nie zwierzęcy) gatunek. Istoty te bliższe są raczej psom czy wilkom; rozpoznanie przez nie różnic między nimi samymi a ludźmi (których zwą wodselami) jest w istocie powierzchowne – ale jakże nam znajome. Ponieważ same są czworonożne, bliższe wydają im się owce niż dwunożni, pozbawieni sierści ludzie. Nigdy nie wzięliby do ust mięsa owcy; mieliby wtedy wrażenie, że owce są „za bliskie”. Zewnętrzne cechy człowieka czynią go „jadalnym”.
Właściwie znamy to uczucie. My też nie jadamy małp – są do nas zbyt podobne.
W Pod skórą istotne jest podanie w wątpliwość najprostszego, najbardziej atawistycznego podziału na s w o i c h i o b c y c h. Autor tak kieruje opowieścią, że mimo woli identyfikujemy się z obcym. Wykorzystuje nasz rozum i nasze uczucia (w tym zdolność do empatii), żeby poddały się racjom obcego. Dezorientuje i oszukuje nas tak, że porzucamy wszelkie percepcyjne przyzwyczajenia i zdradzamy własny gatunek. Relatywizuje w ten sposób nasze moralne nawyki i pokazuje, jak łatwo byłoby nam przyzwyczaić się do zaakceptowania największego koszmaru i zbrodni. Wystarczy użyć typowego ludzkiego arsenału: rozumu, nawyku, identyfikacji i racjonalizacji.
Faber prezentuje największy paradoks empatii: porzucając siebie, mamy być może jedyną szansę stać się czymś, co jest naszym przeciwieństwem. Skoro obcość nie jest, jak by się tego oczekiwało, radykalna, traci swoją magiczną, zagrażającą moc. Obcy staje się kimś, kogo można pojąć i zrozumieć. Właściwie przestaje być obcym. Nie ma swoich i obcych. Wszyscy jesteśmy swoi, więc każde zło, jakie wyrządzamy innym, wyrządzamy sobie.
W pewnym dalekowschodnim mieście mnisi i mniszki założyli muzeum religii. Zaskakująco ultranowoczesne i elektronicznie tak dalece zaawansowane, że zazwyczaj bardzo z siebie zadowoleni Europejczycy tracili nagle całe swoje poczucie wyższości. Było to najniezwyklejsze muzeum, jakie widziałam w życiu. Każda z wielkich światowych religii miała tam osobną salę, ale było też wiele miejsca dla pozainstytucjonalnych przejawów ludzkiej religijności. Trafiłam w końcu do sali wypełnionej ekranami, na których wyświetlano wywiady z ludźmi pochodzącymi z różnych miejsc świata i różnych kultur. Byli między nimi naukowcy, artyści, inżynierowie. Każdy z nich opowiadał o głębokim przeżyciu, które go zmieniło, o doświadczeniu granicznym, czy też, jak nazwaliby to psychologowie humanistyczni, szczytowym.
Ogromne wrażenie zrobiło na mnie to, co mówiła Jane Goodall. Obserwowała kiedyś kąpiące się pod małym leśnym wodospadem szympansy. Widziała, jak się bawią, pływają, komunikują. Ale też jak siedzą i przyglądają się strumieniowi płynącej wody, jak obserwują spadające krople, jak w milczeniu i bez ruchu przesuwają wzrokiem po falach.
Goodall z niezwykłym wzruszeniem opowiadała o przeczuciu, które jej wtedy towarzyszyło. Miała bowiem wrażenie, że w tych wpatrzonych w nurt zwierzętach dzieje się coś ważnego i głębokiego. Że uczestniczą w doświadczeniu zmiany, a więc i upływu czasu. Oczywiście, choć słowa „kontemplować”, „myśleć”, „zastanawiać się” nasuwają się tutaj same i trzeba bardzo lawirować, żeby ich uniknąć, muszę być czujna i stosować się do pamiętnego zalecenia Lloyda Morgana o pierwszeństwie najprostszych mechanizmów w interpretacji zachowań zwierząt. Jane Goodall jednak nie przejmowała się wskazaniami tego Ockhama etologii i jasno wyraziła swoje przypuszczenie – obserwując szympansy, widziała, że był w ich zachowaniu jakiś rodzaj zadumy nad ruchem, że i one mają zdolność do refleksji, do bycia-w-czasie w jakiś głębszy, przejmujący sposób. Że, być może, one też doświadczają czegoś na kształt naszego przeżycia religijnego.
Badania etologów raz po raz przynoszą nam nowe wieści o psychologii zwierząt.
Ostatnie, jakie znam, mówią o umiejętności antycypacji zdarzeń. Czytałam też takie, które przypisują zwierzętom coś w rodzaju poczucia humoru – skłonność do wyprowadzania w pole dla zabawy.
Kiedy byłam mała, zaczęłam mieć wrażenie, że zwierzęta to jakiś rodzaj przebrania i maski. Że pod ich owłosionymi pyskami i dziobami kryje się jakaś inna „twarz”. Ktoś inny. Odkryłam to na Sabie, suce, która bezdomna żyła sobie całkiem dobrze, korzystając ze szkolnej kuchni. Była niepowtarzalna i bystra, i jakaś sama w sobie wyraźna. Potem już nie widziałam tego tak jasno, ale to podejrzenie pozostało mi do dzisiaj.
Czy nie wydawało wam się nigdy, że zwierzęta mają maski, że gdzieś za uszami schowano troki albo zamki, którymi zostały przymocowane, i że te maski są tak samo zagadkowe, enigmatyczne – i w pewien sposób emblematyczne – jak maski ludzi? Kto więc kryje się pod postacią kota sąsiadów i kim jest ta wesoła suczka yorka, którą codziennie widuję na klatce schodowej? Kim jest świnia, kura i krowa?
Czy wolno mi tak postawić to pytanie?
Singer podąża szerokim traktem – to droga dla wszystkich. Wszyscy mamy zdolność do refleksji i umiemy posługiwać się własnym rozumem. Jego rozumowanie można przeprowadzić tak, żeby stało się zrozumiałe dla ludzi różnych kultur i w różnym wieku. Wyobrażam sobie też wersję dla dzieci, które mają w szkole zajęcia z etyki.
Droga Costello jest węższa, czego ona sama jest całkowicie świadoma. Dlaczego to, co dla jednych wydaje się odrażające i straszne, drugich zupełnie nie porusza? Może jesteśmy psychicznie inaczej skonstruowani, może przeżywamy świat na różnych poziomach, może nasza wrażliwość jest wrodzona i nie da się wytrenować. Może w końcu nie każdy ma zdolność do empatii i wielu ludzi po prostu nie rozumie, o czym mówi ta starsza i przecież nieistniejąca pisarka.
I wreszcie Jane Goodall – wąziutka ścieżka zarezerwowana dla tych, którzy mają wrażliwość, zmysły, rozum i uczciwość, żeby przeniknąć uprzedzenia i iluzje. Spojrzeć przez te dziwne maski i ujrzeć pod nimi inne, niepojęte i bliskie nam istoty, jakimi są zwierzęta.
NIESAMOWITY TYGIEL BRACI QUAY, LONDYŃSKICH ALCHEMIKÓW FILMU
Pierwszy obejrzany film braci Quay wywołał we mnie wizualny szok, a zaraz potem, gdy ochłonęłam nieco, drażniące uczucie déjà vu, które