Cherub. Przemysław Piotrowski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Przemysław Piotrowski
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Триллеры
Год издания: 0
isbn: 9788381438162
Скачать книгу
do Winnickiej. Odłożyła krzyżyk, który teraz trafił w obieg. Rzeczywiście pismo było staranne, litery równe, a ich brzuszki naturalnie wypukłe. Wyglądało, jakby zostało nałożone na papier powoli przez kaligrafa albo kogoś, kto bardzo dba o jakość tego, co wychodzi spod jego pióra.

      – Potraktuj to jako priorytet. – Winnicka posłała Boruckiej wymowne spojrzenie i podała kopertę do obejrzenia Zimnemu.

      – Po spotkaniu od razu jadę do laboratorium, więc zajmę się tym osobiście.

      – Świetnie. Wracając do tematu… – Uwaga prokurator znów skupiła się na Brudnym. Pomyślała, że teraz czas, aby ona trochę mu dopiekła. – Dziękujemy za przekazane dowody, ale powiedz, Igor… Na co liczysz, przyjeżdżając tu bez uprzedzenia?

      – Z reguły się nie powtarzam, ale dla ciebie zrobię wyjątek. Chcę się dowiedzieć, dlaczego ofiara miała w tyłku resztę tego, co tu przywiozłem.

      – Składasz oficjalną prośbę o przyjęcie do zespołu?

      – Mówię tylko, że z wami lub bez was, ale dowiem się, dlaczego ktoś zajebał Kotelskiego i dlaczego po raz, kurwa, kolejny chce mnie w to wszystko wplątać.

      – To nie jest odpowiedź, Igor…

      – Jeśli ci na tym zależy, to może najpierw załatw sprawę z Berylem?

      – Kim?

      – To mój przełożony. Powiedzmy, że ostatnio nam trochę nie po drodze. Może być zaskoczony, gdy do niego zadzwonisz.

      Warszawski stłumił śmiech. Borucka i Krzywicki też zacisnęli usta w wąską linię. Nie umknęło to uwadze Winnickiej.

      – Wrócimy do tematu. Robert, kiedy sekcja?

      – Osiemnasta może być? W prosektorium będzie już luźniej.

      – Może być. Kończymy spotkanie. Weźcie się do pracy.

      W pokoju nagle znów zrobiło się gwarno. Ludzie pozbierali swoje rzeczy ze stołu, ale nie rwali się do opuszczenia gabinetu. Borucka zaczęła rozmawiać z Zawadzką, Brudny z Warszawskim i Krzywickim. Wymieniali uwagi niezwiązane z obecnie prowadzonym śledztwem. Winnicka obserwowała to z rosnącą złością. Ten człowiek nie działał na nią jak płachta na byka – on sprawiał, że w jej żyłach zamiast krwi zaczynała płynąć bulgocząca magma.

      – Igor? – Nie mogła dłużej na to przyzwalać. – Możemy porozmawiać w cztery oczy?

      – Pewnie.

      Warszawski z Krzywickim, wyczuwając, że balansują na granicy, postanowili się ulotnić. Pożegnali się i opuścili gabinet chwilę po Zimnym i Boruckiej.

      – W cztery oczy – powtórzyła bardziej stanowczo Winnicka, gdy Zawadzka nie ruszyła się z miejsca.

      Podkomisarz rzuciła jej cierpkie spojrzenie i chwyciwszy torebkę, skierowała się do drzwi. Brudny i Winnicka zostali sami.

      * * *

      Prokurator podeszła do elektrycznego czajnika i wstawiła wodę. Nie do końca miała pomysł, jak to rozegrać. Z punktu widzenia śledztwa obecność Brudnego zdawała się niemal konieczna, ale incydent sprzed pół roku sprawił, że wpadła w swoistą pułapkę. Miała pełne prawo wygonić go z pokoju, ale tego nie zrobiła. Mogła zrobić to teraz, ale tego nie chciała.

      – Mocna, czarna, dobrze pamiętam?

      – Tak.

      Czekała w milczeniu, aż woda się zagotuje. Czuła na sobie jego wzrok. On też milczał.

      Gdy w końcu zalała kawę wodą, odwróciła się i wręczyła kubek Brudnemu. Złapała się na tym, że złość, jaką w sobie tłumiła przez ostatnie kilkanaście minut, nagle uleciała jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tak jakby tamten wieczór został wymazany z pamięci. Tak jakby wtedy Brudny jej nie upokorzył. Mimowolnie zakręciła biodrami, po czym oparła się pośladkami o szafkę. Nie panowała nad swoimi odruchami i bardzo ją to irytowało. Ale nie mogła przestać. Ten facet sprawiał, że nie była sobą.

      – Jak sobie wyobrażasz tę współpracę, Igor? – zapytała, starając się ukryć zdenerwowanie i zachować maksymalnie neutralny ton.

      – Nie zabiegałem o zaproszenie na ten bal – mruknął.

      – Zapewne…

      – Otrzymałem je jednak. I muszę na nim zatańczyć.

      – Nie odpowiedziałeś na pytanie…

      – Mogę zapalić?

      – Proszę bardzo. Popielniczka jest przy oknie.

      Brudny sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął pomiętą paczkę. Zrobił kilka kroków w stronę ściany z dwoma dużymi oknami. Winnicka zmierzyła go drapieżnym wzrokiem. Pomyślała, że zasłużył na soczystego kopa w jaja, ale myśl szybko uleciała. Komisarz uchylił okno i przypalił papierosa.

      – Słuchaj, Arleta – zaczął, gdy wypuścił pierwszą chmurę dymu. – Nie mam zamiaru wchodzić ci w drogę. Nie muszę tu codziennie przychodzić. Wystarczy mi podstawowy dostęp i możliwość kontaktu z członkami grupy.

      – Nie działam w ten sposób – odparła kategorycznie. – Albo grasz ze mną, albo przeciwko mnie.

      – Po co ci to?

      – Chyba ja powinnam zapytać o to ciebie.

      – I tak tu zostanę, bo ktokolwiek zabił Kotelskiego, zaprosił mnie do swojej gry. Prowadziłaś kiedyś śledztwo przeciwko psychopacie?

      Brudny wiedział, że nie. Przed przyjazdem sprawdził z Julką całą historię śledztw prowadzonych przez Winnicką. Od lat palmę pierwszeństwa dzierżył Lis, który działając wspólnie z Czarneckim, zwykle brał te najbardziej interesujące. Ona wyszła z jego cienia dopiero przy sprawie kanibala.

      – Kilku się przewinęło…

      – Nie mam na myśli synalka, który zarżnął babcię dla stu złotych, czy dziadka, który zarąbał sąsiada siekierą, bo przegrał w karty. Nawet tamtego kanibala, który bardziej kierował się instynktem niż zdrowym rozsądkiem. Mówię o człowieku, który od początku do końca ma wszystko przemyślane. Który ma plan, nie zostawia śladów i dba o każdy szczegół.

      To były jej sprawy. Prześwietlił ją. Zrobiła krok w jego kierunku i odebrała mu papierosa. W rozmowie z nikim innym nie posunęłaby się tak daleko, ale nie mogła się opanować. Przestała myśleć, aby się powstrzymywać.

      – Nie – odparła szczerze.

      – A teraz z kimś takim przyjdzie ci się zmierzyć…

      – To przeczucie czy wiesz coś, czym chciałbyś się ze mną podzielić?

      – Przeczucie. Na razie…

      Brudny odwrócił się i omiótł wzrokiem skąpany w słońcu dziedziniec, który oddzielał budynek komendy od ulicy. Spodziewał się pytania, jakie zaraz padnie.

      – To ma jakiś związek z tym sierocińcem, prawda?

      – Tak sądzę – mruknął. – Ten łańcuszek na to wskazuje.

      – Więc nie dajesz mi wyboru i ewidentnie zmuszasz mnie, żebym oficjalnie przyjęła cię do zespołu.

      Prokurator znów zaciągnęła się jego papierosem. Dym wydmuchnęła mu prosto w twarz. Brudny pozwolił, żeby owiał jego policzki.

      – Wiesz, że Igor Brudny nie jestem łatwym człowiekiem… – mruknął.

      – Wiem.

      – I że chodzi własnymi drogami.

      – Wiem.

      Komisarz oparł się o parapet. Przez chwilę milczał, wpatrując