– Jesteś tam? – zapytała, odciągając mnie od moich lęków.
– Tak…
– Do rzeczy. Dzwonię, by cię poinformować, że jestem wykonawcą testamentu twojego wuja, a ty jesteś jednym z beneficjentów.
Pokręciłem głową.
– Posłuchaj, przepraszam za język, ale gówno mnie obchodzi wszystko, co jest związane z moim ojcem i jego rodziną.
– Może jednak chciałbyś to jeszcze rozważyć, Devonie? Mogę mówić do ciebie Devon?
– Oczywiście.
– Twój wujek przepisał ci swój bar.
– Bar?
– Tak, był właścicielem baru przy South Beach. Jest to naprawdę niezły interes i zostawił go właśnie tobie.
Pochyliłem się, opierając łokcie na kolanach, i odgarnąłem włosy z czoła.
– Nie rozumiem, Cathy. Czemu miałby to zrobić? Jesteś pewna, że rozmawiasz z właściwą osobą?
– Jak najbardziej. Twój wujek często mówił o swoim bracie, parę razy padło też twoje imię. Zależało mu, żeby bar pozostał w rodzinie, a ty jesteś jego jedynym bratankiem.
– Rozumiem.
– Jeśli byś chciał, to moglibyśmy się spotkać w barze jutro rano… Zanim podejmiesz pochopną decyzję.
Nie chciałem mieć nic wspólnego z moim ojcem. A w szczególności z jego rodziną, która gówno nam pomogła, kiedy umarł. Moja mama ledwo mogła doprosić się dziadków, aby wzięli udział w pogrzebie. Gdyby nie to, że służył jako oficer przez ponad trzydzieści lat, wylądowalibyśmy na ulicy. Uratowały nas jedynie jego emerytura i ubezpieczenie na życie, ale tylko dlatego, że zostały zapewnione obowiązkowo przez jego pracodawcę, bo on sam nie zostawiłby nam złamanego centa.
– Hmm…
– Devonie, wiem, że proszę o wiele. Nie znam cię, ale chyba mogę założyć, że mieliśmy podobnie w życiu, i tak samo jak ty odczuwam ulgę, że nie muszę się już niepokoić twoim wujkiem, w każdym tego słowa znaczeniu. Rozważ tę propozycję przez wzgląd na przyszłość twoją i twojej rodziny.
Przytaknąłem. Mówiła rozsądnie.
– Jutro rano o której?
– Może być dziesiąta?
– Wyślesz mi jeszcze adres?
– Oczywiście.
– Okej, w takim razie do zobaczenie jutro rano.
– Do zobaczenia. Dobrej nocy.
Rozłączyłem się i spojrzałem na wygaszacz ekranu, na którym widniało zdjęcie mojej mamy i sióstr. Tak jak i wtedy, tak i teraz wiedziałem, co muszę zrobić.
I jak bardzo tego nie chciałem.
CZTERY
– Charlotte, nie możesz tu być – powiedział mój tata.
Stanęłam jak wryta, gdy ich zobaczyłam. Tata trzymał w ramionach kobietę i nie była to moja mama. W ogóle nie wyglądała jak ona, była zupełnym przeciwieństwem jej blond włosów, bladej cery i błękitnych oczu. Nie mogli mnie zobaczyć, za to ja widziałam wszystko. Waza mojej mamy, pełna róż z naszego ogrodu, leżała na podłodze roztrzaskana na milion kawałków. Róż, które pielęgnowałyśmy razem.
Kochała je.
Szczególnie lubiła trzymać je w sypialni. Mawiała, że czerwone róże oznaczają piękno, doskonałość i samym tylko kolorem mówią „kocham cię”… Słowa nie są potrzebne, kiedy ktoś ofiaruje ci czerwoną różę.
A teraz są skażone, szpetne, wstrętne, zepsute. Już zawsze będę ich nienawidzić.
– Robercie, tęskniłam – wyszeptała w jego usta.
Pocałował ją tak, jak tysiąc razy całował mamę.
– Twoje dzieci też tęsknią. Chciałam się z tobą zobaczyć. Gdy tylko powiedziałeś, że dziś w nocy będziesz sam, musiałam przyjść. Musiałam z tobą być. Powiedz, że wszystko jest w porządku, powiedz, że mnie kochasz i cieszysz się, że mnie widzisz – prosiła.
Dzieci?
– Wiem, skarbie, wiem. Oczywiście, że kocham ciebie i nasze dzieci. Wiesz, że chciałbym móc częściej się z tobą spotykać. Obiecuję, że przyjadę do ciebie w ten weekend – zapewnił, ponownie ją obejmując.
Chciałam odwrócić się na pięcie i pobiec w objęcia mamy, powiedzieć jej o wszystkim. Powinna wiedzieć. Nie miałam pojęcia, jak zareaguje. Z przerażeniem patrzyłam, jak tata z namiętnością całuje kobietę, której nigdy wcześniej nie spotkałam. Kobietę, której nienawidziłam, choć jej nie znałam. Nie byłam w stanie się ruszyć. Moje życie legło w gruzach, nie zostało nic. Jakbym nagle znalazła się w horrorze.
Lecz świat nie stanął w miejscu… Nie zatrzęsła się ziemia… Czas się nie zatrzymał. Wszystko nadal biegło swoim torem.
Czemu więc czuję się, jakbym umierała?
Zamknęłam oczy i odwróciłam się, kiedy zaczął rozpinać guziki jej bluzki. Zrobiło mi się niedobrze, gdy zrozumiałam, że zaraz będą uprawiać seks.
W naszym domu.
Otworzyłam oczy, zaczęłam się wycofywać i wtedy przede mną pojawił się Landon, zwrócony w stronę, w którą ja nie chciałam patrzeć. Zapomniałam o jego obecności.
– Proszę, zabierz mnie stąd – wyszeptałam, starając się powstrzymać cisnące się do oczu łzy.
Wyglądał na tak samo zdruzgotanego jak ja. Chwycił mnie za rękę i wyprowadził z domu, prosto do auta. Mgliście pamiętam, że mówił coś do mnie. Nie mogłam uruchomić żadnych myśli ani emocji. Szok zablokował wszelką zdolność mojego mózgu do pracy.
Jedyne, o czym mogłam myśleć, to o kłamstwach. Nie jednym, lecz setkach.
A wszystkie zaczynały się i kończyły słowami…
Kocham cię.
– Brooke, Brooke, skarbie, powiedz coś, proszę. Zaczynasz mnie przerażać – słyszałam głos Landona jakby z bardzo daleka, a przecież był tuż obok. Głos odbijał się echem w mojej głowie.
– Zabierz to ode mnie… – wymamrotałam, na tyle jednak głośno, że mógł usłyszeć.
– Co? Co mam zrobić? – spytał, rozglądając się po swojej sypialni, jakby odpowiedź miała się zaraz magicznie pojawić. Nie miałam pojęcia, jak znaleźliśmy się w jego domu.
– Po prostu zabierz to wszystko…
– Brooke, jak? Co mam robić? – Jego głos wydawał się spokojny, lecz wyraz twarzy mówił co innego.
– Pocałuj mnie…
– Brooke… – Otworzył szeroko oczy.
– Proszę… – błagałam.
Zmarszczył brwi i westchnął. Powoli i ostrożnie pogłaskał opuszkami palców mój policzek i wtedy zdałam sobie sprawę, że płyną po nim ciurkiem łzy.
– Tak mi przykro, że musiałaś na to patrzeć.
– Nic więcej nie mów… Po prostu bądź ze mną… Dotknij mnie, Landon.
Zwilżył wargi i pochylił się, by mnie pocałować. Kiedy nasze języki zetknęły się ze sobą, wszystko inne przestało