Służąca. Alicja Sinicka. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Alicja Sinicka
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Крутой детектив
Год издания: 0
isbn: 978-83-66718-10-4
Скачать книгу
nie zmienia faktu, że wystrój jest piękny, przemyślany. Podłoga z białych, błyszczących kafli rozlewa się po całym domu, wyrastają z niej inne pomieszczenia. Jasna kuchnia z przeszklonymi szafkami, ciemny salon, duża, słoneczna jadalnia. Między dwoma wielkimi oknami tarasowymi mieni się biały kominek w stylu angielskim, jego górną część pokrywa jasna cegła z czarną fugą. Elegancja, szyk, brud. Wszystkiego po trochu. Na kominku stoi duża mosiężna figurka przedstawiająca kobietę z przewiązanymi oczami trzymającą w dłoni wagę. To chyba bogini sprawiedliwości, Temida. Od razu myślę, że należy do pana Mikołaja. Jest przecież wpływowym adwokatem. Ma dużą kancelarię we Wrocławiu.

      Rozmawiam z Borewską około trzydziestu minut. Przedstawiam jej ofertę i stawkę. Odpowiada, że da mi jeszcze więcej, ale chce, żebym przyłożyła się do swoich zadań. Co jakiś czas dyskretnie zerkam na jej twarz, staram się ocenić, ile może mieć lat. Choć nie dostrzegłam u niej zmarszczek, to jednak zauważyłam miejsca, w których by się pojawiły, gdyby nie ingerencja chirurgiczna – wokół ust i przy oczach widnieją subtelne wgłębienia. Jej napięta skóra przypomina folię, którą otacza się nierówną powierzchnię kruchego ciasta, aby zachować jego świeżość na dłużej. Nie jest zbyt atrakcyjna. Mam wrażenie, że nigdy nie była.

      Po wszystkich ustaleniach co do miejsc, które mam porządkować, jak i tych, do których absolutnie nie wolno mi wchodzić – gabinet Mikołaja i jeden z pokoi na górze, po lewej stronie – Borewska robi coś dziwnego. Zanim wstaję ze skórzanego narożnika, kładzie dłoń na moim odsłoniętym kolanie.

      – Poczekaj. – Uśmiecha się.

      Przechodzi mnie dreszcz. Czuję się jak wiele lat wcześniej, gdy będąc małą dziewczynką, kąpałam się w małym zalewie obok Bystrzycy, niedaleko Oławy. Leśna Woda. To tam rodzice mieli domek letniskowy. Po śmierci taty, kilkanaście lat temu, mama chciała go sprzedać, ale namówiłyśmy ją z Gośką, żeby tego nie robiła.

      Pewnego razu, gdy spędzałyśmy tam kolejny letni weekend i rozdygotane wyszłyśmy z siostrą z wody, zauważyłam, że do mojego kolana przykleiła się pijawka. Była śliska i zimna. Gośka szybko podbiegła do mnie i próbowała ją zerwać, ale ta trzymała się mocno. Przyssała się do skóry. Siostra w końcu chwyciła za nią mocno, przyssawki się naciągnęły, gdy wreszcie oderwała ją ode mnie.

      Dłoń Borewskiej też jest chłodna i lepka tak jak ciało tamtej pijawki. Pragnę się od niej uwolnić.

      Z mojego kolana ku pachwinom płyną ciarki. Jej gest na chwilę mnie mrozi. Zerkam na jej dłoń, później przerzucam wzrok na przysłonięte rzęsami oczy.

      – Jesteś taka młoda i ładna, Julio – mówi. – Może chciałabyś u nas zamieszkać i zajmować się domem na stałe? Zapłacimy ci jeszcze lepiej.

      Jestem oszołomiona dotykiem jej dłoni i wwiercającym się we mnie niewyraźnym spojrzeniem. W końcu przełykam ślinę, odsuwam się pół metra do tyłu. Natychmiast dostrzegam w jej zachowaniu zmianę. Ściąga łopatki, rozgląda się gorączkowo po salonie. To dodaje mi odwagi.

      Odpowiadam:

      – Mam inne zobowiązania, poza tym nie wyobrażam sobie takiego układu.

      – Cóż za asertywność, podziwiam.

      Mam wrażenie, że w jej słowach czegoś brakuje. Że coś dopowiada mi tym ciężkim westchnieniem, szerszym uśmiechem odsłaniającym jasne, mokre zęby, ale w tej chwili nie jestem w stanie tego określić. Chyba wolę tego nie robić.

      Nagle słyszę chrobotanie zamka. Do domu wchodzi Mikołaj Borewski. Chyba wrócił z pracy, bo dzierży w ręku błyszczącą, brązową teczkę. Dochodzi czwarta trzydzieści po południu.

      Atmosfera natychmiast staje się dziwnie ciężka. Maria odchrząkuje i podnosi się z miejsca. Mężczyzna podchodzi do nas wolnym krokiem, posyłając mi półuśmiech. Zatrzymuje się dopiero przy narożniku, całuje żonę w policzek i podaje mi dłoń na powitanie.

      – Cześć, Julia – mówi.

      – Dzień dobry.

      Znamy się z widzenia. Gdy przyjeżdżałam do pana Antoniego, czasem widywałam Mikołaja przed domem. Zwróciłam na niego uwagę, bo dwa razy widziałam, jak chował do bagażnika swojego terenowego samochodu srebrną zbroję, tarcze i miecze w skórzanych pochwach. Pan Antoni wytłumaczył mi, że Borewski należy do bractwa ziemi oławskiej, które w letnie miesiące organizuje walki rycerskie na podmiejskich polach należących do Borewskich. Właściwie jest seniorem tego bractwa, innymi słowy kieruje nim. Jego członkowie jeżdżą na rekonstrukcje ważnych bitew, przykładowo na pola grunwaldzkie, i uczestniczą w spotkaniach, na których biesiadują, rozmawiają o licznych akcjach wspierających propagowanie polskości i uczuć patriotycznych oraz podtrzymywanie tradycji polskich. Zawsze uważałam, że to ciekawe hobby. W jakimś wymiarze mi tym imponował.

      W myślach nazywałam go rycerzem.

      Na jego szyję pada snop światła, przez co twarz jest jakby zacieniona. Mimo wszystko dostrzegam bystre, błękitne oczy, które zapamiętałam z naszych krótkich pozdrowień, gdy od czasu do czasu natrafiałam na niego przed domem. Zawsze jednak wydawał mi się niższy.

      Dopiero teraz mogę lepiej przyjrzeć się jego sylwetce. Koszula w drobną, błękitną kratkę opina muskularne ramiona i płaski brzuch, mocno spięty czarnym paskiem ze złotą klamrą, na której wytłoczono litery „LV”. Jego codzienny ubiór nie wskazuje na tak nietypowe hobby. Siada obok mnie, rozszerzając lekko oczy w akcie niezrozumiałej fascynacji.

      – Antek wiele o pani opowiadał. Ponoć nie ma pani sobie równych – mówi.

      Maria krzyżuje ręce na piersi. Patrzy to na mnie, to na męża przenikliwym wzrokiem, który w pewnym momencie zaczyna mnie irytować.

      Odpowiadam:

      – Dziękuję. Polubiłam pana Antoniego, szkoda, że musiał wyjechać.

      – Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – odpowiada, wpatrując się we mnie trochę za długo.

      Ciemne włosy ma zaczesane gładko do tyłu, gęsta broda jest równo przycięta, podkreśla szeroką żuchwę. Oczy są otoczone siecią płytkich zmarszczek, które kojarzą mi się z życiową ogładą. Może mieć czterdzieści kilka lat. Czuję od niego korzenne perfumy wymieszane z czymś jeszcze. Gośka zawsze mówiła, że niektórzy mężczyźni pachną pieniędzmi. Myślę, że tak właśnie pachnie Mikołaj Borewski.

      – Przedstawiłaś Julii jej obowiązki? – zwraca się do żony.

      – Tak, wiemy już, co będzie dla nas punktem wyjścia.

      Znowu zawoalowane określenia.

      „Jaki punkt wyjścia?” – myślę. Przecież omówiłyśmy wszystko.

      – Świetnie. A zapytałaś, czy nie chciałaby u nas zamieszkać?

      Rzuca mi pytające spojrzenie, uśmiecha się ciepło.

      Musieli rozmawiać o tym wcześniej. Nie wiem, czy sama mam mu odpowiedzieć, jaka jest moja decyzja, czy ona to zrobi. W końcu Borewska odpowiada:

      – Julia kategorycznie odmówiła.

      Mikołaj kiwa głową, układając usta w podkowę. Mam wrażenie, że robi dobrą minę do złej gry. W rzeczywistości głęboko w środku odczuwa zawód, którego stara się nie uzewnętrzniać.

      Mam do nich wrócić następnego dnia i rozpocząć porządkowanie o ósmej rano. Pani Maria odprowadza mnie do drzwi. Zanim wychodzę, w wiatrołapie zauważam białe piórko na prawym rękawie jej obcisłego, czarnego swetra.

      – Coś tu pani ma – mówię i odruchowo sięgam po nie.

      Niestety przywiera do puszystego materiału, więc lekko ciągnę.