Awers. Hanna Greń. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Hanna Greń
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Классические детективы
Год издания: 0
isbn: 9788366570122
Скачать книгу
Brakuje iskry, elementu zaskoczenia, czegoś innego. Czasami jest tak nudno, że aż boli. Spontan z nieznajomym mógłby być świetnym wspomnieniem na gorsze dni. – Przyłożyła dłoń do ust. – Sorki, sama nie wierzę, że to mówię.

      – Doskonale cię rozumiem. – Damian czuł, że jeśli odpuści, wyjdzie w jej oczach na przeciętnego faceta z równie przeciętną posadką, który nie ma odwagi wziąć spraw w swoje ręce. Dokładnie takiego, jakim był przez większą część swojego życia. – Dokąd chciałabyś pójść?

      Świadomość, że Patrycja jest mężatką, w dziwny sposób dodawała mu animuszu. Partner w zbrodni wszystko ułatwia. Oboje popełniają przestępstwo, są współwinni, więc jedno będzie kryło drugie. Zabawią się, odnajdą ugaszoną iskrę, przeżyją przygodę, a potem wrócą grzecznie do swych rodzin. Pozostaną w swojej pamięci. Jednorazowy skok w bok. Marzenie większości dorosłych ludzi.

      – Na pewno nie do mojego domu – parsknęła śmiechem.

      Damian pomyślał o tym, że nie zabrałby tej dziewczyny do dwugwiazdkowej speluny. Byłoby to zbyt uwłaczające. Do Patrycji pasowałby hotel Mercure, ewentualnie Grand albo Ibis, ale na takie przybytki brakowało mu forsy. Akurat kończył się miesiąc i zawsze był wtedy spłukany, a rodzinne wydatki rosły proporcjonalnie do kurczących się zasobów.

      – U mnie też nie da rady – powiedział, żeby zagrać na czas i pomyśleć nad alternatywnym rozwiązaniem.

      – Moi rodzice wyjechali na wakacje – słowa Patrycji były niczym najpiękniejsza muzyka. – Możemy pojechać do nich, zupełnie jak za starych, dobrych czasów. – Puściła mu oko.

      Coraz bardziej się pocił, ręce zaczynały mu drżeć. Czuł się podobnie, gdy po raz pierwszy rzucił fajki i po kilku dniach walki z myślami zdecydował, że jednak kupi paczkę.

      – Nie będziesz miała problemów? – musiał zapytać.

      Nic o niej nie wiedział, nie miał pojęcia, kim jest jej mąż. To mógł być kafar z siłowni ogarnięty manią zazdrości albo jakiś psychol kontrolujący każdy jej ruch. Później ścigałby Damiana lub, co gorsza, powiedziałby o wszystkim Karolinie, niszcząc ich małżeństwo.

      – Skąd! – Machnęła ręką. – Mój mąż jest początkującym architektem. Trafiła mu się niezła fucha. Już rano odgrażał się, że nic nie odklei go dzisiaj od kompa. Ja mogę mieć jeszcze jedno nieplanowane spotkanie z klientem. – Chwyciła go za dłoń. Jej skóra parzyła, ale w przyjemny sposób, jak promienie letniego słońca. – A ty unikniesz konsekwencji?

      – Coś wymyślę.

      Wystarczyło napisać Karolinie SMS-a i wytłumaczyć, że musi zostać w biurze. Powiedzieć, że dostali cynk o niespodziewanym nalocie z centrali, który szykuje się w poniedziałek, i razem z pozostałymi kasjerami muszą się przygotować. Wróci trzeźwy, co będzie stanowić bezsprzeczny dowód na jego prawdomówność. Potrzebował chwili zapomnienia. Od wielu lat dusił się w swoim życiu, a Patrycja była jak tlen.

      – Lubię u mężczyzn takie zdecydowanie. – Na nodze poczuł jej stopę. Przejechała nią wzdłuż jego kości piszczelowej. Była zbyt śmiała jak na kogoś, kto nigdy nie wywinął podobnego numeru, a Damian zbyt napalony, żeby wnikać w szczegóły.

      – Naprawdę to zrobimy? – spytał, jakby ciągle nie mógł uwierzyć. – Wyjdziemy stąd i…?

      Pokiwała głową, mocniej zaciskając palce na jego dłoni.

      ***

      Dwadzieścia minut później Patrycja zaparkowała wysłużonego fiata punto pod starym domem na ulicy Czarneckiego. Ślepa uliczka granicząca z czteropasmową Jana Pawła. Blisko miasta, nieśmiały zalążek centrum, a jednak bardzo dyskretnie.

      – Otworzysz bramę? – spytała. – Nie chcę afiszować się przed sąsiadami swoim przyjazdem.

      Damian niechętnie zdjął rękę z jej uda. Dotykali się przez całą drogę. Był nakręcony jak dzieciak w lunaparku. Wszystko układało się znakomicie, nawet Karolina połknęła haczyk i życzyła mu owocnej pracy. Dla uzyskania lepszego efektu zapewnił ją, że jutro cały dzień poświęci na prace domowe. Ale teraz miał już o tym nie myśleć. Nie liczył się niewierny mąż, którym się stawał. Liczyła się tylko niewierna żona, która wysiadła z samochodu.

      – Zapraszam – powiedziała, uporawszy się z zamkiem w drzwiach.

      Na pierwszy rzut oka dom robił kiepskie wrażenie. Piętrowa rudera wyglądała tak, jakby lada dzień miała się rozsypać. W środku cuchnęło lekami, stęchlizną oraz jodyną. Zapach kojarzący się z dziadkiem i babcią przypominał, że nic nigdy nie jest w pełni doskonałe. Ale zgrabna pupa Patrycji przeczyła tej teorii. Patrząc na nią, Damian zapomniał o wszelkich blokadach. Rzucił się na dziewczynę, gdy tylko minęli przedpokój. Przywarł do jej pleców, dłonie zacisnął na biodrach, usta wbił w szyję. Smak obcej kobiety odurzał jak wódka.

      – Chcesz zobaczyć mój dawny pokój? – Patrycja sprytnym ruchem wywinęła się z jego objęć. – Rodzice ciągle nie wyrzucili łóżka.

      Nie chciał, nie interesowało go zwiedzanie pokoi. Nie potrzebował łóżka. Chciał mieć Patrycję tu i teraz, opartą o starą boazerię w korytarzu.

      – Jasne. – Mimo wszystko Damian panował nad sobą. Nie chciał wyjść na nachalnego, wolał dostosować się do jej reguł.

      Chwyciła go za rękę i poprowadziła na górę. Piętro też było zniszczone i zaniedbane. Odpadające klepki od parkietu, brudne ściany, a na nich jakieś czarno-białe zdjęcia ślubne z bardzo dawnych czasów.

      – Ten. – Wskazała zamknięte drzwi, przed którymi stała masywna komoda.

      Puściła go, sugerując, żeby szedł przodem. Damian szarpnął za klamkę, wszedł do środka i zapalił światło. Nieduże łóżko stało w centralnym punkcie pokoju, zaścielone jakąś wiekową kapą. Na nim leżały dwie duże ramki ze zdjęciami. Podniecenie momentalnie uciekło, zastąpił je lodowaty dreszcz.

      Damian znał postać ze zdjęć.

      Chciał jakoś zareagować, spytać Patrycję, o co chodzi, skąd wzięła te fotki. Nie zdążył, bo potworny ból zawładnął jego szyją. Ostrza wbijały się w nią jedno za drugim jak szpony dzikiego zwierzęcia. Próbował je zrzucić, ale trwale zatrzasnęły się na jego szyi. Ciągle mógł oddychać, choć z każdym jego ruchem ostrza przecinały kolejne mięśnie, tkanki i żyły.

      – Podoba ci się obroża? – głos Patrycji się zmienił. Nie brzmiała już słodko i zalotnie. Przepełniała ją pogarda. – Sama zaprojektowałam. – Weszła do pokoju, usiadła na łóżku.

      Damian bezradnie wyciągnął ręce w jej kierunku. W uszach mu zagwizdało, krew podeszła do gardła. Upadł na kolana.

      – Kawałek skóry i szkło z rozbitej butelki. – Patrycja postawiła ramkę na podłodze. – Plus oczywiście zapięcie.

      W końcu domyślił się, kim ona jest. Chciał jej powiedzieć, że to nie jego wina, że byli dzieciakami, a on nie miał na to żadnego wpływu. Zamiast słów z jego ust wydobył się charkot. Cały czas szarpał się z obrożą. Pragnął tlenu, a tlen się kończył. Obraz przed oczami zrobił się zamazany, zasłaniała go krwista kurtyna.

      Czuł, że umiera.

      – Dobranoc, Damianku, pozdrów ją ode mnie. – Patrycja chwyciła jego dłonie i docisnęła do obroży. Kawałek szkła przeciął tętnicę.

      Ostatnie, co zobaczył, to dziewczyna na zdjęciu.

      Myślała, że będzie odczuwać wstręt, przerażenie albo chociaż