– Do twojej babci.
– Ja pierdzielę, co mnie podkusiło, żeby ją oddać do tego pieprzonego domu.
– Właśnie, skąd się o nim dowiedziałeś?
– Nie wiem, chyba z netu. Tak, na pewno z netu. Wpisałem w wyszukiwarce „katolicki dom opieki” i wyskoczył mi od razu ten.
– Czy twoja babcia… no wiesz, czy miała jakieś problemy psychiczne?
Pokręcił głową.
– Nie, raczej nie. Miała takie stany odrętwienia, jakby przechodziła do innego świata. Ale bywały chwile, że można było z nią zupełnie normalnie porozmawiać. Wiesz, ona się bardzo cieszyła na pobyt w tym domu. Bo tutaj, w Warszawie, nie bardzo mogła już sama chodzić do kościoła. Należała do tych osób, które gdyby mogły, w kościele siedziałyby cały dzień. Dla niej najważniejszy był Kościół i kościelne radio.
– Czy kiedyś wspominała, że chciałaby zapisać Kościołowi pieniądze albo dom? – zapytałem ostrożnie. Znałem wiele takich przypadków, kiedy starsi ludzie oddawali na radio wszystkie swoje oszczędności, bo słuchali audycji, w których ojciec Grzybiak namawiał ich do wspierania Bożego dzieła, jakim jest jego rozgłośnia.
– Nie, no coś ty. Nigdy nie było o tym słowa. Nawet nie chciała spisać testamentu. Mówiła, że jest niepotrzebny, bo i tak wszystko, co zostawi, przypadnie mnie. No i widzisz teraz, skąd moje wątpliwości. Myślę, że ktoś ją zmusił do napisania tego testamentu.
– Masz go tutaj?
– Przesłałem ci na skrzynkę. Ale nie masz co tracić czasu na szukanie wiadomości. Od razu mogę ci powiedzieć, co w nim jest.
– Co?
– „Zapisuję mój dom przy ulicy takiej a takiej Fundacji Katolicko-Narodowego Domu Modlitwy i Wiary pod wezwaniem Świętych Perpetuy i Felicyty z Kartaginy”. Tyle. Nic więcej. No i oczywiście wszystkie dane nieruchomości.
– Babcia je znała? Przecież w takim dokumencie podaje się chyba nie tylko numer domu, ale też numer działki i coś tam jeszcze…
Pociągnął łyk piwa, wpatrzony w chłopaków, którzy właśnie zakończyli partię planszówki i teraz zadowoleni zwycięzcy klepali po plecach przegranego. Ten wcale nie sprawiał wrażenia człowieka zmartwionego porażką. Podniósł się z fotela, by pójść do baru po cztery shoty. Barmanka Kasia dostrzegła, w czym rzecz, i od razu zabrała się do nalewania wódki z sokiem do grubych kieliszków.
– To mnie już wtedy zastanowiło. To znaczy w chwili, gdy musiałem wypełnić dokumenty w sprawie przyjęcia babci do tego domu. W ankiecie trzeba było podać szczegółowe dane dotyczące posiadanych przez pensjonariuszkę nieruchomości. No i ja, kretyn, je wpisałem. Mieli wszystko podane na tacy.
– A co by było, gdybyś nie podał tych danych?
– Dyrektorka powiedziała mi, że wszystkie dane muszą być wpisane w ankiecie, bo oni przejmują odpowiedzialność za podopiecznych i rozliczają się też przed izbą skarbową.
– To idiotyzm. Tutaj powinna ci się zapalić czerwona lampka – powiedziałem, ale zaraz przyszła refleksja, czy ja też bym był taki mądry. Ile razy zdarza się, że podpisując jakąś umowę, najczęściej kredytową, wcale nie czytamy tych wszystkich punktów zapisanych drobnym drukiem, bo nie mamy na to czasu, a poza tym zwyczajnie nie zakładamy, że ktoś, kto robi nam dobrze, chce nas zrobić w konia.
– Łatwo powiedzieć. Wtedy przez chwilę nad tym myślałem, ale nie chciało mi się wierzyć, że ktoś mógłby być zdolny do… do przejęcia domu. Poza tym babcia nigdy by czegoś takiego nie podpisała. No, chyba żeby ją do tego zmuszono.
– A nie mówiła nic, że coś jest nie w porządku? To znaczy po tym, jak oddaliście ją do dziadkowa, mieliście jakiś kontakt… – Spojrzałem na niego. Spuścił głowę. Zrozumiałem, że nie kontaktował się z babcią.
– Mieliśmy do niej jechać… – bąknął.
– Zawiadomiłeś policję?
– Jasne – ożywił się. – Od razu dałem im znać. Tylko że ten, co w Pałacu Mostowskich przyjmował zgłoszenie, chyba mnie olał. O wszystko wypytał, lecz na koniec stwierdził, że nie wie, co z tą sprawą będzie, bo to wygląda na legalne działanie. Chyba zmroziła go informacja, że to fundacja katolicka. Wiesz, że policja z Kościołem nie chce zadzierać. Powiedział, że przekaże sprawę do rozpoznania do Kazimierza, bo oni tam na miejscu wiedzą najlepiej, co i jak. Czyli tak naprawdę mnie olali.
Pokiwałem głową. Wiedziałem coś na ten temat. Kilka razy zdarzało się podczas realizacji moich filmów o pedofilii w Kościele, że na miejsce, w którym robiliśmy zdjęcia, przyjeżdżała policja wezwana przez księdza i wyrzucała nas z kościelnych włości. Zawsze stawali po stronie Kościoła. I dlatego teraz postanowiłem, że zajmiemy się tą sprawą. Coś tu rzeczywiście śmierdziało jak cholera.
Wstałem od stolika i poszedłem do lodówki po kolejne dwa piwa. Barmance Kasi pokazałem na palcach dwie sztuki, żeby zapisała na konto mojego rozmówcy. Nie zamierzałem dokładać do interesu. Teraz, gdy wiedziałem już wszystko o sprawie, mogłem się napić. Rzecz jasna, na koszt zapraszającego. Lubiłem takie wieczory, gdy nie musiałem na browara wydawać ani grosza. W końcu pochodziłem z Poznania, a tam ludzie mają szacunek do pieniędzy. Oczywiście tych własnych.
Wtorek, 9 lipca
Godzina 11.30
– A gdzie państwo pracują? – zapytała dyrektorka, patrząc uważnie najpierw na mnie, a potem na Kamilę.
Ta siedziała skromnie ubrana w dżinsy i białą koszulkę, na którą narzuciła bordowy żakiet. Nie założyła szpilek, dzięki czemu była tylko trochę wyższa ode mnie. Ja za to miałem na głowie hipsterski kapelusz, a na sobie lekkie szare spodnie z lnu i żółtą marynarkę. Wyglądaliśmy, jakby żywcem przeniesiono nas z widowni na pokazie mody albo z otwarcia wystawy malarza abstrakcjonisty. A tak w ogóle przypominaliśmy parę znudzonych życiem ćwoków, którzy mają za dużo kasy i nie wiedzą, co z nią robić. W sumie to chciałbym, żeby tak było, ale nie zanosiło się na to w najbliższym stuleciu. No, chyba że przestanę robić filmy o zboczeńcach i zostanę topowym pisarzem piszącym ociekające seksem kryminały, których akcja rozgrywa się we Włoszech, a bohaterem jest mafioso porywający niewinną dziewicę.
– A czy to ma jakieś znaczenie? – zapytałem obojętnym tonem.
– Ma – odparła dyrektorka stanowczo. – Musimy mieć pewność, że pańska ciocia będzie mogła liczyć na zapewnienie jej wszelkich wygód.
– Ciocia nie potrzebuje wygód. Ona chce tylko mieć czas i miejsce na zbliżenie się do Boga, no i kapłana, który jej w tym pomoże. Macie tu jakiegoś księdza?
– Mamy aż dwóch.
– I co oni robią?
– Zaraz wszystko wyjaśnię, ale proszę odpowiedzieć na moje pytanie.
– Myszko, powiedz pani, co robisz – zwróciłem się do Kamili, która udawała, że szuka czegoś w torebce. Trzymała ją na kolanach w taki sposób, że kamera zainstalowana w zewnętrznej kieszonce ogarniała zasięgiem wszystko, co działo się przed nią. Musiała mieć więc doskonały widok na dyrektorkę i jej biurko.
– Ja jestem aktorką. Topową aktorką. Ostatnio grałam w serialu Na Pańskiej. Grałam tam bardzo ważną, kluczową postać Joli. A oprócz tego gram w reklamach. To bardzo dochodowa dziedzina