Trzepot skrzydeł. Katarzyna Grochola. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Grochola
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Короткие любовные романы
Год издания: 0
isbn: 9788308072035
Скачать книгу
Cyganka wyjęła talię kart, normalnych, zniszczonych kart, i zapytała:

      – Pewno chcesz wiedzieć?

      A ja nie chciałam się przyznać, że nie wiem, o czym mam wiedzieć, że nie słucham jej już, że po co te karty na skwerze, przed kościołem Świętego Jakuba, że jeszcze mnie ktoś z nią zobaczy i pomyśli i… i kiwnęłam głową potakująco.

      A ona patrzyła na mnie uważnie i rozłożyła karty, i ja nie odeszłam, tylko jak zahipnotyzowana słuchałam, co mówi:

      – Patrz, dziewiątka winna przy asie dzwonkowym to kłopoty, to śmierć może, to samo odwrotnie, as winny przy dziewiątce winnej – niebezpieczeństwo, tobie się przyda wiedzieć, a dom to… – i tu stuknęła swoim ciemnym palcem w asa kierowego – …tu dom twój, odwrócony on jest.

      Zawsze byłam ufna, łatwowierna, naiwna. Dzisiaj tak myślę, żeby się usprawiedliwić.

      Kiedy pracowałam w centrali handlu… Och, wiesz, lubiłam tamtą pracę i zawsze żałowałam, że odeszłam, i nigdy się oczywiście do tego nie przyznałam. Ale jemu, mojemu mężowi, zależało, żebym nie była przemęczona, żeby to był prawdziwy dom, a zdarzały się wyjazdy, cała radość to były te wyjazdy, w Pradze byłam co dwa miesiące, pewno dzisiaj już bym jeździła po całym świecie… no, ale małżeństwo było ważniejsze, tak zdecydowałam, więc jeszcze w tej centrali poproszono mnie, żebym DHL-em nadała pilnie przesyłkę. W godzinach pracy. Nie było gońca, chętnie się zgodziłam, była piękna pogoda, lipiec, każdy powód był dobry, żeby wyjść z biura i nie siedzieć w dusznym i nagrzanym pokoju, tylko znaleźć się na ulicy gorącej i słonecznej. Miałam służbowe czterysta złotych i dwieście trzydzieści swoich w drugiej przegródce portfela, żeby się nie przemieszały, żeby mi się nie pomyliło.

      I na tyłach hotelu Forum zaczepiła mnie Cyganka, powiedziała:

      – Powróżę ślicznej pani, powróżę…

      Nie byłam śliczna, uśmiechnęłam się, lubię Cyganów, i powiedziałam:

      – Dziękuję, nie.

      A ona stanęła przede mną, spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała:

      – Myślisz, że ci coś ukradnę, coś zabiorę, nie masz zaufania?

      I wstyd mnie ogarnął, bo rzeczywiście tak pomyślałam, że zabierze, że naciągnie, że ukradnie.

      – Daj portfel – powiedziała ona.

      Dałam jej ze słowami:

      – Tu mam służbowe pieniądze, a tu moje, ale wierzę ci.

      Bo chciałam jej udowodnić, że ja, ja nigdy, że ja mam zaufanie, że ja wierzę ludziom, że ja jestem inna niż wszyscy, którzy ich posądzają, oceniają, podejrzewają, omijają z daleka.

      I wzięła ode mnie ten portfel, i trzymała cały czas na dłoni, widziałam, że nic z nim nie robi, potem oddała. Wstydziłam się sprawdzić, czy coś nie zginęło, ale go nie otwierała, przecież patrzyłam.

      – Widzisz?– powiedziała.

      Poszłam nadać tę przesyłkę, siedziba DHL-u była po drugiej stronie Marszałkowskiej, i kiedy wyjmowałam pieniądze służbowe, uśmiechnęłam się, było czterysta złotych, dowód, że ludziom można ufać, choć może zachowałam się głupio, dając jej ten mój czerwony portfel na znak, że nie uważam jej za złodziejkę, ja nie. Więc jednak nie zrobiłam głupio, bo ona teraz wie, że nie wszyscy…

      A potem zajrzałam w przegródkę, w której miałam swoje dwieście trzydzieści złotych. Już ich nie miałam.

      Ale mogła wziąć wszystko, prawda?

      Była właściwie uczciwa.

      A ja byłam właściwie szczęśliwa. Właściwie, to dobre słowo. Taka przykrywka do wszystkiego, czego nie chcemy powiedzieć. Właściwie dobrze, to znaczy, nie, nie dobrze, ale prawie źle, ale po co ci o tym mówić. Właściwie zdrowa, to znaczy chora, może była chora, może jeszcze nie doszła do siebie, więc właściwie zdrowa, ale nie twoja sprawa. Właściwie myślałam, żeby do ciebie zadzwonić… to znaczy, nie, nie chciałam dzwonić, ale nie wiem, co powiedzieć, więc słowo właściwie i tak da ci do zrozumienia, że nie dzwoń ty również.

      Właściwie mam czas – i głos tylko się zawiesza na tym słowie właściwie. Jakby to słowo miało swój specjalny akcent, niepolski, lekko przeciągły, śpiewny, następujący po sylabie wła… oddzielony pauzą od reszty.

      Właściwie – znaczy prawie kłamstwo.

      Właściwie nic mi nie jest.

      To znaczy jest mi wszystko.

      Ale zanim byłam właściwie szczęśliwa, to byłam szczęśliwa, a przynajmniej tak mi się wydawało. Choć nie, jeszcze wtedy nie wydawało mi się. Jeszcze wtedy śmiałam się i oczy miałam błyszczące, wiedziałam, że jestem kochana, bo przecież jeśli ktoś tak bardzo chce z tobą być, kochać się, mówić o przyszłości, mieć dzieci, to chyba znaczy, że cię kocha, prawda?

      Ślub był właściwie udany, bardzo chciałam, żeby również na samochodzie były blade róże, och tak, wiem, że to sztampa i kicz, ale tak sobie kiedyś wymyśliłam, a w tym dniu marzenia się spełniają, ale on nie kupił tych róż, bladych, które miały leżeć na masce przed moimi oczami, przed oczami innych, tych róż, które miały przyjmować uśmiechy ludzi: „patrz, patrz, do ślubu jadą”, nie kupił, taka drobnostka, takie nic, taka obietnica bez spełnienia, nieważna.

      – Ojej, zapomniałem, to co, przecież nie rozmyślisz się z powodu takiego głupstwa? Nie psuj nam tego specjalnego dnia! No, nie wygłupiaj się… No, kochanie…

      I kochanie udało, że to nic ważnego, chociaż to było dla kochania ważne.

      Ale uśmiechnęłam się i dałam się pocałować na przepraszam, bo uznałam, że nie psuj nam tego dnia – to są przeprosiny.

      To z miłości.

      A potem matka mojego męża pocałowała mnie właściwie serdecznie i powiedziała, że to był bardzo ładny ślub, chociaż ślub z Krystyną był bardzo piękny, i przyjęcie jest miłe, chociaż przyjęcie na pierwszym ślubie syna było w wynajętej restauracji, ale tu też jest doprawdy bardzo, ale to bardzo miło, i że z całego serca życzy mi szczęścia, bo jej syn jest cudownym chłopcem, choć, oczywiście, Krysia tego nie umiała docenić, ale ja, ja to co innego…

      A potem mój teść pocałował mnie serdecznie w oba policzki, klepnął w pośladek i powiedział:

      – Zdrowia, zdrowia i szczęścia, bo zdrowie to i ci na Kursku mieli, ha, ha!

      I dodał:

      – Krysiu.

      Choć mam na imię Hanka.

      Wyszłam za mąż, mimo że miałam być drugą żoną.

      To dobrze, myślałam, to dobrze, bo on już wie, już się sparzył, już zrozumiał, co jest ważne, jakich błędów nie popełniać, a ja wierzę i ufam, i nie boję się, bo przecież nie przekreśla się człowieka tylko dlatego, że był kiedyś żonaty, niedawno i krótko, to była pomyłka, człowiek nie jest doskonały, popełnia błędy, te błędy go nie dyskwalifikują, przecież człowiek może się pomylić, a poza tym to ona odeszła, on nie był winny rozpadu tego związku, tamta żona, Krystyna, odeszła i nawet mu o tym nie powiedziała, nie uprzedziła, nic, po prostu wrócił pewnego dnia do domu, a tam nie ma jej rzeczy, nie ma tapczanu, który był jej i jej książek nie ma ani płyt, i ani słowa; sąsiedzi wiedzieli o wszystkim, pomagali jej się pakować, znosili ten tapczan i te pudła, a on nie wiedział o niczym, jakie to straszne musiało być, jakie upokarzające być musiało, więc to nie jego wina była, to małżeństwo nieudane i krótkie.

      I jak się potem nie mógł pozbierać,