Leniwe wieczory, burzliwe poranki. Alina Białowąs. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Alina Białowąs
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Современная зарубежная литература
Год издания: 0
isbn: 9788366481855
Скачать книгу
to cytat z powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.

      – Wiem – skłamałam.

      – Ale co? Czyj to cytat? Czy że nic tak nie plami kobiety jak atrament?

      – Jedno i drugie.

      To drugie nie było kłamstwem. Pamiętam do dzisiaj, jak wiele listów napisałam do Radka, nie zawsze mądrych. A potem, już po ślubie, kiedy zamieszkaliśmy u mojej mamy – na szczęście dla niej i dla nas tylko na dwa lata – spaliłam je wszystkie, a Radkowi powiedziałam, że jeśli ich nie ma w pudełku z napisem „Skarby rodzinne”, to oznacza, że przepadły podczas przeprowadzki. Zniszczyłam je, żeby mi nie cytował, gdy zaczniemy się kłócić, moich przyrzeczeń, że między nami NIGDY nie będzie „cichych dni”. Patrząc wtedy na małżeństwo moich rodziców, a raczej na to, co z niego zostało, zrozumiałam, że przyrzeczenia złożone przed ślubem nie zawsze są do dotrzymania już po nim.

      – A właściwie tak naprawdę dlaczego chcesz lecieć do Tokio? – zapytała Julia.

      – Chcę lecieć do mojego męża. Stolica Japonii mnie nie interesuje – dodałam.

      – Rozumiem. A gdyby się okazało, że twój Radek wrócił do Polski, ale nie do Wrocławia tylko na wieś, do swoich rodziców, też byś tam pojechała?

      – Po co? – zapytałam szybciej, niż pomyślałam, że Julia testuje moje uczucia do Radka.

      – Na to pytanie sama sobie odpowiedz.

      Tak mnie zezłościła, że kilka razy łapałam powietrze, nim się odezwałam.

      – Za kogo ty się uważasz? Może ja ci przypomnę, że ukończyłaś farmację, a nie psychologię.

      – Na farmacji były też zajęcia z psychologii. Ewelina, kończymy ten temat, bo się pokłócimy.

      – Nie ja go zaczęłam.

      – Masz rację. W sumie zadzwoniłam, żeby cię przeprosić. Wiem, że trudno ci będzie uwierzyć w to, co zaraz usłyszysz, ale sama nie rozumiem, jak to się stało, że naprawdę zapomniałam o tym zaproszeniu na obiad. Po raz pierwszy pamięć mnie zawiodła.

      Początki demencji starczej. Och, jak dobrze, że Julia nie widzi teraz mojej miny – wtedy o urlopie mogłabym tylko pomarzyć.

      – Ewelina? Dlaczego milczysz?

      Bo się rozkoszuję twoim wyznaniem, odparłam w myślach. I już nawet ci nie zazdroszczę atrakcyjnego wyglądu.

      – Nie wiesz, co powiedzieć? Domyślam się, że mi współczujesz.

      Jeszcze czego! Mam ochotę skakać z radości.

      – Ewelina?

      – Nie martw się – odpowiedziałam, udając współczujący ton. – Mnie też czasem się zdarza o czymś zapomnieć.

      – Dziękuję ci za wyrozumiałość.

      – Jesteśmy ludźmi, nie robotami.

      Mówiłam na głos, a w myślach dziwiłam się, że potrafię być taką lizuską.

      – Zaproszę cię na pożegnalny obiad przed odlotem do Tokio – oznajmiła. – Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku – dodała.

      W tym roku? Nieee, nie dam rady. Jest październik, a ja jeszcze nie byłam w biurze LOT-u. Miałam tam pójść miesiąc temu, ale zaczęłam odkładać „na jutro”. I nagle z „jutra” zrobiły się cztery tygodnie. A poza tym, gdy już wiem, że dostanę urlop, czuję się pewniej. I nie zamierzam iść tam ani jutro, ani pojutrze, ani nawet w tym miesiącu. Będę się rozkoszować perspektywą wyjazdu do Tokio i wyobrażać sobie moje spotkanie z Radusiem. Nic na to nie poradzę, że tak mam; na przykład kupię reklamowany krem przeciw zmarszczkom, przeczytam ulotkę, ale nie zacznę od razu go używać, tylko ustawię na półce w łazience i za każdym razem, gdy na niego spojrzę – delektuję się tym, że go mam i wyobrażam sobie, jak pięknie wygładzi moje zmarszczki.

      – Ewelina? – Głos Julii wyrwał mnie z zadumy. – Przepraszam, ale muszę kończyć. Widzimy się jutro w pracy. Miłej niedzieli. Pa.

      Rozłączyła się, a ja wciąż trzymałam komórkę w ręce, powtarzając „pa, pa, pa”, jak nakręcona, zamiast wrócić do sypialni. Powinnam poukładać książki i porozrzucane albo rozwieszone na drzwiach szafy ubrania, bo sypialnia zaczynała przypominać targowisko.

      – Szlag, gdzie ja miałam rozum, gdy wyzywałam Radusia od bałaganiarzy, podkreślając moje zamiłowanie do porządku – mamrotałam, wychodząc z kuchni i chowając komórkę do kieszeni. No tak, ale jeszcze wtedy odkładałam wszystko na swoje miejsce, a teraz jestem sama i zrobiłam się leniwa. A może to nie lenistwo tylko pierwsze objawy starzenia?

      Porządkowanie książek i układanie bluzek na półkach w szafie zajęło mi aż dwie godziny. Moje pięćdziesiąt pięć lat to chyba jednak już starość, doszłam do wniosku, sapiąc tak głośno, jakbym odwaliła jakąś ciężką robotę: umycie okien albo podłogi, a przecież nawet jej nie odkurzyłam. Poza tym nasza sypialnia to klitka trochę większa od kuchni; ma sześć metrów kwadratowych, ale już na samą myśl, że miałabym ją odkurzyć – poczułam się zmęczona.

      Dlatego siedzę na krześle w kuchni zamiast szurać odkurzaczem w sypialni, palę papierosa i rozmyślam nad charakterem, który odziedziczyłam po prababce Ricie (tak przynajmniej twierdzi moja mama, a jej wnuczka), nad swoim małżeństwem, które, gdyby nie ten charakter, mogłoby być idealne. Nie, nie wpędzam się w poczucie winy, przecież nie wybrałam sobie charakteru babki Rity. To jej geny mnie wybrały, a czy z genami da się wygrać?

      Trochę mnie to martwi; wolałabym zmienić charakter jeszcze przed odlotem do Japonii. Szczerze mówiąc, wygląd też. Dieta cud nie pomogła mi pozbyć się wałków tłuszczu w siedem dni, ale są inne diety i inne sposoby. Tyle że długotrwałe. A ja mam naturę bardzo niecierpliwą. Na swoje nieszczęście jestem farmaceutką i wiem, że nie ma magicznej tabletki na schudnięcie. Owszem, istnieją różne suplementy wspomagające odchudzanie, jednak jeśli będę jeść tylko suplementy – prędzej „trupiarka” zawiezie mnie do kostnicy niż samolot do Tokio.

      Ale zaraz… dlaczego ja postanowiłam, że muszę schudnąć? Zachciało mi się figury modelki? Przecież Raduś nigdy nie twierdził, że chudziny na wybiegach budzą w nim zachwyt. Wręcz przeciwnie, widząc, że oglądam w telewizji pokaz mody, powiedział, że nie przytuliłby takiego worka kości obciągniętego skórą. No to co mnie napadło, żeby koniecznie się odchudzić? Szlag. Że też człowiek wbije sobie do głowy postanowienie, nim pomyśli nad skutkami. Przecież gdybym schudła, musiałabym sprawić sobie nowe ubrania w mniejszym rozmiarze. A za co kupiłabym bilet do Tokio?

      – Jasny szlag – zaklęłam głośno, bo przypomniałam sobie, że kiedyś podsłuchałam, jak Radek tłumaczył naszemu synowi, że żonaty mężczyzna musi mieć swoje pieniądze na czarną godzinę. – A ja co mam?

      – Głupoty w głowie! – rozległ się za ścianą głos sąsiadki zazdrośnicy.

      Ożeż ty chuda wiedźmo jedna!

      Nie wstając, sięgnęłam do szuflady po tłuczek do mięsa i gdy już miałam go w ręce, nagle razem z krzesłem upadłam na kafle. Rumor był taki, jakby zwaliło się wielkie drzewo. Śmiech sąsiadki zagłuszył moje przekleństwa. Jęcząc z bólu, pokuśtykałam do sypialni.

      Gdybym posłuchała Radusia, kiedy mi tłumaczył, żeby nie kłaść na podłodze w kuchni kafli tylko deski, mój upadek nie byłby aż taki bolesny, myślałam, kładąc się na kołdrze. Pamiętam, jak wyzwałam go od zasranych inżynierów i sama pojechałam kupić kafle. A teraz płacę za ten mój ośli upór, całe ciało tak mnie boli, że nawet nie mogę się ułożyć na boku i muszę leżeć