Przez chwilę szukałam w myślach jeszcze jakiegoś argumentu na dowód, że Raduś jest teraz atrakcyjniejszy od swojego rywala, ale zamiast twarzy Redforda mój mózg podsyłał mi twarze gejsz.
– I jak ja mam być spokojna?! – wykrzyknęłam, zapominając, że mieszkam w bloku z wielkiej płyty i sąsiedzi wszystko słyszą.
– Herbata z melisy pomaga! – rozległ się głos mojej sąsiadki zza ściany, która chyba ma oczy dookoła głowy, bo nie dość, że wszystko słyszy, to jeszcze wszystko widzi.
Zgasiłam papierosa, wylałam resztki kawy do zlewozmywaka i poszłam do sypialni, by raz jeszcze przeczytać fragmenty opisujące wygląd i umiejętności gejszy. Jak jakaś masochistka.
Tak bardzo się skupiłam na czytaniu, że kiedy rozległo się brzęczenie, nie byłam pewna, czy to dźwięki w mojej głowie, czy sygnał domofonu w przedpokoju. A gdy znowu się rozległ – leżałam nieruchomo, zastanawiając się: wstać czy udać, że nikogo nie ma w domu?
Udam, że nikogo nie ma.
Jednak po chwili moja ciekawska natura wygnała mnie z łóżka do przedpokoju.
– Dzień dobry – usłyszałam męski, melodyjny głos w odpowiedzi na moje „halo?”. – Chciałaby pani porozmawiać o życiu?
– Czyim?
– Pani.
Zaniemówiłam. Obcy facet chce ze mną gadać o moim życiu?
– A kim pan jest? – zapytałam, spodziewając się, że odpowiedź zabrzmi: „Studentem psychologii, przeprowadzam ankietę”.
– Posłańcem. Będę rozmawiać w imieniu kosmitów. Mam z nimi regularny kontakt…
– Nie, dziękuję.
– Żyje pani w błędzie. Ale gdy wysłucha pani przesłania kosmitów…
– Nie, dziękuję.
Odwiesiłam słuchawkę.
– Popapraniec a nie posłaniec. – Mamrocząc, wróciłam do sypialni tylko po to, by uchylone okno otworzyć na całą szerokość.
Niebo zasłaniały szare chmury, ale przynajmniej deszcz nie padał, jak prawie każdego dnia we wrześniu. Dziś jest trzeci października, czyli od trzech dni mam nową kierowniczkę – Julię Kysz – przypomniałam sobie i od razu wpadłam w złość, bo Julia nie przyszła w sobotę do apteki, a przecież w piątek obiecała mnie i Broni, że w sobotę zaprosi nas po pracy do restauracji na obiad. I nawet do mnie nie zadzwoniła, mimo że nasza znajomość zaczęła się dawno temu. Co prawda nie spotykałyśmy się przez te wszystkie lata, ale miejsce i czas naszego poznania obie zapamiętałyśmy: przedział w pociągu z Sieradza do Wrocławia, koniec lipca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku. Miałam wtedy piętnaście lat, Julia dwadzieścia. Pamiętam, że gdy pociąg wjechał na wrocławski peron, wytknęłam jej, że jest ze wsi i podkreśliłam, że ja pochodzę z miasta. Nie zrobiłabym tego, gdyby nie zastrzegła, że po wyjściu z pociągu nie możemy iść razem, ponieważ pudełko przewiązane sznurkiem, które miałam ze sobą, zdradzi, że przyjechałam ze wsi. Ja? Urodzona we Wrocławiu? No właśnie. Nie mogłam zareagować milczeniem. Tyle że po tej mojej reakcji Julia zamilkła. Na czterdzieści lat.
A teraz jest moją kierowniczką i w dodatku wygląda tak samo atrakcyjnie jak przed laty, mimo blizny na twarzy.
Szlag, zaklęłam, wychodząc z sypialni, by po chwili rozsiąść się na krześle w kuchni.
– Życie nie jest sprawiedliwe – mamrotałam, pstrykając zapalniczką kilka razy, zanim udało mi się zapalić papierosa. Ja mam figurę kaszalota, Julia – modelki. Ja jestem mężatką, od której mąż uciekł do Kraju Wschodzącego Słońca, Julia jest w związku z kobietą, która od niej nie uciekła, ale na pewno tylko dlatego, że to wolny związek. No co? Muszę tak myśleć i sobie to powtarzać, żeby zagłuszyć sumienie, bo uparcie jak sufler mi podpowiada: „Mąż od ciebie uciekł przez twój charakter. Mąż od ciebie uciekł przez twój charakter…”.
– Przecież nie z nadmiaru szczęścia! – wrzasnęłam, znowu zapominając, że za ścianą mam sąsiadkę zazdrośnicę.
– Z braku! Z braku! – rozległ się kraczący głos zazdrośnicy.
– Star… – zaczęłam, ale umilkłam. Już kiedyś odkrzyknęła: „Nie musisz mi się przedstawiać!” na moje: „Stara wariatka!”.
– Staraj się, staraj! – zarechotała.
Ze złości przywaliłam tłuczkiem w ścianę.
– W łeb się stuknij!
Już miałam ponownie walnąć, gdy nagle w przedpokoju rozległo się: brim, brim, brim. Wrzuciłam tłuczek do szuflady i poszłam sprawdzić, kto dzwoni. Jeśli to Julia – nie odbiorę. Powinna była zadzwonić wczoraj.
– Cześć, Julia – zaszczebiotałam, przeklinając się za brak stanowczości. To moja szefowa, zaczęłam się tłumaczyć sama przed sobą; nie bezpośrednia, jednak szefowa. Muszę być dla niej miła tym bardziej, że chcę wziąć bezpłatny urlop na wyjazd do Japonii. Julia jeszcze nie wie, że mam w planach wizytę u Radka. Bałam się, że jeśli jej powiem, usłyszę, że nie po to zdobyła jego adres, żeby stracić pracownicę na kilka miesięcy. Przecież nie polecę na tydzień ani na dwa.
– Ewelina, słychać radość w twoim głosie. Niech zgadnę, Radek odpisał na list?
– Jaki list?
– Nie wysłałaś listu do męża?
– Nawet nie napisałam.
– Aha. Czyli niepotrzebnie zawracałam głowę moim znajomym, żeby ustalili adres…
– Potrzebnie, potrzebnie – zapewniłam, chyba zbyt gorliwie, bo Julia zapytała:
– Masz zamiar lecieć do Tokio?!
Szlag.
– Ja? Nieee…
– Ewelina, wiem, kiedy i po co człowiek zaczyna kłamać.
– Naprawdę? – Udałam zdziwienie. – To znaczy, że zapraszając mnie i Bronię w sobotę na obiad do restauracji, już wiedziałaś, że kłamiesz?
– Jeśli tak się zachowywałaś w swoim małżeństwie, to się nie dziwię, że Radek ucie… wyjechał bez pożegnania.
Ale mi dowaliła.
– Ewelina? Jesteś tam?
Spadaj. Bronia miała rację, nazywając cię wydrą.
– To dobry pomysł ten wyjazd do Tokio. Tylko uprzedź mnie, w jakim terminie chciałabyś wziąć urlop. Ewelina?
– Jestem. Zastanawiam się nad tym.
– Dam ci radę: nim ustalisz termin, napisz list do Radka.
O, na pewno nie! Żadnego uprzedzania o moim przyjeździe.
– Możesz go nie wysyłać. Ale napisz.
– Po co mam sobie robić problem? Zobaczę się z Radusiem i wtedy wszystko mu wytłumaczę.
Albo