– Zabieraj te swoje brązowe łapska z… – Ale zanim skończyłem, nieświadomie sięgnąłem do ogniska po największą z żarzących się gałęzi i poczułem niewyobrażalny ból. Z całej siły cisnąłem konarem w ścianę, trafiając w postać Emilie i jej partnera. Kiedy drewno zderzyło się ze ścianą, mężczyzna odskoczył na bok, a Emilie krzyknęła:
– Tatusiu, to ty?
Rozdział 2
Od kiedy wróciłem z więzienia do pustego domu, moje dni nie różniły się jeden od drugiego. Wstawałem rano i stojąc przy blacie kuchennym w oczekiwaniu na to, aż zagotuje się woda w czajniku, wyglądałem przez okno na ulicę. Patrząc na spieszących się gdzieś ludzi, słysząc urwane zdania rozmówców i starając się zgadnąć, jak będzie wyglądał ich dzień, udawałem, że też mam napięty plan, mnóstwo rzeczy do zrobienia, spraw do załatwienia i rozmów do odbycia. Tak naprawdę każdego dnia, kiedy otwierałem oczy, zastanawiałem się, co dziś będę robił. Wśród ludzi codziennie przechodzących za moim ogródkiem i wśród rzeczy pozostawionych w domu przez rodziców byłem samotny. Będąc zamkniętym w więzieniu przez długie dziesięć lat, również mógłbym każdy mój dzień, tydzień i miesiąc nazwać samotnością. Ona była jednak inna od tej, której doświadczałem teraz. Każdego dnia w więzieniu na coś oczekiwałem. Oczekiwałem na list, na posiłek, na spacer czy szycie butów w fabryce. Moja samotność poprzez ciągłe oczekiwanie nie była prawdziwa. Teraz mógłbym powiedzieć, że doświadczałem samotności w najczystszej i najbardziej bolesnej postaci. Nie czekałem na nic. Mimo toczącego się za murami mojego domu życia stojącego dla mnie otworem w postaci ludzi, których mogłem poznać, szans, które mogłem wykorzystać i przyszłości, którą mogłem przeżyć, czułem się bardzo samotny. Właściwie jedyną osobą, którą wówczas znałem, była sąsiadka moich rodziców, Gertruda. Kilka razy spotkałem ją pracującą w swoim ogrodzie, wtedy nawiązywała ze mną rozmowę, ale nie mogłem powiedzieć, że jest moją znajomą. Mimo jej uprzejmości i życzliwości ona mnie najzwyczajniej w świecie denerwowała. Jednego dnia drażnił mnie jej uśmiech marszczący skórę dookoła ust, innego to, że chciała mnie poczęstować zrazami, które przyrządziła, a jeszcze innego, że opowiada mi o pielęgnacji truskawek, sezonach sadzenia i rozkwitania oraz słodkości owoców. Można by się uśmiać, że jedyną osobą, z którą się widywałem i rozmawiałem, była siedemdziesięcioletnia już pewnie Gertruda. Wiele razy siedząc samotnie na kanapie i wyczekując, by Emilie znowu pojawiła się na ścianie, zastanawiałem się, czy ja za kimś naprawdę tęsknię, czy ja muszę każdego dnia z kimś rozmawiać, czy ja pragnę mieć niezliczoną ilość przyjaciół i regularnie, jak to wymaga przyjaźń, spędzać z nimi wieczory. Doszedłem do wniosku, że jedyną osobą, za którą tęskniłem, była Emilie, że jedyną osobą, z którą chciałem rozmawiać, była Emilie, że jedyną osobą, z którą chciałem spędzać wieczory, była Emilie. Jednak samotność tak bardzo wdarła się do mojego życia, że wciąż nie mogłem odnaleźć w sobie siły, aby ponownie pójść pod jej dom z nadzieją, że ją tam spotkam.
Tego dnia jak zwykle stałem oparty o kuchenny blat i obserwowałem ludzi idących wzdłuż mojego ogródka. Musiało być nieco wcześniej niż zwykle, bo w przeważającej części byli to dorośli, a nie dzieci biegnące na dziewiątą do szkoły. Nagle zobaczyłem niewysokiego chłopaka otwierającego furtkę. Wszedł pewnie, jakby nie robił tego po raz pierwszy, i zmierzał w kierunku drzwi. Widząc to, wyszedłem z kuchni i stanąłem przed drzwiami wejściowymi, gotowy do ich otworzenia. Jednak ku mojemu zaskoczeniu ten chłopak nie zapukał i zamiast zobaczyć go stojącego na progu, ja ujrzałem wsuwającą się delikatnie przez szczelinę na listy kolorową gazetę. Chwyciłem ją i zerkając na okładkę, powolnym krokiem wróciłem do kuchni. Kiedy ponownie wyjrzałem przez okno, chłopaka roznoszącego gazety już nie było. Odłożyłem gazetę w głąb blatu i zalałem w kubku herbatę. Rytuał wrzucania gazet do mojego przedpokoju stał się codzienny. Poprzez otrzymywanie ich każdego dnia o tej samej porze schodząc z góry do kuchni, wiedziałem, czy dziś wstałem wcześniej, czy udało mi się pospać dłużej. Jeśli na wykładzinie leżała gazeta, to musiało już być po dziewiątej, a kiedy jej nie było, to obudziłem się wcześniej. Takie codzienne zgadywanki z czasem stały się moją zabawną tradycją. W swoich zagadkowych myślach nazwałem to rzeczą, której oczekuję. Nie chodziło mi jednak o to, co będzie napisane w gazecie, bo nigdy ich nie czytałem, a raczej o to, czy otwierając oczy i wymawiając cyfrę godziny, która może właśnie być, byłem bliski prawdy, czy bardzo się myliłem.
Nigdy, nawet jeśli wstałem wcześniej i gazety na wykładzinie jeszcze nie było, nie miałem ochoty otworzyć drzwi i odebrać prasy osobiście. Kiedy usłyszałem dźwięk papieru lądującego na wykładzinie, szedłem po nią i wracałem do kuchni. Nie zawsze widziałem chłopaka wychodzącego z ogródka. Tamtego dnia, kiedy wyglądałem przez okno, aby pożegnać go wzrokiem, on się odwrócił, uśmiechnął i pomachał dłonią. Pierwszy raz nasze spojrzenia się spotkały. Byłem tym niewielkim wydarzeniem tak zaskoczony, że nie potrafię sobie przypomnieć, czy odwzajemniłem mu uśmiech lub machnąłem ręką. Od tego czasu za każdym razem, gdy wychodził z ogródka, odwracał się i pozdrawiał. Oczywiście z wyjątkiem tych dni, kiedy zasypiałem na terminowy odbiór gazety.
Siedziałem wtedy na kanapie i wbijałem wzrok w pustą ścianę. Za oknem było zupełnie ciemno. Światła w całym domu były zgaszone. Chciałem w tym mroku zobaczyć Emilie. Miałem nadzieję, że choć na kilka minut moja samotność zostanie zakłócona. Po dłuższej chwili usłyszałem pukanie do drzwi. Serce zabiło mi mocniej, bo od dawna taki dźwięk nie