– Kim dla niego jesteś?
– Biznesmenem. Człowiekiem, który potrafi załatwić sporo spraw, zainteresowanym zyskiem, a nie polityką, choć z praktycznych powodów niezachwyconym Hitlerem. Robię dla niego rzeczy, o których oficjalnie nie może mówić.
– Co zyskujemy na tym układzie?
– I to jest dobre pytanie. Otrzymujemy informacje. Osłabiamy narodowy socjalizm. A w razie potrzeby możemy liczyć na jego pomoc.
– Jak? W jaki sposób może nam pomóc? Jak mam, w razie potrzeby, wyjaśnić, że jestem agentką Abwehry?
– No cóż, tego akurat nie wolno robić.
– To jak mam poprosić o pomoc, gdybym jej potrzebowała? – naciskała dziewczyna.
– Musisz użyć kodu. Die drei Hasen. Trzy zające.
– Der Hasen und der Löffel drei… – zanuciła Sara na wspomnienie płaskorzeźby z Rothenstadt, szkoły dla nazistowskiej elity. Trafiła do niej, by dotrzeć do Schäfera. – To o mnie? To ja jestem trzema zającami? O rany, robisz się coraz bardziej sentymentalny.
– Niekoniecznie. To raczej opis niż przenośnia. Mamy ograniczone zasoby, więc musimy je lepiej wykorzystywać.
– Ale co…
– Na Boga, czy ty naprawdę nie mogłabyś… – prychnął kapitan i zamilkł. Sara zauważyła, że nad jego górną wargą zebrały się kropelki potu.
– Ja… – zaczął i urwał.
– Już dobrze – nie pozwoliła mu dokończyć i machnęła dłonią. – Idź i rób, co musisz zrobić.
Odwrócił się i ruszył w stronę schodów.
Znów? Ile razy tracił ostatnio cierpliwość i wybuchał z byle powodu? – pomyślała. Kiedy szedł schodami, rozległo się bicie zegara.
Minęła dopiero dwudziesta trzecia. To się dzieje coraz wcześniej.
Sara pchnęła ciężkie drzwi. Jęknęły, jakby nie miały ochoty się ruszać, a kiedy się zamknęły, otoczyła ją ciemność. Księżycowej poświaty wpadającej przez przysłonięte okna ledwie wystarczyło, by rozróżnić kształty. Meble, obrazy i dywany drzemały przykryte pokrowcami, a pod ścianami czekały drabiny i pojemniki z farbą.
Jak wiele innych rzeczy w domu również wygląd tego pokoju został starannie zaaranżowany, by zmylić obserwatora. Pod pokrowcami nie kryły się wspaniałe meble, lecz jakieś rupiecie i tanie krzesła. Nikt też nie rozpoczynał remontu. Za obietnicą malowania skrywały się puste, coraz bardziej podupadające pomieszczenia ze zwisającymi ze ścian starymi tapetami. Cały dom, jego pokazowy luksus i domniemana wyjątkowość były tylko teatrem.
Sara nie odczuwała typowego dla siebie pragnienia samotności. Chciała z kimś porozmawiać. O niczym konkretnym. Tak tylko, pogadać. Kiedy kapitan nie mógł poświęcić jej czasu, a miał go dla niej coraz mniej, z trudem radziła sobie z oddzielaniem sekretnego życia od tego, co mogli zobaczyć inni.
Dawniej słyszała w swojej głowie głosy, które spierały się ze sobą i podsuwały nowe pomysły, lecz od jakiegoś czasu uparcie milczały. Tęskniła za nimi. Zmagała się z tą ciszą, bo zadanie, z powodu którego trafiła do Rothenstadt, mimo doświadczenia przemocy i okropieństwa, nauczyło ją myśleć o innych i przejmować się ich losem.
Spotkała tam Mysz, drobną, słabą i udręczoną dziewczynkę, która uczepiła się jej i nie chciała odejść, mimo że otaczały ją potwory. Poza nią poznała Elsę – która była potworem stworzonym przez ojca potwora. Zdradziła Sarę, by na koniec ją uratować.
Sara odepchnęła rozhisteryzowaną Elsę z problemami psychicznymi tylko po to, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Za to Mysz… Sara chciała ją jeszcze spotkać. Chciała ją odszukać, bo wiedziała, że w końcu przestanie mówić o lalkach i szczeniaczkach i zacznie słuchać. A ona rozpaczliwie potrzebowała kogoś, przed kim mogłaby się otworzyć i podzielić ciężarem, jaki dźwigała.
Samotnością.
Przestąpiła próg trzeciego pokoju. W środku panowały egipskie ciemności, lecz wiedziała, dokąd idzie, i pewnie stawiała kroki. Uniosła dłoń i przesunęła palcami po podartej tapecie. W końcu znalazła pęknięcie. Naparła na ścianę, która ani drgnęła. Odszukała więc niewielką dziurkę na wysokości pasa.
Przykucnęła, wsunęła w nią dwie wsuwki do włosów i nastawiła uszu.
Klik.
Klik.
Klik.
Klik.
Fragment ściany przesunął się w jej stronę, wypełniając ciemny dotychczas pokój oślepiająco żółtym światłem.
W pomieszczeniu za ścianą, w otoczeniu brzęczących, pulsujących i poruszających się mechanizmów, stał mężczyzna i celował do niej z rewolweru.
– Te drzwi były zablokowane nie bez powodu! – warknął.
– Oj tam, zablokowane. Ledwie co – prychnęła Sara, wchodząc do środka.
Mężczyzna opuścił broń i rzucił ją na stół. Potem sięgnął po gigantyczne słuchawki, założył je, przyciskając pałąkiem kręcone włosy, i mrucząc coś pod nosem, podrapał się po brodzie.
Sara przechadzała się między regałami z różnymi urządzeniami, przyglądając się, jak obracają się w nich dwa połyskujące metalicznie dyski i migoczą jakieś lampki. W pokoju pachniało jak z wnętrza włączonego radia albo jakby wypełniało go naładowane elektrycznością powietrze przed burzą. Słyszała buczenie i szum.
– Trafiło się dziś coś ciekawego? – zapytała.
Nachyliła się i delikatnie pokręciła gałką najbliższego magnetofonu, a wskaźniki oszalały.
Mężczyzna odsunął ją i ustawił pokrętło w pierwotnym położeniu.
– Nie. W domu jest za dużo ludzi naraz – poskarżył się. – Niczego nie jestem w stanie zrozumieć. Już wcześniej wam o tym mówiłem, ale nikt mnie nie słucha.
– Zupełnie nic?
– Sztukasy są zbyt wolne, by walczyć nad Anglią, ale o tym wiedzieliśmy już wcześniej. Dowództwo sił powietrznych też o tym wie. Zanim przekażemy raport wszystkim zainteresowanym, Niemcy wycofają je z frontu.
– Czyli co, marnujemy tylko czas? – zapytała, unosząc brwi, choć nie oczekiwała odpowiedzi.
– Wcale nie, bo plan był świetny, tylko realizacja zawiodła.
Sara sięgnęła do jednego z przełączników, a pomieszczenie wypełnił gwar głosów. Pijackie przyśpiewki, brzęczenie kieliszków i kufli, fałszujące pianino, niezrozumiała, odległa rozmowa dwóch osób…
– …naciska na wstrzymanie bombardowań strategicznych, choć to on powinien je zarządzić.
Nie, to muszą być lotniska…
Wyłączył głośnik i popatrzył na nią uważnie.
– To może być całkiem przydatne…
– Ale nie jest – warknął.
Był niewysokim mężczyzną z furią w oczach, przez co sama jego obecność budziła irytację i zdenerwowanie. Sara nie zamierzała oddawać pola.
– Masz jakiś problem ze mną? O co chodzi? – zapytała zdecydowanym tonem.
– Poza tym, że przyłazisz tutaj, żeby mnie sprawdzać?
– Wcale