Diabeł, laleczka, szpieg. Matt Killeen. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Matt Killeen
Издательство: PDW
Серия: Sara Goldstein
Жанр произведения: Книги для детей: прочее
Год издания: 0
isbn: 9788380088801
Скачать книгу
zrozumieć, lecz gdy pojęła, co to, ogarnęło ją poczucie winy: czuła podniecenie.

      Schody prowadzące do głównego wejścia były bardzo niskie, jakby w ogóle niepotrzebne. Posadzone gęsto drzewa i kanciaste kolumny przy wejściu skutecznie zasłaniały większą część ogrodu. Nigdzie nie było widać strażników. Z powodu zaciemnienia obie latarnie stały bezużytecznie zgaszone, lecz to w niczym nie przeszkadzało, bo księżycowa poświata dawała wystarczającą ilość cieni, by z nich skorzystać.

      Gdyby na tej otoczonej kolumnami werandzie gospodyni zostawiła ciasto do schłodzenia, już bym je jadła, pomyślała Sara. Po raz pierwszy od miesięcy obudziła się w niej niedożywiona i wiecznie głodna dziewczynka, która przemieszczała się po dachach wiedeńskiej starówki w poszukiwaniu jedzenia.

      Mijały sekundy.

      – Zaczynajmy już, proszę – jęknęła, bębniąc niecierpliwie palcami o klamkę drzwi.

      – Jeszcze nie jest spóźniony – skarcił ją kapitan, lecz Sara wiedziała, że też nie czuje się swobodnie, i to nie tylko dlatego, że siedzieli w zaparkowanym aucie w samym sercu pustej o tej porze dzielnicy dyplomatycznej.

      Przypomniała sobie, co powiedział Norris. Kapitan stracił zdolność do podejmowania szybkich decyzji. Jego nadmierna ostrożność ich zabije. Czy kapitan był spięty i podekscytowany, jak ona, zadaniem, jakie na nich czekało, czy po prostu taki się teraz stał?

      – Jak tam twoja znajomość japońskiego? – zapytał.

      – Sonzaishinai – odparła Sara.

      Kapitan parsknął śmiechem.

      – Czyli zerowa – wyjaśniła dziewczyna, sama powstrzymując chichot. Po chwili dodała: – Mogę zaśpiewać jakąś ludową piosenkę po japońsku. Moja mama miała znajomych…

      – Pamiętaj tylko, że strażnik musi założyć, że jesteście razem. Nie masz innego powodu, żeby tam być. Ale to działa w obie strony, więc uważaj.

      Zza rogu ulicy przy Tiergarten wyjechał jakiś samochód i przyspieszył. Pędził w ich stronę z reflektorami zasłoniętymi tak, że było widać tylko wąskie szczeliny wypełnione światłem.

      – Oto i kierowca z naszym nazistą na pokładzie – wymamrotała Sara i spojrzała na swoje niewyraźne odbicie w szybie. Warkoczyki, sukienka Związku Niemieckich Dziewcząt, Bund Deutscher Mädel. Mała bezmyślna bestia.

      Samochód minął ich z warkotem silnika, zwolnił i z głośnym piskiem opon zatrzymał się przy krawężniku przed ambasadą.

      – Życz mi szczęścia – szepnęła Sara i schwyciła klamkę.

      – Nie ryzykuj – polecił kapitan.

      Sara znieruchomiała, po czym się odwróciła. Na jego twarzy nie dostrzegła strachu, lecz nie widziała też pewności. Poczuła się bezradna.

      Wysiadła z mercedesa.

      Drogę pokrywał świeży i idealnie gładki asfalt, po którym mogła iść niemal bezgłośnie. Cieszyła się z tego, bo na stopach miała zwykłe baletki przefarbowane na czarno, by wyglądały jak szkolne trzewiki. Schylona posuwała się szybko w stronę drugiego auta.

      Umundurowany kierowca otworzył tylne drzwi od strony krawężnika. Sara była coraz bliżej. Oficer SS Hasse wysiadł.

      „Nie rozglądaj się. Nie rozglądaj się. Nie rozglądaj się”.

      Wyprostował się, przeciągnął…

      „Nie rozglądaj się…”.

      … a potem ruszył w stronę drzwi ambasady. Sara dotarła do jego samochodu i przykucnęła za nim. Przez tylne i boczne okna obserwowała kierowcę, starając się zgadnąć, w którą stronę pójdzie. Hasse dotarł do schodów…

      „Zdecyduj się na coś, gottverdammt. Zostań albo idź”.

      Kierowca obszedł limuzynę od frontu i wrócił na swoje miejsce. Wykorzystując chwilę, gdy był odwrócony plecami, Sara ruszyła sprintem za Hassem, starając się trzymać skrytego w gęstszym mroku skraju ścieżki.

      Niewysokie schody zalała słaba poświata. Dwuskrzydłowe dębowe drzwi stały otworem. W progu czekało dwóch strażników. W środku, spowity światłem, stał jakiś urzędnik i czekał. Sara zwolniła, gdy Hasse dotarł do drzwi. Nie usłyszała rozmowy, ale widziała, że mężczyzna skłonił się przed salutującym esesmanem. Zmieszali się i kiwnięciami głów zakończyli powitanie. Hasse wszedł do środka i drzwi zaczęły się zamykać.

      Sara przyspieszyła i podskakując, wynurzyła się z cienia.

      „Kilka kroków za moim dorosłym opiekunem. Gonię go”.

      Strażnicy mieli na sobie ciemnobrązowe mundury z czerwonymi zdobieniami. Zbliżając się, próbowała odczytać wyraz ich twarzy – obaj byli znudzeni? Uważni? Zmęczeni? – lecz patrzyli tylko nieruchomo przed siebie i prężyli się jak struny. Na ramionach mieli peleryny, mimo lata. „Są wyszkoleni, by stać nieruchomo. To służba reprezentacyjna” – pomyślała Sara. – „Doskonale. Nikt im nie płaci za myślenie. Tylko za wygląd”.

      Uśmiechnięta w dziecięcy sposób zbliżyła się do nich, podskakując, i przywitała się skinieniem głowy.

      „Spieszę się, bo zostałam z tyłu. Sorry. Arigato”.

      Kiedy mijała kolumny, jeden ze strażników zastąpił jej drogę…

      Sara sklęła się w myślach. „A taka byłaś pewna siebie”. Spięła się i zadrżała, gotowa do ucieczki…

      Strażnik tymczasem wyciągnął ramię, zatrzymał zamykające się drzwi i otworzył je przed nią szeroko. Kamienny wyraz twarzy mężczyzny złagodniał na chwilę. Puścił do niej oko.

      – Arigato gozaimasu – wydukała Sara cicho. Serce waliło jej szaleńczo, aż czuła pulsowanie krwi w uszach.

      Hasse i urzędnik byli już w połowie jasno rozświetlonego korytarza, lecz nie dość daleko, by nie usłyszeli jej głośnego sapania. Musiała uspokoić oddech. Zwolniła. Po obu stronach ciągnął się rząd drzwi, więc spróbowała sobie przypomnieć, jak wyglądał plan budynku. Pod stopami miała gruby dywan, dzięki czemu jej kroków nie było słychać. Lecz to oznaczało, że pozostali również poruszali się bezgłośnie…

      Obejrzała się i popatrzyła na zamykające się wejście. Była sama. Budynek ambasady opustoszał i zasnął.

      Stanęła pod jedną ze ścian i kucnęła przytulona do boazerii, czekając, aż dwójka przed nią zniknie przy końcu korytarza. Po raz kolejny przyjrzała się swemu odbiciu w czarnym, połyskującym lakierze. Nie była już bezmyślną, małą bestią, tylko przestraszoną małą dziewczynką. „Och, verpiss dich, Schwächling”, skrzywiła się i ruszyła w stronę najbliższych drzwi.

      Mimo że znała drogę – przynajmniej teoretycznie – biura i sekretariaty były nieoświetlone i pozbawione okien. Kilkakrotnie wpadła na jakieś meble i musiała przystanąć, by masując obolałe, posiniaczone miejsca nasłuchiwać, czy ktoś nie zauważył jej niezgrabności. W jednym z pomieszczeń rozsypała nawet papiery po całej podłodze, lecz nie widząc niczego w ciemnościach, nie mogła ich pozbierać. Zrozumiała wtedy, że zostawia za sobą wyraźny ślad, gdyby ktoś ją śledził. Po drodze dwukrotnie musiała posłużyć się wytrychem, by otworzyć zamki. Zastanawiała się, czy powinna je zamknąć za sobą, ale uznała, że nie ma na to czasu – spotkanie prawdopodobnie już trwało.

      Poza tym tej nocy budynek był zamknięty dla pracowników. Hasse nie chciał, by ktokolwiek wiedział o jego wizycie w ambasadzie. Przedstawiciele Cesarstwa Wielkiej Japonii również woleli zachować dyskrecję.

      Spiesznie pokonała słabo oświetlone schody i znalazła się na końcu długiego i jasno rozświetlonego korytarza. Gabinet