– W każdym konsulacie? Wątpię. Lepiej licz tylko na siebie i na mnie. Co będzie bardzo trudne. Sam powiedziałeś. Zwłaszcza że dom, w którym mieszkają ci Arabowie, ma drugie wyjście. Musielibyśmy się rozdzielić, i to od razu.
– Może Waterman by nam kogoś podesłał.
Neagley pokręciła głową.
– Potrzebowalibyśmy dużo ludzi.
– Mają dać nam wszystko, czego zażądamy – przypomniał jej Reacher. – Szef tak mówił.
– Nie wiem, czy na poważnie. Uzna, że nawet obserwowanie mieszkania jest ryzykowne dla Irańczyka. I będzie miał rację. Obserwacja potrwałaby ze dwa tygodnie. Wystarczyłoby jedno potknięcie. Zobaczyliby kogoś dwa razy i dziupla byłaby spalona. A oni wiedzieliby już dlaczego. Mamy związane ręce.
Reacher nie odpowiedział.
• • •
Zawrócili i dwie ulice od hotelu zobaczyli kilka parkujących przy chodniku radiowozów i ośmiu mundurowych, którzy chodzili od domu do domu, naciskając guziki dzwonków i rozmawiając z lokatorami. Od drzwi do drzwi. Kiepsko. Stało się coś złego.
Poszliby dalej, ale zatrzymał ich jeden z tych ośmiu.
– Wohnen Sie in dieser Strasse?
– Mówi pan po angielsku? – spytał Reacher.
– Czy mieszkają państwo przy tej ulicy? – powtórzył po angielsku Niemiec.
Reacher wskazał ręką.
– W tamtym hotelu.
– Od dawna tu państwo jesteście?
– Przylecieliśmy dziś rano.
– Nocnym samolotem?
– Tak.
– Z Ameryki?
– Jak się pan domyślił?
– Po pańskim ubraniu i zachowaniu. Jaki jest cel waszej wizyty?
– Turystyka.
– Dokumenty poproszę – zażądał Niemiec.
– Pan poważnie? – zdziwił się Reacher.
– Niemieckie prawo nakłada na każdego obowiązek wylegitymowania się przed policjantem.
Reacher wzruszył ramionami i wyjął z kieszeni paszport. Łatwo go znalazł, nic innego w niej nie było. Podał go policjantowi. Neagley podała swój. Niemiec spisał ich i grzecznie zwrócił dokumenty.
– Dziękuję.
– Co się tu stało? – spytał Reacher.
– Uduszono prostytutkę. Przed państwa przyjazdem. Miłego dnia życzę.
I odszedł, zostawiając ich na chodniku.
• • •
W tym momencie Amerykanin był raptem pięćset metrów dalej: wynajmował samochód w małej, ciasnej wypożyczalni na parterze domu przy ulicy równoległej do tej z apartamentowcami. Chciał uciec z miasta. Na kilka dni. A nawet godzin. Niedojrzała reakcja, dobrze o tym wiedział. Zachowywał się jak dziecko. Ja cię nie widzę, więc i ty mnie nie widzisz. Nie, żeby się denerwował. Nie miał czym. Brak odcisków palców, brak DNA, brak kamer. Poza tym to tylko prostytutka. Szybko umorzą śledztwo. Na sto procent. Ale tymczasem nie miał powodu tu siedzieć. Pojedzie… może do Amsterdamu? A potem wróci. Swobodne opadanie, ciągle w dół i w dół. Teraz już nie do zatrzymania.
• • •
Kiedy Reacher i Neagley wrócili do hotelu, recepcjonista zawiadomił ich, że dzwonił ktoś z Ameryki, niejaki pan Waterman, aż dwa razy. Dwunasta w Hamburgu, szósta rano na Wschodnim Wybrzeżu Stanów. Pewnie coś pilnego. Poszli do pokoju Neagley, który był bliżej, i oddzwonili. Odebrał Landry, pomagier Watermana. Już pracowali. Po chwili do telefonu podszedł Waterman.
– Wracajcie – powiedział. – Przechwycili coś nowego. Mówią, że to wszystko zmienia.
7
Lecieli porannym samolotem Lufthansy, głównie z młodymi ludźmi, w większości podróżującymi samotnie. Część wyglądała na pospolitych niechlujów, część na dziwaków, a część na absolwentów ogólniaka wracających z pomaturalnego wypadu do Europy. Wylądowali w Stanach wieczorem, dwie godziny po starcie; osiem godzin w powietrzu minus sześć stref czasowych. Poszli na parking, wsiedli do chevroleta, pojechali do McLean i zaparkowali po ciemku obok dwóch nowszych chevroletów, którymi od ich wyjazdu nikt chyba nie jeździł. Nieco dalej stały dwa czarne vany. Weszli do biura i zobaczyli całą ekipę, łącznie z Ratcliffe’em i Sinclair. Czekali na nich. Ale niedługo. Ranga ma swoje przywileje.
– W samą porę – powitał ich Ratcliffe. – Federalna Agencja Nadzoru Transportu Lotniczego informowała nas na bieżąco o waszym locie, a policja o natężeniu ruchu.
– Co przegapiliśmy? – spytał Reacher.
– Kawałek układanki – odparł Ratcliffe. – Co pan wie o komputerach?
– Raz jeden widziałem.
– Mają w środku coś, co ustawia czas i datę. Taki mały obwód. Bardzo podstawowy, bardzo tani i wymyślony bardzo dawno temu, w czasach, kiedy powszechnym standardem były karty perforowane i kiedy dane trzeba było wciskać maksymalnie w osiemdziesiąt kolumn. Żeby oszczędzić na bitach, programiści zapisali rok dwiema cyframi, zamiast czterema. Dlatego tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty był sześćdziesiątym, tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty pierwszy – sześćdziesiątym pierwszym, i tak dalej. Musieli oszczędzać miejsce. Proszę bardzo, czemu nie? Z tym że wtedy było wtedy, a teraz jest teraz, dlatego zanim się spostrzeżemy, rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty dziewiąty zmieni się w dwutysięczny i nikt nie wie, jak ten dwucyfrowy system na to zareaguje. Może pomyśleć, że jest znowu tysiąc dziewięćsetny. Albo dziewiętnaście tysięcy setny. Albo zerowy. Albo po prostu zawiesi się i już się nie odwiesi. Na całym świecie może dojść do katastrofalnych awarii. Możemy stracić media, prąd, gaz i wodę, całą infrastrukturę. W miastach zgaśnie światło. Banki zbankrutują. Puf! I wszystkie oszczędności pójdą z dymem. A nawet bez dymu.
– Ja nie mam żadnych – powiedział Reacher.
– Ale rozumie pan, o co chodzi.
– Kto wymyślił ten obwód? Co on na to?
– Nie on, tylko oni. Już dawno są na emeryturze albo nie żyją. Poza tym myśleli, że ich dzieło przetrwa najwyżej kilka lat. Nie ma żadnej dokumentacji. To była garstka genialnych zapaleńców, którzy lubili rozwiązywać łamigłówki. Nikt nie pamięta szczegółów. Nikt nie jest bystry na tyle, żeby dojść do tego od końca do początku. Poza tym są podejrzenia, że ci pierwsi mogli nie do końca rozumieć zasady działania kalendarza gregoriańskiego. Rok dwutysięczny jest przestępny i całkiem możliwe, że o tym zapomnieli, bo lata podzielne przez sto zwykle nie są. Natomiast te podzielne przez czterysta są. Jak sam pan widzi, bałagan jest nie do opisania.
– Ale co to ma wspólnego z nami? – spytał Reacher.
– Świat jest w coraz większym stopniu zależny od komputerów. Do dwutysięcznego roku bardzo rozwinie się także internet. Co tylko pogłębi problem, ponieważ wszystko będzie połączone ze wszystkim innym. Dlatego stawka jest z dnia na dzień wyższa. Ludzie zaczynają się niepokoić. Dostrzegać niebezpieczeństwa. Co bardziej przedsiębiorczy programiści próbują odpowiedzieć na to łatkami.
– Łatkami?
– Czymś w rodzaju magicznej kuli. Instaluje się nowy kod i sprawa załatwiona, problem znika. Można na tym zarobić dużo pieniędzy.