Efekt: pomnożyła swoje środki i będzie to robić dalej. Pozytywny efekt wynika z tego, że zachowała się bardziej odpowiedzialnie.
Spójrzmy zatem na trzy rodzaje odpowiedzialności, z którymi powinieneś być za pan brat.
Pierwszy rodzaj odpowiedzialności: za wszystko, co robisz
Odpowiedzialność, która na tobie spoczywa, jest w zasadzie nieskończona.
Co to oznacza?
Tyle, że odpowiadasz za każde swoje działanie. Za wszystkie swoje czyny, dobre czy złe. Nawet, gdy to ktoś prosi cię o zrobienie jakiejś rzeczy, odpowiedzialność za to, że ją wykonasz i jak to zrobisz, ponosisz tylko ty. Jeśli twój partner lub partnerka namawiają cię do zrobienia czegoś, czego nie znosisz, wyrażasz zgodę lub odmawiasz wyłącznie na własną odpowiedzialność. Gdy szef chce, żebyś wykonał zadanie, z którym nie do końca się zgadzasz – moralnie lub z biznesowego punktu widzenia – odpowiedzialność za jego realizację leży po twojej stronie. Niezależnie od tego, czy to polecenie służbowe. Są tacy, którzy na twoim miejscu na pewno by się sprzeciwili. W momencie, gdy twoje dzieci wiercą ci dziurę w brzuchu o coś, co według nich im się należy, a ty ustępujesz, choć nie powinieneś – sam jesteś sobie winien. Zasłanianie się możliwymi konsekwencjami nie wystarczy. Inni nie postąpiliby tak jak ty.
Jeśli złoszczą cię twoje marne wyniki sprzedażowe w pracy, ale jednocześnie wyśmiewasz pomoc nowo zatrudnionego konsultanta, który ma ci pokazać, jak skuteczniej handlować, to ty ponosisz odpowiedzialność za odrzucenie jego dobrych rad.
Gdy przejeżdżasz na czerwonym, bo „wydaje ci się”, że zdążysz, odpowiadasz za potencjalną tragedię, która będzie wynikiem twojej decyzji. Możesz wmawiać sobie, że przecież musiałeś odebrać dziecko z przedszkola albo „nie widziałeś” czerwonego światła. Ale spróbuj to powiedzieć policjantowi, który zatrzyma cię dwieście metrów dalej. Albo ojcu tego dziecka, które prawie potrąciłeś.
Jeśli siedzisz za długo przed telewizorem, w dodatku z telefonem w dłoni, i nie dostrzegasz zdenerwowania nastoletniej córki przed jutrzejszą szkolną dyskoteką, to też twoja odpowiedzialność. To, że musiałeś jeszcze raz przejrzeć profil Bianki Ingrosso na Instagramie, jest nieistotne. Uznałeś, że telefon jest ważniejszy od rozmowy z córką o jej obawach.
Jesteś odpowiedzialny też za to, że budzisz się w sobotę rano z niewyobrażalnym kacem po najhuczniejszym wyjściu na piwo z kolegami z pracy, jakie świat widział. Argument, że przecież chodzisz na piątkowe imprezy od zamierzchłych czasów nic nie znaczy – to ty w nich uczestniczysz. Tłumaczenie się przed partnerem, partnerką albo samym sobą, że „wszyscy się upili” nie wystarczy. To ty, raz za razem, przykładałeś kieliszek do ust. Kac to wyłącznie twoja wina. A wmawianie rodzinie, że nie pojedziecie dziś na mecz, bo „źle się czujesz”, nie przejdzie. Nikt się na to nie nabierze.
Jakiś pajac przyniósł do pracy najróżniejsze ciasta, sam zjadłeś tylko dwa kawałki, ale całą dietę właśnie trafił szlag. Proszę cię. A kto ci nałożył to ciasto i poprowadził łyżeczkę do ust? Czyj organizm na tym ucierpiał? Twojego kolegi? Nie, to ty przestaniesz się niedługo mieścić we wszystkie ubrania.
Nie możesz twierdzić, że ktoś zrobił tak czy siak, więc ty musiałeś zrobić to czy owo. Nie, nie. Aktywnie dokonałeś tego wyboru. Słusznie czy niesłusznie – to była wyłącznie twoja decyzja.
Zawsze masz kontrolę nad swoimi działaniami.
Fakt, że oszczędzasz pieniądze, mądrze je inwestujesz i dzięki temu stajesz się finansowo niezależny przed czterdziestką, to również twoja odpowiedzialność. I zasługa. To zawsze działa w dwie strony.
Każda rzecz, której dokonujesz, jest twoją odpowiedzialnością.
Wszystko jest efektem twoich działań albo ich braku
Unikanie przeszkód i osiąganie sukcesów wiążą się z zaakceptowaniem faktu, że każdy z nas kieruje własnym życiem. Ta teoria nie należy do nowych i nie wszyscy się z nią zgadzają, ale pozwól, że pokażę ci kilka przykładów. Gdy twierdzę, że wszystko jest efektem twoich działań, chodzi mi o to, że każdy twój ruch wpływa na ogólną sytuację.
Jeśli w środku nocy wejdziesz do pubu w podejrzanej dzielnicy, zbliżysz się do czterech dobrze zbudowanych, ogolonych na łyso, wytatuowanych po samą twarz kolesi, którzy piją piwo od szesnastej, i powiesz, że w życiu nie widziałeś nic bardziej szkaradnego, na pewno zrozumiesz, dlaczego właśnie leżysz w szpitalu.
A tu przykład, który trochę trudniej przełknąć: każdego wieczora ledwo toczysz się do domu z pracy – znów zostałeś po godzinach. Niczym w śpiączce wmuszasz w siebie kolację i w całkowitej ciszy snujesz najgorsze myśli o swoim szefie. Potem wegetujesz godzinami przed telewizorem, chłonąc wiadomości o morderstwach, atakach terrorystycznych, skorumpowanych politykach i przepowiedniach o końcu świata spowodowanym katastrofą klimatyczną. Jesteś tak spięty i zestresowany, że robienie czegokolwiek innego wydaje się niemożliwe. Jak na przykład pójście na spacer z drugą połówką albo zabawa z dziećmi, zanim położysz je spać. Twoja partnerka chce omówić z tobą ważne sprawy, ale ty jesteś wyczerpany, więc odwdzięczasz się tylko opryskliwym: „Muszę odpocząć”. Po trzech latach takiej rodzinnej „sielanki” znów wracasz do domu po wieczorze spędzonym w pracy i zastajesz puste mieszkanie. Twoja partnerka się wyniosła i zabrała ze sobą dzieci. Może zostawiła nawet kartkę, na której napisała: „Już mnie nie kochasz”.
Zrozum: to też jest efekt twoich działań. Tylko dojście do tego zajęło ci trochę więcej czasu niż w pierwszym przypadku.
Drugi rodzaj odpowiedzialności: za wszystko, czego nie robisz
Łatwo przeoczyć fakt, że odpowiadasz także za to, czego nie robisz.
Odpowiadasz za to, że znów sięgasz po kieliszek wina, zamiast pójść na spacer. Bez względu na to, czy „zapomniałeś” o wyjściu, czy też świadomie z niego zrezygnowałeś (czyli po prostu olałeś). Podobnie jest, gdy widzisz, że ktoś w pracy potrzebuje pomocy – wiesz, że mógłbyś to załatwić w pięć minut, ale decydujesz się odwrócić wzrok, bo to przecież nie należy do twoich obowiązków, nie jest więc twoją odpowiedzialnością. Decyzja o niekoleżeńskim zachowaniu zawsze jest twoim wyborem. A jego konsekwencje odkryjesz w dniu, kiedy sam będziesz potrzebował pomocy.
Gdy o poranku znów włączasz w telefonie drzemkę, zamiast wstać i przez pół godziny poczytać książkę, która cię zainspiruje i doda energii, odpowiedzialność leży po twojej stronie. Tak jak wtedy, gdy nie chcesz wysłuchać swojego partnera lub partnerki, bo przecież wiesz, co ma ci do powiedzenia. Albo gdy dostaniesz flirciarskiego SMS-a od koleżanki z pracy, ale nie dasz jej do zrozumienia, że przekracza granicę, bo jesteś żonaty. Ośmieszasz się, a twoje męskiego ego nie jest tu żadnym argumentem. To twoja wina, że nie zwróciłeś jej uwagi.
Żadnej z powyższych rzeczy nie możesz zwalić na inne osoby. W głębi serca wiesz, że mam rację, nawet jeśli czasami wszyscy chowamy się za wymówkami i usprawiedliwieniami. Mechanizmy obronne są w końcu naturalną rzeczą, chronią nas przed potencjalnym zagrożeniem. Ale nie zdadzą się na wiele, jeśli będziesz ich używał do przekonania samego siebie, że postępujesz dobrze, gdy tak naprawdę jest zupełnie na odwrót.
No więc? Spóźniłeś się na spotkanie, bo ktoś korzystał z drukarki? A kto odłożył przygotowanie tych cholernych dokumentów na ostatnią chwilę? Kto nie zaplanował tego jak należy?
Co takiego? Twój zespół nie wykonał swojej pracy, więc szef uważa, że się zbłaźniłeś? A kto nie dopilnował swoich współpracowników?
Jeśli powinieneś się uczyć, ale zamiast tego przez sześć godzin grasz na komputerze, możesz winić