Zimny obrzucił spojrzeniem Borucką i Krzywickiego.
– Potwierdzam – przyznała ta pierwsza. – Moi ludzie zebrali już materiał dowodowy i skończyli prowadzić działania na zwłokach.
– Myślę, że do północy powinny odtajać, choć sekcję planuję dopiero jutro rano – dorzucił patomorfolog. – Już teraz jednak mogę ocenić – i to przypuszczenie graniczące z pewnością – że śmierć nastąpiła wskutek uduszenia spowodowanego dostaniem się znacznych ilości krwi do płuc ofiary.
– Świadkowie? – Czarnecki zmrużył oczy.
– Wszystkie trzydzieści osiem osób z koczowiska przy hałdzie. Ale to potrwa.
– Do jutra do południa chcę mieć na biurku ich zeznania.
– To może był trudne, bo nie wiem, czy do tej pory uda nam się znaleźć tłumacza. Mówię tu zwłaszcza o tych Afgańczykach.
– Zajmij się tym osobiście, Grzegorz. Jacyś inni?
– Łukasz już wysłał ludzi w teren, ale dopóki nie dostaniemy wsparcia, to działania operacyjne mogą się przeciągać.
– Rozmawiałem z komendantem. Obiecał dwudziestu policjantów na wyłączność. Jeśli sierżant Warszawski jeszcze o tym nie wie, to trzeba go natychmiast poinformować. A swoją drogą… – Czarnecki spojrzał po swoich ludziach. – Dlaczego nie ma go z nami?
– Jest w terenie. Nie poinformowałem go o zebraniu. Wybacz, Romek.
– Nic się nie stało. – Inspektor machnął ręką. – W sumie to nieoficjalne spotkanie. Kiedy laboratorium upora się z materiałem dowodowym? – Uwaga Czarneckiego skupiła się na kryminalistyczce.
– Trochę to zajmie, bo mamy go całkiem sporo. Poza tym tak jak prosiłeś, znacznie powiększyliśmy obszar poszukiwań. I muszę przyznać, że znów miałeś nosa…
Borucka na chwilę zawiesiła głos, jakby chciała rozbudzić jeszcze większe zainteresowanie wśród słuchaczy. Czarnecki nie skomentował, dając jej do zrozumienia, że czeka, aż rozwinie myśl.
– Niestety większość śladów została zatarta przez padający śnieg, ale natrafiliśmy na coś wyjątkowo ciekawego na tej leśnej drodze. Przy okazji, to jestem trochę wkurzona, że ten teren nie został od początku porządnie zabezpieczony, bo to właśnie w pobliżu miejsca, gdzie parkowaliśmy samochody, Alek znalazł w zamarzniętym błocie odciski ludzkich stóp.
– Masz na myśli butów? – dopytał Zimny.
– Stóp, Grzegorz. Stóp – odparła nieco poirytowana Borucka. – Sześć śladów ludzkich stóp, rozmiar czterdzieści sześć. Mocno zaniedbanych, a w zasadzie zajechanych jak gumofilce gnojarza.
– Warto sprawdzić, kto nosi taki rozmiar wśród naszych gości z obozowiska – skomentował Czarnecki.
– Koniecznie, zwłaszcza że świetnie się zachowały. Alek zrobił odlew stopy, ale dodatkowo zamówił specjalistyczny sprzęt, aby wykroić cały fragment gruntu. Jeszcze dziś pojedzie z nim do laboratorium w Gorzowie na szczegółowe badania.
– Ten Alek?
– Tak. Po sześciomiesięcznych warsztatach w Seattle wrócił do nas dwa tygodnie temu.
– Dobrze mieć chłopaka z powrotem.
– Też tak uważam.
Aleksander Dobrowolski był dwudziestodziewięcioletnim traseologiem, którego pomimo młodego wieku uważano za jednego z najlepszych ekspertów w kraju. Jego kariera nieustannie nabierała tempa. Mały Alek kiedyś miał inne plany, gdyż od zawsze marzył, aby być jak Indiana Jones, w związku z czym, gdy podrósł, zdecydował się podjąć studia archeologiczne. Lubił działać w terenie i szukać śladów wymarłych cywilizacji. I pewnie nie zawróciłby z obranej drogi, gdyby pewnej wrześniowej nocy jego narzeczona w drodze do domu nie została napadnięta i brutalnie zgwałcona w polu kukurydzy przy jednej z podgorzowskich wsi. Policja, chociaż miała wiele tropów i DNA sprawcy, niespecjalnie przykładała się do śledztwa, a przynajmniej on tak uważał. Aleksander był jednak upartym młodzieńcem, nie załamał się, mało tego, wziął sprawy w swoje ręce i mając pewne doświadczenie, przebadał kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych okolicznych pól i lasów. W końcu trafił. Ślady bieżnika i kilka całkiem dobrze zachowanych odcisków butów znajdowały się zaledwie półtora kilometra od miejsca napaści na Agnieszkę. Kolejny tydzień spędził na sprawdzaniu w komputerze faktury podeszew, jakie udało mu się zabezpieczyć, i porównywaniu bieżników opon okolicznych samochodów. Był nieugięty i w końcu namierzył właściciela sneakersów Hugo Bossa i całosezonowych opon Goodyeara od nowiutkiego audi Q7, należącego do pewnego rozpieszczonego synalka jednego z lokalnych, wysoko sytuowanych biznesmenów. Gdy po usilnych próbach Aleksander przekonał komisarza prowadzącego sprawę, a ten prokuratora i sąd, aby pobrać od podejrzanego porównawczy materiał genetyczny, po blisko ośmiu miesiącach sprawca został ujęty. Krótko później Aleksander zrezygnował z archeologii i skupił się na studiowaniu kryminologii i kryminalistyki. Po ich ukończeniu pracy długo szukać nie musiał.
– A pozostałe ślady? – dopytał Czarnecki.
– To znaczy?
– Mam na myśli odciski tych stóp. Czy jest możliwe odtworzenie trasy, jaką poruszała się osoba, która je zostawiła?
– Moi ludzie próbują to zrobić, ale obfite opady znacznie utrudniają poszukiwania. Przy prawie półmetrowej warstwie śniegu to jak szukanie igły w stogu siana.
– A psy?
– Podobno są bezużyteczne – włączył się do rozmowy Zimny. – Rozmawiałem z Warszawskim i twierdzi, że głupieją przy tylu śladach zapachowych pozostawionych przez wilki. W wolnej chwili poszukałem w internecie i przeczytałem, że jeśli nie są specjalnie szkolone do polowań czy walki, instynktownie unikają jakiegokolwiek kontaktu z tymi zwierzętami.
– Kto odpowiada za psy tropiące?
– Podkomisarz Bogdan Barański.
– Będę chciał z nim porozmawiać. Coś jeszcze?
– Pierwsze wyniki z laboratorium powinnam mieć jutro rano i wtedy będę wiedzieć więcej – oznajmiła Borucka.
– Ja zapraszam do prosektorium – dodał Krzywicki. – Ciało już powinno tam być, więc jak tylko coś przekąszę, to mogę rzucić okiem.
– Ja przekażę rozkazy Warszawskiemu i dopilnuję tych przesłuchań – dorzucił Zimny.
– Dobrze. Ja wysonduję panią prokurator i… – Czarnecki skierował spojrzenie na patomorfologa – …o której planujesz zabrać się do sekcji?
– Tak jak mówiłem. Dopiero jutro, ale jeśli ciało dostarczono, to chętnie poznam bliżej siostrę Teresę już dzisiaj.
– Umówmy się na miejscu za dwie godziny.
– Okej, będę miał trochę czasu, aby pobyć z nią sam na sam i…
– Nie kończ, Robert.
– Przecież nic takiego nie…
– Po prostu zachowaj to dla siebie. A teraz do roboty.
Zebrani wstali od stołu i ruszyli do wyjścia. Gdy