– Skąd taka hipoteza?
– Pewnie wiesz, że wczoraj jeden z mieszkańców przyniósł na komendę ludzką rękę.
– No tak, ktoś przytargał jakieś kości. Materiał chyba został oddany do zbadania.
– Owszem. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Robert odkrył na kościach ślady ludzkich zębów.
Komendant zmarszczył brwi i mruknął pod nosem. Rozległo się pukanie i do środka weszła sekretarka. W szpilkach zdawała się sięgać głową framugi, a gdy się pochyliła, aby postawić na stoliku filiżanki z kawą, rozpyliła wokół siebie silny kwiatowy zapach nietanich perfum.
– No… to rzeczywiście zmienia postać rzeczy – skomentował Niemiec, gdy zamknęły się drzwi za kobietą. – Ludzkie zęby… Jasna cholera. Naprawdę nie brzmi to dobrze. Ba! To brzmi kurewsko źle.
– To nie wszystko. – Czarnecki upił łyk kawy i poprawił okulary. – Dziesięć minut temu zadzwonił do mnie Krzywicki. Ciało na miejscu zbrodni było pozbawione ręki, której nasi ludzie do tej pory nie znaleźli.
– Czekaj, czekaj, Romek, bo nie nadążam. A ta, o której rozmawialiśmy?
– No właśnie. Ofiara w lesie była pozbawiona prawej ręki, a ta odnaleziona to ręka lewa.
– Czyli… – Komendant złożył dłonie niczym do modlitwy i przyłożył do ust. – Chcesz powiedzieć, że…
– Mamy już nie jedną, a potencjalnie dwie ofiary. Obie to kobiety i obie prawdopodobnie zginęły w podobnym czasie.
– Kurwa mać. – Komendant nerwowo pokręcił głową. – Kurwa jego mać! – krzyknął i wstał z fotela. – Czy ludzi w tym mieście już kompletnie pojebało?
Czarnecki doskonale wiedział, że komendant ma dość wybuchowy charakter i nie przebiera w słowach, ale tym razem zaskoczył nawet jego. Postanowił nie czekać na kolejne wiązanki.
– W związku z zaistniałą sytuacją chcę zawnioskować o skrócenie urlopu i sformowanie nowej grupy dochodzeniowo-śledczej. Podinspektor Zimny, który oficjalnie przejął sprawę śmierci tej zakonnicy, nie oponuje, abym objął dowództwo.
– Masz moje pełne poparcie, Romek. I wolną rękę – oznajmił Niemiec, po czym znów usiadł.
– Zaproponowałem też miejsce w grupie Igorowi Brudnemu i Julii Zawadzkiej. Chcę, abyś skontaktował się z ich przełożonym ze stolicy i poinformował go, że ich potrzebuję.
Komendant rzucił Czarneckiemu surowe spojrzenie. Wyglądał, jakby zaraz znów miał wybuchnąć. Odetchnął głębiej i upił łyk kawy, aby się uspokoić.
– Mogę tylko zapytać po co?
– Są mi potrzebni.
– Nie chcę tu kolejnej medialnej jatki, Romek. Brudny to teraz pieprzony celebryta. I gdy te hieny dowiedzą się, że został włączony do śledztwa, to nie dadzą nam spokoju.
– Komisarz Brudny jest nieodzowny.
Komendant nerwowo postukał palcami po blacie i westchnął ciężko. Zmarszczył bujne brwi i wypuścił powietrze.
– No dobra, skoro tak twierdzisz. Tylko jeśli odwalisz jeszcze raz taki numer jak z tym Nietkowem, to możesz być pewny, że na naganie się nie skończy. Trzymaj się procedur, dobra?
– Będę potrzebował na wyłączność przynajmniej dwudziestu ludzi do pracy w terenie.
– Załatwione.
– W takim razie wracam do pracy.
– Dzięki, Romek. Naprawdę doceniam, że zdecydowałeś się wrócić.
– Ech… – Czarnecki żachnął się i wstał od stołu. – Jak to się skończy, dasz mi solidną premię. Wtedy może naprawdę wezmę żonę i polecimy na ten Zanzibar.
Chwilę później inspektor opuścił gabinet komendanta i poszedł do swojego biura. Tam, w obecności podinspektora Zimnego i niedawno przybyłego doktora Krzywickiego, czekała już Anna Borucka. I nie miała dla niego dobrych wieści.
Gdy inspektor Czarnecki wszedł do swojego gabinetu, Borucka właśnie litowała się nad usychającą na parapecie paprotką.
– Podlałam, bo już nie mogłam patrzeć, jak woła o wodę – wytłumaczyła, kręcąc głową z dezaprobatą.
– Dziękuję. Paprotka na pewno ci tego nie zapomni – odparł inspektor tonem, w którym trudno było szukać jakichkolwiek emocji.
– I jak? – spytał Zimny, zmieniając temat.
– Wracam do pracy i formuję grupę. Ale to zaraz. Najpierw zrobię kawę, bo ta pożal się Boże u komendanta w ogóle kawy nie przypomina. Czy ktoś chce?
Kawa u komendanta dla większości pracowników jawiła się jako jedyna „pijalna” na terenie komendy, gdyż to właśnie w sekretariacie stał jedyny porządny automat. Czarnecki w tej kwestii był jednak tradycjonalistą i akceptował tylko tę, którą sam sobie zrobił. Czarna, mocna, z gruntem, bez dodatków, w ściśle wymierzonych proporcjach.
Z racji tego, że wszyscy wyrazili chęć, inspektor przygotował cztery szklanki w koszyczkach i chwilę później zalał kawę wrzątkiem. Postawił je na stole i usiadł.
– Potraktujmy to jako nieoficjalne spotkanie grupy. Jutro dołączy do nas prokurator Arleta Winnicka, starszy sierżant Łukasz Warszawski oraz aspirant Jakub Wicha i – mam nadzieję – komisarz Igor Brudny z podkomisarz Julią Zawadzką ze stołecznej.
– Brudny? – odezwali się niemal jednocześnie Borucka i Krzywicki.
– To jeden z najlepszych policjantów, jakich poznałem w życiu. A żyję i widziałem już sporo. Jeśli ktoś ma jakieś obiekcje, to słucham.
– Po prostu jestem trochę zaskoczona – wytłumaczyła się Borucka. – Pomijam kwestię medialności, ale… ach… – Wzruszyła ramionami. – Nie mam żadnych obiekcji. Po prostu się tego nie spodziewałam.
– A ja chętnie z nim popracuję – dodał Krzywicki. – Facet jest moim idolem. Poważnie. – Doktor puścił oko i głupio się uśmiechnął.
– Grzegorz?
– Też uważam, że to świetny glina. Poza tym kwestia habitu nie daje mi spokoju. Dziwny zbieg okoliczności, prawda?
Cała czwórka zebranych zgodnie pokiwała głowami. Ten argument trafiał do każdego. Śmierć zakonnicy nieco miesiąc po ostatnich wydarzeniach, w których to właśnie słudzy Kościoła grali pierwsze skrzypce, oraz fakt, że ponura przeszłość Brudnego tak silnie związana była z tym środowiskiem, mogły sugerować, że istnieje jakaś zależność. Jaka? To należało wyjaśnić i choć oczywiście mógł to być zwykły przypadek, zebrani w pokoju jakoś w takie przypadki nie wierzyli. Należało to sprawdzić, a komisarz wydawał się w tej sytuacji najodpowiedniejszym człowiekiem.
– Nie skorzystamy z usług profilera? – zagadnął Zimny.
– Myślę, że pomoc Eli jest nieodzowna, ale do tej pory nie udało mi się z nią skontaktować. Zostawiłem jej wiadomość z zaproszeniem.
– Fajnie – rzucił Krzywicki. – Stara ekipa w komplecie. No… prawie…
Czarnecki zmierzył patomorfologa ostrym spojrzeniem.
– Wolałbym, aby duch Krzysztofa Lisa nie był obecny podczas naszych spotkań – oznajmił