Mops szczeknął.
– O proszę, Zazel potwierdza. I możesz mi wierzyć albo nie, w niedalekiej przyszłości w świecie ludzi wydarzy się katastrofa wywołana przez demony. Jeszcze nie jestem pewna, co dokładnie się stanie, ale to będzie coś strasznego. Widzę dziesiątki tysięcy zmarłych i ogromne zachwianie Ekwilibrium.
– A co ma do tego Krzyczący?
– Poszukuje go pewna srebrna magini.
– W związku z tą katastrofą?
– Można tak powiedzieć. I będzie lepiej dla wszystkich, jeśli my dotrzemy do niego pierwsi. Rozumiesz?
– Obawiam się, że nie całkiem.
Lorraine pokiwała głową.
– Wiem, że to zawikłane. Ale wszystko sprowadza się do tego, że chcemy pomóc Krzyczącemu, zanim wpakuje się w naprawdę potężne kłopoty. On był twoim przyjacielem, prawda?
– Raczej znajomym. I raczej dalszym niż bliższym. Każdy rozsądny człowiek… i odmieniec… wie, że przyjaźń z ka-ira to kuszenie losu.
– Ale pomogłeś jemu i mnie wtedy w Podziemiach, kiedy ścigały nas golemy.
Rożek mimo woli wrócił pamięcią do tamtej nocy, gdy we trójkę przemykali śmierdzącymi, wilgotnymi korytarzami głęboko pod Shan Vaola, uciekając przed obławą zorganizowaną przez srebrnych magów. Do tej pory nie był pewien, czemu postanowił się wmieszać w sprawy żmija, któremu nie był nic winien, i jakiejś obcej arystokratki.
– Mieszkańcy Podziemi mieli taką zasadę, że trzeba sobie pomagać. W granicach rozsądku ma się rozumieć.
– Jeśli znowu nas wesprzesz, los sowicie cię wynagrodzi. – Lorraine uśmiechnęła się promiennie. – Czymś cenniejszym niż moje złoto.
Wojownik westchnął.
– Z całym szacunkiem, panienko, wiesz, jak to brzmi?
– Jak?
– Jak bełkot oszustki z jarmarku, takiej, co wróży w zamian za miskę kiełbasy i kubek napitku.
– Ale pomożesz nam, prawda? Mój dar mówi, że pomożesz.
Rożek znów przeliczył w myślach pieniądze, a jego zdrowy rozsądek tupnął, stanął okoniem i ogniście zaprotestował. Jednak nie można było przymknąć oczu na prostą prawdę: angaże dla odmieńców nie leżą na ulicy. Poza tym panna Lorraine w pewnym sensie uratowała mu życie, był jej coś winien. Krzywiąc się, upił kolejny łyk paskudnego wina.
– Skoro twój dar tak mówi, wygląda na to, że nie mam wyboru.
– To świetnie! – Dziewczyna się rozpromieniła. – Bardzo się cieszę. Mam tylko jedną prośbę.
– Tak?
– Idź dzisiaj do łaźni. W tym miasteczku powinna jakaś być.
– Nie wpuszczą mnie. Łaźnie zazwyczaj nie obsługują odmieńców.
– To do rzeki. – Zmarszczyła nosek. – Bez urazy, ale cuchniesz jak…
– Jak kozioł – dokończył życzliwie. – Wiem. Ale kąpiel na to nie pomoże. Taka już moja uroda.
Mops prychnął pod stołem. Lorraine już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, gdy nagle zastygła, gapiąc się w przestrzeń. Spojrzenie miała puste.
Rożek poczuł dreszcz. Wyciągnął rękę, żeby potrząsnąć ramieniem dziewczyny, ta jednak poruszyła się pierwsza. Zamrugała i chwyciła oddech.
– Co się stało? – spytał niespokojnie.
– Nieważne. – Sprawiała wrażenie wystraszonej, lecz zaraz się opanowała. – Widziałam coś… Coś okropnego. Taki już urok mojego daru.
– Co zobaczyłaś?
– Za długo by wyjaśniać. – Odsunęła kubek z niedopitym winem i z błyskiem w oku dorzuciła: – Rozważ tę kąpiel w rzece, bardzo cię proszę.
* * *
Zimno. Smród lochu. Pulsujący ból głowy.
Kiedy Śnieg otworzyła oczy w mroku, na posłaniu z zatęchłej słomy, natychmiast pojęła, dokąd trafiła. Dom Godnego Odejścia. Katownia zbudowana przez Elitę, jedna z wielu. Miejsce, gdzie zabija się ka-ira w taki sposób, by ich dusze nie mogły się odrodzić.
Cuchnęło tu kloaką.
Spróbowała się poruszyć, usłyszała brzęk metalu i dotarło do niej, że jest skuta kajdanami. Ich powierzchnia była chropowata od rdzy.
Dopiero teraz – z opóźnieniem – targnął nią tak silny strach, że poczuła mdłości. Jakby stała bez liny na skalnej półeczce i patrzyła w przepaść.
Kiedy usiadła na posłaniu, ból głowy zatętnił mocniej, aż jęknęła. Chciała przycisnąć ręką czoło i wtedy odkryła, że dłoń ma przewiązaną paskiem płótna. Widniały na nim rdzawe plamy. Rozmotała opatrunek i ujrzała we wnętrzu dłoni niezbyt głębokie rozcięcie. Wzdrygnęła się, zgadując, że słudzy Elity pozyskali nieco jej krwi. Mogła tylko zgadywać po co.
Chciała sięgnąć w przestrzeń zmysłami maga i wtedy dotarło do niej, że utraciła całą tę warstwę rozszerzonej percepcji, którą od dwunastu lat traktowała jak oczywistość. Uświadomiła sobie też, że lekko kręci jej się w głowie i jest dziwnie słaba. Podano jej środki blokujące dar.
Jej oczy, lepsze od kocich, nadal widziały mimo całkowitego braku światła, więc rozejrzała się po celi. Pomieszczenie było maleńkie, zawierało tylko posłanie, cuchnącą dziurę w kącie i stalowy pierścień w ścianie, do którego umocowano łańcuch kajdan. Drzwi też były z litej stali. Widniały na nich osmalone ślady i bruzdy, jak od szponów. Najwyraźniej środki blokujące dar nie na wszystkich więźniów działały równie skutecznie.
Śnieg bez zdziwienia odkryła, że opróżniono jej kieszenie. Zabrano też buty, pasek, spinki do włosów, sakiewkę, jak również talizman i ukryty w cholewce sztylet. Była bezbronna. Strach znów ścisnął ją za gardło lodowatą dłonią.
Mogła tylko czekać.
Zdawało jej się, że minęło kilka godzin – choć w rzeczywistości pewnie trwało to krócej – nim usłyszała za drzwiami kroki i brzęk rynsztunku. Klucz zgrzytnął w zamku, zawiasy zaskrzypiały jękliwie. Do celi wkroczył zakuty w zbroję czwororęki golem, a za nim kobieta w bieli. Miała młodą twarz, srebrny medalion na szyi i długie, rozpuszczone włosy barwy mleka.
Śnieg nie zamierzała okazywać lęku. Z zaciśniętymi zębami popatrzyła tamtej w oczy, w głębi których lśniły zimne błękitnawe ogniki.
– Shial Manesseria znana też jako Śnieg. – Głos srebrnej magini brzmiał chłodno, obojętnie. – Widzę, że jest w jednym kawałku. Bardzo dobrze. Niech sobie poczeka.
Wyszli. Śnieg nie odezwała się ani słowem, ale w jej głowie kotłowały się paniczne myśli. Kiedy rozpoczną procedurę wygaszania daru? O jej przebiegu krążyły różne opowieści. Szeptano o narkotykach, o truciznach, które sprawiają, że pozbawiona ujścia czerń zezłośliwia się, zaczyna zżerać umysł oraz ciało. Prawdy nie znał nikt – w każdym razie nikt spośród żywych. Z Domów Godnego Odejścia się nie wracało.
Serce żmijki waliło jak młotem, w ustach jej zaschło. W celi nie było wody. Śnieg pomyślała ponuro, że gdyby nie dostała środków wytłumiających dar, mogłaby opić się cierpieniem wszystkich żmijów, którzy zakończyli