– Pani – powiedział powoli – obawiam się, że musimy…
W głównej sali wybuchło poruszenie: ciężkie kroki, szczęk stali, krzyki. Karczmarz zaprotestował gniewnie, ale jego tyradę uciął głuchy odgłos uderzenia.
– Strzała! – rzuciła damulka w czerni.
Mops wetknął pysk do koszyka i wyciągnął coś błyszczącego. Wskoczył na kolana kobiety, ta zaś chwyciła Rożka za nadgarstek. Zaskoczony wojownik nie zdążył nawet zaczerpnąć tchu, kiedy świat wokół niego zawirował i rozmył się w falujące tęcze oraz lodowate zimno.
Żołnierze Elity, którzy wpadli do izby ledwie sekundę później, ujrzeli tylko pustą ławę, a na stole porzucone sztućce i pozostałości niedojedzonego obiadu.
* * *
Oszołomiony Rożek przetarł oczy. Wciąż jeszcze kręciło mu się w głowie. Niepewnie przełknął ślinę.
Stali pod gołym niebem, na trawiastym zboczu wzgórza. Nie znał tego miejsca. Poniżej zza drzew wyzierały dachy wioski czy małego miasteczka, a dnem doliny wiła się bura wstęga rzeki.
– Proszę, oto twoja torba. – Damulka wręczyła Rożkowi skórzany worek z jego skromną majętnością, który chwilę wcześniej spoczywał pod stołem w gospodzie. – Ciesz się, że zdążyłam ją złapać w ostatniej chwili.
– Co to było, do stu pijanych gnomów? – spytał wojownik.
W normalnych warunkach zareagowałby gniewem na tak nieoczekiwany rozwój sytuacji, ale teraz był zbyt ogłupiały. Czuł się tak, jakby olbrzym podniósł go z ziemi i zakręcił nim kilka razy niby dziecięcym bączkiem.
– Teleportacja. Za pomocą talizmanu.
– Talizmanu?
Damulka wyjęła z mopsiego koszyka niewielki błyszczący przedmiot i uniosła go w dwóch palcach. Zdumiony Rożek zobaczył, że to wykuty ze srebra grot, na którym widnieją wyryte znaki.
– To artefakt sporządzony przez srebrnych magów, tak zwana strzała. Umożliwia teleportację w dowolne miejsce w obrębie Siedmiu Krain. – Uśmiechnęła się lekko. – Mamy przydatne znajomości i nie wahamy się z nich korzystać.
– My? – powtórzył Rożek.
Rozejrzał się za mopsem, ale nigdzie go nie zobaczył. Zamiast psa na trawie siedziała głowa na pajęczych odnóżach. Jej pyzate oblicze z ciemnymi wąsikami rozpromieniał szeroki, szczery uśmiech.
– Zazel, chowaniec chwilowo bez pana, do usług – przedstawił się stwór. – My się chyba…
– Ależ tak! Pamiętam cię z Podziemi – wszedł mu w słowo Rożek. – Widywałem cię, jakeś się kręcił po niezamieszkanych kryptach.
Tymczasem damulka w czarnej sukni odkleiła z twarzy złotą symbiotyczną powłokę. Wyjęła koronkową chustkę do nosa, zwilżyła ją płynem z buteleczki i przetarła skórę. Zdumiony Rożek przekonał się, że kobieta, którą wziął za fertyczną czterdziestolatkę, w rzeczywistości wygląda na góra osiemnaście lat.
Zdjętą maskę położyła na ziemi i pokropiła zawartością drugiej buteleczki. Rozszedł się ostry zapach. Złota powłoka zaczęła się rozpływać i rozpadać w brązową maź.
– Teraz już mogę się przedstawić – oznajmiła dziewczyna. – Nazywam się Lorraine. Lorraine Alexia Nevers.
Wojownik poczuł, że ogarnia go chłód.
– Ciebie też pamiętam! Cholera jasna! Jesteś tą arystokratką, która towarzyszyła Krzyczącemu, kiedy srebrni urządzili na niego obławę w Podziemiach.
– Zgadza się – odparła beztrosko. – Ale od tamtej pory wiele się zmieniło. – Popatrzyła na chowańca. – Zazel, jak myślisz, jesteśmy tu bezpieczni?
– Talizman tłumi echo dematerializacji – odrzekł stwór. – Nawet jeśli użyją czarów tropiących, jest mało prawdopodobne, by wpadli na nasz ślad.
– Zaraz, a jedzenie? – spytał ponuro Rożek. – Połowa została na stole, druga połowa jest w naszych żołądkach. Nie spróbują…
– Jeśli spróbują, czar tropiący w pierwszej kolejności doprowadzi ich do kuchni, gdzie znajdą cały kocioł tej zupy i gar z kurczętami – odrzekł stwór. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie. – My przebywamy, lekko licząc, czterysta mil dalej. Nie zdołają określić naszej lokalizacji wystarczająco precyzyjnie. Trochę się na tym znam.
Rożek nie poczuł się przekonany, ale jako laik w sprawach magii nie zamierzał się spierać.
– Dokąd konkretnie się przenieśliśmy? – spytała tymczasem Lorraine.
– W pobliże Meken-Sel w zachodniej prowincji Talme. Miłe, spokojne miejsce i z tego, co mi wiadomo, w promieniu osiemdziesięciu mil nie mieszka żaden mag Elity.
– Doskonale. Proponuję, żebyśmy zeszli do miasteczka. Zbiera się na deszcz.
– Zaraz, zaraz – wmieszał się Rożek. – Co ja tu właściwie robię? Nie powiedziałem, że chcę dla was pracować!
– Rzeczywiście – zgodziła się dziewczyna. – Jak mogłam o tym zapomnieć? Ale może jeszcze to przemyślisz? W końcu uratowaliśmy cię przed myśliwymi Elity.
– A kogo tropili ci myśliwi, co? Przyznaj się, jesteście poszukiwanymi przestępcami?
– Nic mi o tym nie wiadomo – odparła. – Sądzę, że Kerbrihard posłał za nami żołnierzy, bo poniewczasie zaczął podejrzewać, że jestem ka-ira. Chodźmy, zaczyna padać.
Z nisko wiszących chmur rzeczywiście zaczynał kropić deszcz. Zeszli ścieżyną po zboczu. Zazel nie wiedzieć kiedy przybrał z powrotem postać spasionego mopsa.
Meken-Sel okazało się niepozorną mieściną, gdzie domy były w większości drewniane, kryte gontem. Przy rynku znajdowała się karczma o niezbyt zachęcającym wyglądzie. Weszli tam, ignorując wrogie spojrzenia, którymi nieliczni o tej porze goście obdarzyli Rożka.
– Nie lubimy tu odmieńców – burknęła karczmarka, ale przyjęła monety wręczone jej przez Lorraine i podała im dzbanek rozwodnionego wina oraz nie najczystsze kubki. Usiedli w kącie sali.
– Zostaniemy tu do rana – powiedziała cicho dziewczyna. – Zazel musi nakarmić strzałę.
– Nakarmić talizman? Jak?
– Krwią, rzecz jasna. Dematerializacja pożera mnóstwo energii magicznej. Nie patrz tak, przecież nie powiedziałam, że użyje ludzkiej krwi! Upoluje w lesie jakieś zwierzę.
– Potrafi polować? Hej, przepraszam! – rzucił Rożek pod stół, bo mops lekko złapał go zębami za kostkę.
– Potrafi robić różne rzeczy. – Lorraine upiła łyczek wina, skrzywiła się i odsunęła kubek. – Tfu, co za świństwo! Śmierdzi myszami.
– To pewnie przeze mnie poczęstowali nas najgorszym sikaczem, jaki mają – stwierdził ponuro Rożek. – Jeszcze się przekonasz, panienko, że odmieniec jako przyboczny to same kłopoty.
– Znałeś Krzyczącego – odrzekła, jakby to był decydujący argument.
– No właśnie, skoro o nim mowa. – Wojownik łyknął wina i też się skrzywił, bo rzeczywiście było wyjątkowo podłe. – Nie sądzisz, że należy mi się parę wyjaśnień? Zjawiliście się znikąd, wywróciliście moje życie do góry nogami, żołnierze Elity chcieli nas aresztować, a ja nadal nie wiem, o