Tytuł oryginału: DIE WAHRHEIT
Redakcja: Weronika Girys-Czagowiec
Projekt okładki: Kav Studio Pola Rusiłowicz
Ilustracja na okładce: yuanyuan yan // Gettyimages.com
Korekta: Dorota Ring, Beata Wójcik
Die Wahrheit by Melanie Raabe
© 2016 by the btb Verlag,
A division of Verlagsgruppe Random House GmbH, München Germany
Copyright for the Polish edition © by Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2020
Copyright for the Polish translation © Paweł Masłowski, 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.
Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie I
ISBN 978-83-8143-195-8
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Nie dbam o prawdę. Chcę szczęścia.
1
Świat jest czarny. Słońce nade mną jest czarne.
Stoję. Z zadartą w górę głową. Z szeroko rozwartymi oczami. Staram się chłonąć tę chwilę w całej pełni. Zapamiętać ją. Nie myśleć o niczym innym. Drzewa szumią cicho, niemal uroczyście. Tylko ptaki na ich wierzchołkach wydają się zupełnie nieporuszone tym, co dzieje się wokół. Swoim śpiewem przekrzykują ciemność, jakby szło o życie. Słońce jest czarne, a ja stoję i sycę się jego widokiem. Nie ma już ciepła. Nie ma światła.
Nie jest to pierwsze zaćmienie słońca w moim życiu. Uśmiecham się na wspomnienie tego pierwszego – mimo wszystko. Philipp chciał wtedy wyjechać z miasta, do lasu. Chciał się dowiedzieć, na ile słuszna jest jego hipoteza, że podczas zaćmienia słońca ptaki momentalnie przestają śpiewać. Ja jednak chciałam zostać w mieście. Cieszyć się tym spektaklem w gronie przyjaciół. Wszyscy razem, młodzi, w świetnych humorach i podekscytowani, w specjalnych okularach na nosie. Przekonałam go. Nie było to trudne, Philippa dawało się wtedy bardzo łatwo przekonać do wszystkiego. Podjął jeszcze ostatnią rozpaczliwą próbę, mówiąc, że tak sam na sam w lesie będzie bardziej romantycznie. Odpowiedziałam: „Daj spokój z tym kiczem!”, on się roześmiał. No i zostaliśmy. W mieście, u przyjaciół.
Dziwne, że nie pamiętam już, jak wyglądało zaćmione słońce. Pamiętam wszystko wokół, gadaninę naszych przyjaciół, muzykę, która leciała w radiu. Pamiętam, że pachniało spalenizną, bo ktoś rozpalił grill i zapomniał o pozostawionych na nim kiełbaskach. Pamiętam dłoń Philippa w mojej. Pamiętam, że w pewnym momencie zdjęliśmy okulary, bo przeszkadzały przy całowaniu się. Trzymaliśmy się za ręce i pewnie po prostu przegapiliśmy ten moment. I pierwszy raz rozmawialiśmy o przyszłości. Nigdy wcześniej na to nie pozwalałam, bo nie wierzyłam, że w ogóle coś takiego istnieje: przyszłość. Ale słyszeliśmy, że najbliższe zaćmienie w naszej szerokości geograficznej nastąpi w 2015 roku, a kolejne dopiero w roku 2081. I to był konkret, w to mogłam uwierzyć. Więc wyliczyliśmy sobie, że Philipp przy najbliższym zaćmieniu będzie miał prawie czterdzieści lat, a ja trzydzieści siedem. Doprowadziło nas to do ataku śmiechu, absurdalna wydała nam się myśl, że kiedykolwiek będziemy tak starzy. Ale obiecaliśmy sobie nawzajem, że następnym razem będziemy bardziej uważni, że zobaczymy je wspólnie, czarne słońce, i tym razem w lesie, żeby Philipp mógł sprawdzić swoją teorię. Tę dotyczącą ptaków.
Stoję na polanie w środku lasu. Sama. Mam trzydzieści siedem lat. Wpatruję się w ogromne czarne słońce, ono wpatruje się we mnie i zastanawiam się, czy Philipp też je widzi. Czy stamtąd, gdzie jest, można je zobaczyć. Myślę o tym, że nasz syn przy następnym zaćmieniu słońca będzie miał siedemdziesiąt pięć lat. Że mnie już wtedy nie będzie, że Philippa już wtedy nie będzie. To teraz, dzisiejszy dzień – to była nasza ostatnia szansa. Gdy tak stoję, a księżyc zakrywa ostatnie milimetry słońca, uświadamiam sobie, że Philipp nie miał racji. Opierzona orkiestra wokół mnie nie cichnie nawet odrobinę. Zadaję sobie pytanie, czy by go to rozczarowało, czy ucieszyło. Mówię sobie, że to nie ma już znaczenia. Philippa już nie ma, myślę. Philipp odszedł. Philipp zniknął. Philipp stał na krawędzi świata i spadł.
I w tym momencie ptaki przestają śpiewać.
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
2
Fryzjer ma piękną twarz o wyrazistych kościach policzkowych i szczupłe, kobiece dłonie. Wahałam się długo, czy wejść do salonu. Przeszłam kilka razy obok, nim przekroczyłam próg.
Siedzę tu teraz, na obrotowym krześle, czuję się całkowicie bezbronna. Fryzjer zanurza swoje dłonie pianisty w moich włosach, które sięgają mi prawie do bioder, przesuwa przez nie palcami, raz, drugi, trzeci, od nasady aż po końce. Wydaje z siebie odgłosy podziwu, dołącza do niego koleżanka, która przedstawia się jako Katja. Dotyk ich obojga jest dla mnie nieprzyjemny, zbyt intymny, przez wiele lat był tylko jeden człowiek, któremu wolno było dotykać moich włosów, a on je kochał, kładł na nich swoją głowę, ocierał nimi swoje łzy. Jednak nie przerywam im zabawy, udaję, że ich komplementy mnie cieszą. W końcu się uspokajają, Katja wraca do pasemek swojej klientki.
– To co? – pyta fryzjer, ponownie wsuwając dłoń w moje włosy. – Ścinamy końcówki?
Przełykam ślinę.
– Ścinamy wszystko – mówię w końcu.
Fryzjer o pretensjonalnym imieniu, którego nie potrafię zapamiętać, chichocze i zaraz milknie, widząc, że nie śmieję się wraz z nim, że to nie żart. Patrzy na mnie. Grzebię w torebce, jestem przygotowana, odnajduję stronę, którą wyrwałam z jakiegoś magazynu mody, wyciągam ją, podsuwam fryzjerowi pod nos, wskazując palcem zdjęcie na górze po prawej stronie.
– O tak – mówię. A potem, żeby sobie samej dodać odwagi, raz jeszcze: – Tak. Tak ma być.
Fryzjer wyjmuje mi z ręki wyrwaną stronę, przygląda się jej, najpierw ze zmarszczonym czołem, potem głęboka zmarszczka dzieląca jego czoło na pół znika. Patrzy na mnie, potem jeszcze raz na zdjęcie, w końcu kiwa głową.
– Okej.
Oddycham z ulgą, cieszę się, że nie będę go musiała przekonywać. Jestem dorosłą kobietą. Nienawidzę, gdy innym się wydaje, że lepiej ode mnie wiedzą, co jest dla mnie dobre. Patrice, teraz nagle przypomniało mi się imię fryzjera, nazywa się Patrice. Okazuje się wystarczająco profesjonalny, by nie kwestionować mojej decyzji. Na małym stoliku fryzjerskim rozkłada swoje instrumentarium: różne rodzaje nożyczek i grzebieni, szczotki, fluidy, spraye i suszarkę z kilkoma nakładkami. Małe lusterko, za pomocą którego będzie pewnie później chciał mi pokazać, jak wyglądają moje włosy z tyłu głowy, umieszcza na stosie magazynów. Ale lusterko zsuwa się po gładkiej powierzchni tej piramidy i spada na podłogę. Patrice klnie, podnosi je, odwraca, patrzy na pęknięte szkło.
– Stłuczone lusterko to siedem lat nieszczęścia – mówię.
Fryzjer patrzy na mnie przestraszony swoimi sarnimi, brązowymi oczami, potem wybucha krótkim nerwowym śmiechem. Zaczynam żałować swojego komentarza, który miał zabrzmieć żartobliwie, ale najwyraźniej biedaka wystraszył. To musi być cudowne, bać się jeszcze pecha. Bo to przecież znaczy, że nieszczęście jeszcze nie nadeszło. Ja mogłabym rozbić cały gabinet luster i niewiele by mnie to obeszło.
Siedem lat temu mój mąż zaginął bez śladu podczas służbowej podróży do Ameryki Południowej. Od tego