– Jak się masz, Ignacy!… – zawołał padając mi w objęcia.
– Nie całuj się z tym durniem, który jest zakałą rodu Minclów!… – rzekł do mnie Jan.
– Oj! oj! co mi to za ród!… – odparł ze śmiechem Franc. – Nasz ojciec przyjechał taczkami we dwa psy…
– Nie gadam z panem! – wrzasnął Jan.
– Ja też nie do pana mówię, tylko do Ignacego – odparł Franc. – A nasz stryj – ciągnął dalej – było przecie takie zakute Szwabisko, że wylazł z trumny po swoją szlafmycę, której mu tam zapomnieli włożyć…
– Robisz mi pan afront w moim domu!… – krzyknął Jan.
– Nie przyszedłem do pańskiego domu, tylko do sklepu za sprawunkiem… Wicek! – zwrócił się Franc do chłopca – daj mi korek za grosz… Tylko zawiń go w bibułę… Do widzenia, kochany Ignacy, wpadnij do mnie dziś wieczorem, to przy dobrej butelce pogadamy. A może i ten pan z tobą przyjdzie – dodał już z ulicy, wskazując ręką na sinego z gniewu Jana.
– Noga moja nie postanie u podłego Szwaba! – krzyknął Jan.
To jednak nie przeszkadzało, że wieczorem byliśmy obaj u Franca.
Mimochodem wspomnę, że nie było tygodnia, w ciągu którego bracia Minclowie nie pokłóciliby się i nie pogodzili przynajmniej ze dwa razy. Co zaś jest najosobliwszym, że przyczyny swarów nigdy nie wypływały z interesu natury materialnej. Owszem, pomimo największych nieporozumień bracia zawsze poręczali swoje kwity, pożyczali sobie pieniędzy i nawzajem płacili długi. Powody tkwiły w ich charakterach.
Jan Mincel był romantyk312 i entuzjasta, Franc spokojny i zgryźliwy; Jan był gorącym bonapartystą, Franc republikaninem i specjalnym wrogiem Napoleona III. Nareszcie Franc Mincel przyznawał się do niemieckiego pochodzenia, podczas gdy Jan uroczyście twierdził, że Minclowie pochodzą ze starożytnej polskiej rodziny Miętusów, którzy kiedyś, może za Jagiellonów, a może za królów wybieralnych osiedli między Niemcami.
Dość było jednego kieliszka wina, ażeby Jan Mincel zaczął bić pięściami w stół albo w plecy swoich sąsiadów i wrzeszczeć:
– Czuję w sobie starożytną polską krew!… Niemka nie mogłaby mnie urodzić!… Mam zresztą dokumenta…
I bardzo zaufanym osobom pokazywał dwa stare dyplomy, z których jeden odnosił się do jakiegoś Modzelewskiego, kupca w Warszawie za czasów szwedzkich313, a drugi do Millera, kościuszkowskiego porucznika. Jaki by przecież istniał związek między tymi osobami a rodziną Minclów – nie wiem po dziś dzień, choć objaśnienia niejednokrotnie słyszałem.
Nawet z powodu wesela Jana wybuchnął skandal między braćmi: Jan bowiem zaopatrzył się na tę uroczystość w amarantowy kontusz, żółte buty i szablę, podczas gdy Franc oświadczył, że nie pozwoli na taką maskaradę przy ślubie, choćby miał podać skargę do policji. Usłyszawszy to Jan przysiągł, że zabije denuncjanta, jeżeli go zobaczy, i do weselnej kolacji ubrał się w szaty swoich przodków Miętusów. Franc zaś był i na ślubie, i na weselu, lecz choć nie gadał z bratem, na śmierć zatańcowywał mu żonę i prawie do samobójstwa upił się jego winem.
Nawet zgon Franca, który w roku 1856 zmarł na karbunkuł314, nie obszedł się bez awantury. W ciągu trzech ostatnich dni obaj bracia po dwa razy wyklęli się i wydziedziczyli w sposób bardzo uroczysty. Mimo to Franc cały majątek zapisał Janowi, a Jan przez kilka tygodni chorował z żalu po bracie i – połowę odziedziczonej fortuny (około dwudziestu tysięcy złotych) przekazał jakimś trzem sierotkom, którymi nadto opiekował się do końca życia.
Dziwna to była rodzina!
I otóż znowu zboczyłem od przedmiotu: miałem pisać o Wokulskim, a piszę o Minclach. Gdybym nie czuł się tak rześkim, jak jestem, mógłbym posądzić się o gadulstwo zapowiadające bliską starość.
Powiedziałem, że w postępowaniu Stasia Wokulskiego wielu rzeczy nie rozumiem i za każdym razem mam ochotę zapytać: na co to wszystko?…
Otóż kiedym wrócił do sklepu, prawie co wieczór zbieraliśmy się u Grossmutter na górze: Jan i Franc Minclowie, a czasem i Małgosia Pfeifer. Małgosia z Janem siadywali w okiennej framudze i trzymając się za ręce patrzyli w niebo; Franc pił piwo z dużego kufla (który miał cynową klapę), staruszka robiła pończochę, a ja – opowiadałem dzieje kilku lat spędzonych za granicą.
Najczęściej, rozumie się, była mowa o tęsknotach tułaczki, niewygodach żołnierskiego życia albo o bitwach. W takiej chwili Franc wypijał podwójne porcje piwa, Małgosia przytulała się do Jana (do mnie nikt się tak nie przytulał), a Grossmutter gubiła oczka w pończosze. Gdym już skończył, Franc wzdychał, szeroko rozsiadając się na kanapie, Małgosia całowała Jana, a Jan Małgosię, staruszka zaś trzęsąc głową mówiła:
– Jesas! Jesas!… wie ist das schrecklich… Aber sag mir, lieher Ignaz, wozu also bist du denn nach Ungarn gegangen?315
– No, przecie Grossmutter rozumie, że chodził do Węgier na wojnę – wtrącił niecierpliwie Jan.
Lecz staruszka ciągle kręcąc głową ze zdziwienia mruczała do siebie:
– Der Kaffee war ja immer gut und zu Mittag hat er sich doch immer vollgegessen… Warum hat er denn das getan?…316
– O! bo Grossmutter myśli tylko o kawie i o obiedzie – oburzył się Jan.
Nawet kiedy opowiedziałem ostatnie chwile i straszną śmierć Katza, starowina wprawdzie rozpłakała się, pierwszy raz od czasu, jak ją znałem; niemniej jednak otarłszy łzy i wziąwszy się znowu do swej pończochy, szeptała:
– Merkwürdig317! Der Kafjee war ja immer gut und zu Mittag hat er sich doch immer vollgegessen… Warum hat er denn das getan?
Toż samo ja dziś nieomal co godzinę mówię o Stasiu Wokulskim. Miał po śmierci żony spokojny kawałek chleba, więc po co pojechał do Bułgarii? Zdobył tam taki majątek, że mógłby sklep zwinąć: po co zaś rozszerzył go? Ma przy nowym sklepie pyszne dochody, więc po co tworzy jeszcze jakąś spółkę?…
Po co wynajął dla siebie ogromne mieszkanie? Po co kupił powóz i konie? Po co pnie się do arystokracji, a unika kupców, którzy mu tego darować nie mogą?…
A w jakim celu zajmuje się furmanem Wysockim albo jego bratem, dróżnikiem z kolei żelaznej? Po co kilku biednym czeladnikom założył warsztaty? Po co opiekuje się nawet nierządnicą, która choć mieszka u magdalenek, mocno szkodzi jego reputacji?…
A jaki on sprytny… Kiedy dowiedziałem się na giełdzie o zamachu Hödla, wracam do sklepu i patrząc mu bystro w oczy mówię:
– Wiesz, Stasiu, jakiś Hödel strzelił do cesarza Wilhelma…318
A on, jakby nigdy nic, odpowiada:
– Wariat.
– Ale temu wariatowi – ja mówię – zetną głowę.
– I słusznie – on odpowiada – nie będzie się mnożył ród wariacki.
Żeby mu przy tym drgnął choć jeden