Emancypantki. Болеслав Прус. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Болеслав Прус
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
ktokolwiek miał prawo obrażać mnie – odpowiedziała panna Howard, cofając z rąk przełożonej swoje ręce, które w tej chwili okryły się chłodną wilgocią.

      – Ja bardzo szanuję, panno Klaro, zdolności pani… – mówiła pani Latter, patrząc w blade oczy nauczycielki, na której czole ukazała się zmarszczka. – Podziwiam wiedzę pani, pracę, sumienność.

      Różowe oblicze panny Howard zaczęło się chmurzyć.

      – Szanuję charakter pani, wiem o ofiarach, jakie pani ponosi na cele ogólne…

      Twarz panny Howard pochmurniała coraz bardziej.

      – Z przyjemnością czytuję doskonałe artykuły pani…

      W tej chwili na obliczu panny Klary błysnęło coś jak snop słonecznego światła, który rozdarł chmurę brzemienną piorunami.

      – Nie na wszystko zgadzam się – ciągnęła pani Latter – ale dużo nad nimi myślę…

      Fizjognomia panny Howard już wypogodziła się.

      – Walka z przesądem jest trudna – odparła rozpromieniona nauczycielka – więc uważam za najwyższy triumf dla siebie, jeżeli czytelnicy choćby tylko zastanawiają się nad mymi artykułami.

      – Zatem rozumiemy się, panno Klaro.

      – Najzupełniej.

      – A teraz pozwoli pani zrobić sobie jedną uwagę? – zapytała przełożona.

      – Proszę…

      – Otóż, panno Klaro, dla dobra tej sprawy, której poświęciła się pani, niech pani będzie ostrożniejsza w rozmowach z uczennicami, osobliwie mniej rozwiniętymi, i… z ich matkami…

      – Sądzi pani, że zagraża mi jakie niebezpieczeństwo?… – zawołała panna Howard głębokim kontraltem. – Ja jestem zdecydowana na wszystko!…

      – Na wszystko, rozumiem, ale chyba nie na to, ażeby przekręcano myśli pani. Przed chwilą była u mnie osoba, z którą pani na górze rozmawiała o samodzielności kobiet…

      – Czy Korkowiczowa, ta piwowarka?… Gęś prowincjonalna!… – wtrąciła panna Howard tonem pogardy.

      – Widzi pani, pani jest w tym położeniu, że może ją lekceważyć, ale ja muszę się z nią rachować!… I czy wie pani, jak ona skorzystała z rozmowy o samodzielności kobiet?… Oto żąda, aby jej córki uczyły się malować pastelami i grać na cytrze, a przede wszystkim, ażeby jak najprędzej wyszły za mąż.

      Panna Howard rzuciła się na kanapie.

      – Ja jej do tego nie namawiałam! – zawołała. – Wszakże w artykule o wychowaniu naszych kobiet wyraźnie protestuję przeciw zmuszaniu dziewcząt do fortepianu, rysunków, nawet do tańca, jeżeli nie mają talentu albo chęci. A w artykule o powołaniu kobiety napiętnowałam te lalki, które marzą o zrobieniu kariery przez zamążpójście… Wreszcie z tą panią nie rozmawiałam, jakimi powinny być kobiety, ale o tym, jak one wychowują się w Anglii. Tam kobieta kształci się jak mężczyzna: uczy się łaciny, gimnastyki, konnej jazdy… Tam kobieta sama chodzi po ulicy, odbywa podróże… Tam kobieta jest istotą wolną i czczoną.

      – Czy pani zna Anglię? – nagle zapytała pani Latter.

      – Wiele o niej czytałam.

      – A ja tam byłam – przerwała pani Latter – i zapewniam panią, że wychowanie Angielek inaczej wygląda w naszej wyobraźni, a inaczej w rzeczywistości. Czy pani na przykład uwierzyłaby, że tam niekiedy panienki dostają rózgą?…

      – Ale jeżdżą konno…

      – Jeżdżą te, które mają konie albo na konie, tak jak i u nas.

      – Więc dziewczęta można uczyć konnej jazdy i gimnastyki – rzekła stanowczo panna Howard.

      – Można, ale na pensji nie można otwierać rajtszuli5.

      – Ale można założyć salę gimnastyczną, można wykładać buchalterię, rzemiosła… – niecierpliwie odparła panna Howard.

      – A jeżeli rodzice nie życzą sobie tego, tylko chcą, żeby panny uczyły się malarstwa albo tańczyły z chłopcami?

      – Ciemnota rodziców nie może być programem wychowania ich dzieci. Od tego są zakłady naukowe, ażeby reformowały społeczeństwo.

      – A jeżeli z powodu reformy ucierpiałyby dochody zakładów naukowych? – spytała pani Latter.

      – W takim razie kierowniczki zakładów, ożywione poczuciem obowiązku społecznego, muszą zdecydować się na ofiary…

      Pani Latter potarła czoło ręką.

      – Czy sądzi pani, że każda przełożona pensji może ponosić ofiary, że ma środki?…

      – Kto nie ma środków, powinien ustąpić tym, którzy je mają – odpowiedziała panna Howard.

      – Ach, tak?… – rzekła przeciągle pani Latter, znowu pocierając czoło. – Boli mnie głowa, tyle dziś miałam zajęć… Więc panna Malinowska stanowczo otwiera pensję?…

      – Ona wolałaby zostać wspólniczką jakiejś znanej firmy i… ja ją namawiam, ażeby rozmówiła się z panią…

      Silny rumieniec wystąpił na twarz pani Latter. Przemknęła jej myśl, że taka spółka byłaby ratunkiem pensji albo… może – jej ostateczną ruiną?… Wspólniczka musiałaby dowiedzieć się o finansowym położeniu, miałaby prawo zapytywać o każdego rubla, którego wydaje Kazio…

      – Ja nie będę wspólniczką panny Malinowskiej – rzekła pani Latter, spuszczając oczy.

      – Szkoda! – odpowiedziała sucho nauczycielka.

      – Ale pani, panno Klaro, będzie ostrożniejsza w rozmowie z uczennicami i… ich matkami?

      Panna Howard podniosła się z kanapy.

      – Tylko ja – rzekła – odpowiadam za własną nieostrożność, a przekonań moich zapierać się nie myślę…

      – Nawet gdybym ja skutkiem tego traciła pensjonarki, które ich matka chce umieścić na pensji tańszej i bardziej postępowej?… – mówiła wolno i dobitnie pani Latter.

      – Nawet gdybym ja sama miała stracić zajęcie u pani – odpowiedziała równie dobitnie panna Howard. – Należę do osób, które ani idei, ani obowiązków społecznych nie poświęcą widokom osobistym.

      – Więc czego pani chce ostatecznie?

      – Chcę zrobić kobietę samodzielną, chcę ją wychować do walki z życiem, chcę nareszcie… uwolnić ją z zależności od mężczyzn, którymi pogardzam!… – mówiła nauczycielka, a jej blade oczy płonęły chłodnym blaskiem. – Jeżeli zaś pani sądzi, że jestem u niej zbyteczną, mogę usunąć się od Nowego Roku. Pani szkodzą czy tylko gniewają moje poglądy, a mnie męczy borykanie się z rutyną, rachowanie się z każdym słowem, walka z samą sobą…

      Ukłoniła się ceremonialnie i wyszła, stawiając dłuższe kroki niż zwykle.

      „Histeryczka!” – szepnęła do siebie pani Latter, znowu ściskając rękoma czoło.

      „Chce tu zaprowadzać buchalterię, rzemiosła, wówczas kiedy rodzice pragną, ażeby córki malowały pastelami i jak najprędzej wychodziły za mąż!… I ja dla tego rodzaju prób miałabym poświęcić moje dzieci?…” – myślała pani Latter.

      Z dalszych pokojów przez otwarte drzwi doleciała ją rozmowa:

      – Otóż


<p>5</p>

rajtszula (daw.) – szkoła jazdy konnej. [przypis edytorski]