Hrabina Cosel. Józef Ignacy Kraszewski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Józef Ignacy Kraszewski
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
siną niemal czerwonością; chciał kilka razy mowę przerwać i wybuchnąć: Anna trzymała go ostrym wzrokiem na miejscu, dopóki nie dokończyła. Hoyma oburzała i treść jéj słów, a nadewszystko zimna krew, obojętność z jaką je wymawiała.

      Bawiła się sznurami swéj sukni, koronką rękawa, chusteczką którą mięła w białych palcach.

      Hrabina przestała już mówić, gdy Hoym, w którym gniew się burzył niewysłowiony, jeszcze wyjąknąć słowa nie umiał.

      – Mościa pani, – krzyknął z namiętnością podnosząc pięść do góry – wywdzięczasz mi się łaskawie za to żem cię z zapleśniałego kąta wyciągnął… Odegrzałem żmiję… Rzucasz waćpani męża i dom uczciwy, aby pójść na łaskę i niełaskę najlekkomyślniejszego z ludzi.

      Anna nie dała mu mówić daléj.

      – Dosyć panie hrabio, wiem odrazu co mówić będziesz, ale wiem téż co czynię. Staranie o mój los mnie zostawcie. Mojego postanowienia nic nie zachwieje. Proszę go o jedno tylko, o wybór… chceszli z dobrej woli przystać na rozwód czy nie? mamy zostać przyjaciółmi czy wrogami? tak czy nie?

      Hoym był najbałamutniejszym, najrozpustniejszym z ludzi tego dworu, na którym rozwiązłość zwała się galanteryą; stosunek jego z żoną był jak najgorszy, miłość dla niéj ostygła: w téj chwili jednak gdy pomyślał że ją ma postradać, żal, zazdrość, gniew opanowały go aż do odjęcia mu przytomności.

      Wedle zwyczaju swojego, gdy był w złości, począł szarpać odzież i perukę, latać po gabinecie rozbijając krzesła i bijąc się o stoły. Łamał ręce, stawał w oknie patrząc bezmyślnie w ulicę, to znowu przypadał groźny do hrabinéj, która nań nieulękniona czekała z uśmiechem prawie pogardliwym; zaczynał mówić i przerywał biegając znowu. Miał zupełnie pozór oszalałego człowieka, który już nie wié co czyni.

      Stosy papierów rzucał pod nogi i deptał niemi, stół obalił. Cała ta passya, którą może chciał przerazić żonę, najmniejszego na niéj nie wywarła wrażenia. Anna niemal szyderczo patrząc nań cofała się milcząca i czekała. Niemogąc wreszcie doczekać się odpowiedzi, głosem spokojnym odezwała się:

      – Widzę że pan nie możesz się tak prędko zdecydować, co sobie obierasz, pokój czy wojnę, daję więc czas do namysłu. Przypominam tylko wam, że wojna ze mną i królem może być cokolwiek niebezpieczną: masz do wyboru albo wzrost lub upadek.

      I wyszła nie czekając już odpowiedzi.

      Hoym latał ciągle rwąc na sobie odzież, siadał, wstawał, rozpaczał i byłby tak przetrwał nie wiem jak długo, gdyby go nadchodzący Vitzthum nie rozbudził z tych szałów.

      – Co ci jest Hoym? – zawołał – co ci się stało?

      – Co się stało? a! wy to lepiéj z pewnością wiecie odemnie, kochani przyjaciele, coście mi tę miłą zgotowali niespodziankę. Anna mnie rzuca! królowi jeszcze i téj potrzeba było. Po cóż szła za mnie? dla czego mi dała tych kilka lat szczęścia, ażeby niegodnie zdradzić, zesromocić w oczach ludzi i wystawić na szyderstwo…

      Vitzthum dał mu się wyburzyć.

      – Słuchaj Hoymie – rzekł – bardzo pojmuję że ci pięknéj Anny żal być może, ale nigdy nie miałeś jéj serca, a bałamuciłeś się tak, iż wątpię żebyś i ty ją tak bardzo ubóstwiał. Jest to sprawa miłości własnéj. O honor nie idzie, bo żona cię porzuca. Mówmy rozsądnie, ja przychodzę tu z poleceniem od króla.

      Hoym namarszczył się, odskoczył i zamilkł.

      – Cóż N. Pan każe? – mruknął ironicznie.

      – Żąda abyś dozwolił na rozwód z żoną, za co ci łaskę i wdzięczność swą przyrzeka, – dodał Vitzthum. – W przeciwnym razie, mój kochany Hoym, bardzo mi cię żal, ale muszę ci oznajmić, iż się narażasz na najgroźniejsze następstwa. Masz wybór, z królem do walki stanąć nie możesz. Najmniejsza przykrość wyrządzona hrabinie, uważaną będzie za obrazę majestatu.

      – Ale po cóż chcecie mojego zezwolenia? – wybuchnął Hoym – wszakże król i bez niego uczynić może co mu się podoba. Konsystorz jemu nie mnie będzie posłusznym. Ja tu nic nie znaczę… Zabiera mi com miał najdroższego, niech bierze, ale niech nie żąda abym jeszcze za to mu dziękował.

      Vitzthum się uśmiechnął.

      – Jest to dowód łaski króla że chce na to przyzwolenia twego, co i bez niego mieć może. Widzieć w tém powinieneś chęć zatrzymania cię na stanowisku.

      – Bom mu potrzebny! – mruknął Hoym.

      Vitzthum usiadł na kanapie.

      – Kochany hrabio, namyśl się – rzekł – gdy wyjdę ztąd będzie po czasie.

      Hoym znowu biegał i co spotkał wywracał, w końcu śmiać się począł, ale bolesnym śmiechem pełnym goryczy i padł w krzesło…

      – Hoym, król czeka na odpowiedź? – zapytał Vitzthum.

      – Wszakże nie mogła być wątpliwą – odparł minister – szyderstwem jest pytać odartego z sukni o pozwolenie zatrzymania jéj, grożąc mu pałką nad głową. A więc naturalnie kochany szwagrze, zaniesiesz odpowiedź N. Panu, że jestem mu nadzwyczaj wdzięczen, iż raczył mnie od ciężaru téj kobiéty uwolnić, że zgadzam się na wszystko, żem rad, szczęśliwy, wesół i całuję pańską rękę jego. Przecież to honor niepospolity ofiarować N. Panu od ust nadgryziony owoc… cha! cha!

      – Gdybyś wypił szklankę zimnéj wody – szepnął Vitzthum biorąc za kapelusz, – hę?

      Ze współczuciem podał rękę Hoymowi.

      – Wierz mi, – rzekł cicho – ty jeszcze lepiéj na tém z łaski żony wychodzisz niż inni. Powiem królowi że się zgadzasz… ochłoniesz i odbolejesz.

      Vitzthum przypomnieć sobie zapewne musiał mówiąc to własną swą przygodę z siostrą Hoyma, która krótką chwilę szczyciła się łaską N. Pana.

      Na odpowiedź męża oczekiwał sam król w zamku, lecz zniecierpliwiony w końcu kazał się zanieść do pałacu Hoyma i wszedł do pokojów Anny… Vitzthum miał się udać na zamek, gdy mu oznajmiono iż król o trzy kroki nań czeka. Z postawy i uśmiechu ulubieńca, August poznał zaraz iż Hoym się upierać nie będzie. Piękna Anna niespokojnie biegła do posła.

      – Byłeś hrabia szczęśliwszym niż ja?

      – Szczęśliwszym nad panią nikt być nie może, – odparł kłaniając się Vitzthum – ale byłem cierpliwszym. Dałem się wyburzyć Hoymowi i na wszystko się zgodził.

      Radość błysnęła w czarnych oczach Anny, o mało nie rzuciła się na szyję Vitzthumowi.

      – A! przynosisz mi pan swobodę i szczęście, – zawołała – nie umiem ci odwdzięczyć.

      Na stoliku złote stało pudełeczko, chwyciła je i podała Vitzthumowi.

      Król pobiegł je zobaczyć i wyrwał mu z rąk gwałtownie.

      W pudełku była miniatura Anny, przed kilką laty zrobiona.

      – A! – zawołał król – przepraszam, to za nadto dla ciebie Vitzthum; prawem królewskiém konfiskuję, w zamian daję ci 20,000 talarów: tego wizerunku nikt prócz mnie mieć nie może i nie będzie.

      Anna rzuciła się królowi na szyję.

      Nazajutrz w konsystorzu oboje, hrabia Hoym i hrabina podali się o rozwód, stając przed nim w osobach swych umocowanych; królewski rozkaz przyspieszył ogłoszenie wyroku, który trzeciego dnia został