Hrabina Cosel. Józef Ignacy Kraszewski. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Józef Ignacy Kraszewski
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
hrabino – rzekła cichszym głosem – mnie nic nie potrafi ująć serce. Nie zaręczam za siebie, choć pragnę zostać Hoymowi wierną, ale tylko miłością pozyskaćby mnie można… a w chwili gdy pokocham, porzucę Hoyma i jawnie stanę przy umiłowanym; a ten co mnie kochać będzie, musi być mężem moim.

      – Ależ król! król!

      – Choćby i królem był! – zawołała Hoymowa.

      – Przecież wiész, iż król jest żonaty, chociaż z żoną nie żyje.

      – Musiałby jéj się wyprzysiądz, a mnie przysięgać – dokończyła Anna. A! taką jak Esterle, Königsmarck, Teschen, ja nie zaspokoję się rolą.

      Wstała mówiąc to i majestatycznym krokiem przeszła się po pokoju; Reussowa zamilkła: nie było już co mówić więcéj.

      – Uczynisz jak ci się zda i zechcesz – rzekła – ja jako dobra przyjaciółka miałam za obowiązek cię przestrzedz i dać dobrą radę; zostańmy więc dobremi przyjaciółkami i nie mówmy o tém: dodam tylko słowo:

      Stanowisko którém wzgardzasz i o którém mówisz z taką obojętnością, nie jest tak nikczemném i podrzędném jak sądzisz. Królowie kłaniać ci się będą, możesz rządzić krajem i wielu złemu zapobiedz; ludzi ratować i czynić szczęśliwych… to przecież coś warto.

      – Honor mi droższy nawet nad to wszystko – odezwała się Hoymowa – nie mówmy o tém.

      Reussowa w milczeniu rękę jéj uścisnęła i w istocie nie mówiąc już więcéj wyszły razem z gabinetu! Kobiéty znajdujące się w salce spojrzały na nie chcąc coś z twarzy odgadnąć. Anna była purpurową, a Reussowa jak pargamin bladą, obie jednak uśmiechały się łagodnie, jak gdyby burza przeszła i zostawiła po sobie pogodę żadną chmurką niezaćmioną.

      Pod oknami mignął blask pochodni towarzyszących wieczorami powozom króla, Fürstemberg się wychylił; król to w istocie jechał znudzony do Teschen i wydawał się w blasku tych świateł smutny, jakby był skazany na najcięższą karę. Zobaczywszy w oknie a raczéj domyśliwszy się przyjaciela, August dał mu znak ręką rozpaczliwy i powozy znikły na zakręcie ulicy.

      VI

      Adolf Magnus Hoym, zajmujący naówczas miejsce odpowiadające dzisiejszemu ministra skarbu, nie miał przyjaciół ani u dworu ni w kraju. Nienawidzono go szczególniéj za wprowadzenie, po tylu innych uciążliwych, najuciążliwszego podatku akcyzy. Sasi bronili się o ile mogli i umieli, opierali się królowi, a król, któremu nigdy nie starczyło na nieobrachowane jego wydatki, ukrywał źle gniew jaki wzbudzał w nim ten upór. Doradzano mu szlachtę, która się najtrudniejszą do pokonania okazywała, pozbawić reszty praw i otoczyć obcemi, którzyby żadnych z nią stosunków i z krajem nie mieli.

      Rady téj w części już usłuchał August II-gi i większa część jego ministrów i ulubieńców wziętą była z obcych krajów… Włosi, francuzi, niemcy z innych prowincyj grali tu główne role. Hoym, człowiek zimny, niezbłagany, zręczny w wyszukiwaniu coraz nowych dochodów dla króla, który to na Polskę, na wojsko, to na uczty i na ulubienice miliony tracił, z powodu zręczności téj w wyciskaniu grosza był w wielkich łaskach. Ale im nie dowierzał, przykład Beichlinga i kilku innych czynił go ostrożnym… wypatrywał tylko chwili gdy będzie mógł naładowawszy kieszenie, z głową i majątkiem uciec z pod panowania saskiego. Hoyma mało kto znał zblizka, wiedziano że był gwałtowny, zwinny, chciwy, rozwiązły i pojętny, że nie przywiązywał się ani stale ani gorąco do nikogo. Najlepiéj ze wszystkich znała go może siostra hr. Vitzthum, która z wielką ostrożnością władała nim i kierowała, i dobywała z niego co jéj było potrzeba.

      Oprócz Beichlinga, dziś zamkniętego na Koenigsteinie, przyjaciół nie miał Hoym, miewał tylko sprzymierzeńców… Nienawidził go marszałek Pflug, niecierpieli inni: Fürstemberg był z nim źle także.

      Gdy po zakładzie, kazano Hoymowi żonę przywieźć i pokazać ją na dworze, nie ulitował się nikt nad nim, nie pożałował go żaden, śmiano się raczéj i przedrwiwano.

      Nazajutrz po balu Hoym musiał być u króla ze sprawozdaniem. Akcyza wprowadzona znajdowała opór na prowincyi. Szczególniéj na Łużycach coś się tam szlachta głośno przeciwko niéj opowiadała… Król żadnego oporu nie znosił. Po raporcie Hoyma… namarszczony August Mocny rzekł do ministra:

      – Jedź mi dziś jeszcze, natychmiast. Każ krnąbrnych rozpędzić, dośledź tych co stoją na czele i w mojém imieniu zrób porządek. Jedziesz natychmiast bez żadnéj wymówki.

      Hoym, dla którego osobista jego bytność na Łużycach nie zdawała się ani potrzebną tak dalece, ani nawet pożyteczną, chciał zrazu króla przekonać iż mógłby się kimś wysłużyć i nie ruszać z Drezna, gdzie ważniejsze wstrzymywały go zajęcia.

      – Nie ma ważniejszego nic nad złamanie oporu tych pyszałków, którym się zdaje, że ja z nimi w układy wchodzić mogę… Jedź waćpan natychmiast, weź dragonów z sobą… Jeśli się poważą zgromadzać, rozpędzić sejmiki… Powiedz im by się nie zapatrywali na szlachtę polską, bo ja tego u moich poddanych nie ścierpię, a i w Polsce damy radę wkrótce szlacheckiéj bucie…

      Hoym jeszcze chciał się tłumaczyć, lecz August nie słuchał, powtórzył po kilkakroć:

      – Jedź natychmiast! natychmiast. Wreszcie, popatrzał na zegar. Za dwie godziny powinieneś waćpan być na drodze do Budziszyna… chcę tego i tak będzie.

      Z królem rozmawiać wolno tylko było po pijanemu, naówczas kto się nie lękał aby go udusił, ściskał go, całował, a inni i popychali; August śmiał się: na trzeźwo miał jednę wolę i jedno słowo tylko.

      Hoymowi ta wyprawa na Łużyce nazajutrz po balu nadzwyczaj była podejrzaną, znając króla i dwór i to co się tu działo był pewnym, że wypędzano go umyślnie aby do jakiéjś intrygi nie zawadzał, by dać królowi swobodę w zbliżeniu się do jego żony. Cóż na to mógł poradzić? nic. Powierzyć siostrze dozór, było to pijakowi dać klucz od piwnicy… przyjaciela nie miał, stał bezbronny… Czuł że wszyscy spiknięci byli na niego. Przybywszy do pałacu, rzucił papiery o stół… rwał jakiś czas perukę na głowie i rękawy sukni; otworzył drzwi z trzaskiem i pobiegł jak opętany do nowego żony apartamentu.

      Była samą. Ciekawém okiem zmierzył pokoje, ją, najdrobniejsze otaczające przedmioty. Złość malowała się na bladéj jego twarzy… Anna patrzała nań spokojnie będąc nawykłą do scen podobnych.

      – Ciesz-że się pani… – zawołał – byłem tak głupi żem ją tu sprowadził, teraz robią ze mną co chcą… Zawadzam im do intryg, król mnie odprawia precz; muszę jechać za godzinę. Zostaniesz pani samą…

      – I cóż to ma znaczyć? – pogardliwie odpowiedziała Hoymowa – czy straży waćpana potrzebuję dla upilnowania mojego honoru?

      – Myślę jednak, że mógłbym się przydać tu na coś, choćby dla powstrzymania zuchwalstwa ich i bezwstydu – krzyknął Hoym stukając o stół pięścią. – Nie wyprawialiby mnie, gdybym im nie zawadzał. W tém wszystkiem czuję palce kochanego Fürstemberga, który mi dziś śmiejąc się szydersko tysiąc dukatów zapłacił, a wiem że od króla dostał dziesięć za tę piękną myśl, sprowadzenia tu méj jejmości.

      – Hoym! – krzyknęła podnosząc się Anna, któréj oczy zaiskrzyły się – dosyć tych obelg, idź… jedź… rób co chcesz… zostaw mnie w pokoju. Sama się obronić potrafię… Dość tego, powiadam ci, dosyć mi tego.

      Hoym zamilkł, ponurym wyrazem osnuła się twarz jego, zegar przypomniał mu nadchodzącą odjazdu