Ojciec Goriot. Оноре де Бальзак. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Оноре де Бальзак
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
wszędzie, gdzie tylko zapragnie. Eugeniusza olśnił blask świetnego zgromadzenia. Zamieniwszy zaledwie kilka słów z wicehrabiną, zaczął się przyglądać bożyszczom paryskim, które się tutaj zebrały na raut, i wkrótce wyróżnił w tłumie kobietę taką, jaka zazwyczaj bywa pierwszym ideałem młodzieńca.

      Hrabina Anastazja de Restaud, wysoka i okazała, słynna była z nadzwyczaj kształtnej kibici. Wyobraźcie sobie duże czarne oczy, rękę prześliczną, nogę kształtną, ruchy pełne ognia, słowem wyobraźcie kobietę, którą margrabia de Ronquerolles nazywał koniem czystej krwi. Usposobienie nerwowe nie ujmowało jej bynajmniej wdzięku; figurę miała pełną, ale nie można jej było zarzucić zbytniej otyłości. Wyrażenia takie, jak: koń czystej krwi, kobieta rasowa, zaczynały zastępować przenośnie Osjaniczne, owe porównania z aniołami i całą mitologią miłosną, którą odrzuca dzisiejszy dandyzm. Dla Rastignaca pani Anastazja de Restaud była kobietą upragnioną. Otrzymał to, że dwa razy zapisała jego nazwisko na wachlarzu, pomiędzy nazwiskami innych tancerzy, i zaraz w pierwszym kontredansie rozpoczął z nią rozmowę:

      – Gdzie będę mógł widywać panią nadal? – zapytał nagle z tą siłą namiętną, która się tak podoba kobietom.

      – Ależ wszędzie – odpowiedziała – na przechadzkach, w teatrze, w moim domu wreszcie.

      I lekkomyślny południowiec przywiązał się do rozkosznej hrabiny o tyle, o ile młodzieniec może się przywiązać do kobiety przez ciąg jednego kontredansa i walca. Hrabina, która mu się wydała wielką panią, zaprosiła go do siebie, dowiedziawszy się, że jest kuzynem pani de Beauséant. Po ostatnim uśmiechu, który mu rzuciła, Eugeniusz postanowił być u niej koniecznie. Szczęście mu sprzyjało, bo tegoż wieczora spotkał człowieka, który nie wyśmiewał się wcale z jego nieświadomości, a trzeba wiedzieć, że nieświadomość podobna byłaby grzechem śmiertelnym w oczach sławnych impertynentów owego czasu, ludzi takich jak Maulincourt, Ronquerolles, Maksym de Trailles, de Marsay, Adjuda-Pinto, Vandenesse. Próżna ta młodzież otaczała grono najwykwintniejszych kobiet, z których wymieniamy lady Brandon, księżnę de Langeais, hrabinę de Kergarouet, panią de Sérizy, księżnę de Carigliano, hrabinę Eerraud, panią de Lanty, margrabinę d'Aiglemont, panią Eirmiani, margrabinę de Listomere i margrabinę d'Espard, księżnę de Maufrigneuse i panie Grandlieu. Szczęściem więc naiwny student natrafił na margrabiego Montriveau, kochanka księżnej de Langeais. Jenerał ten prostoduszny jak dziecię, objaśnił mu, że hrabina de Restaud mieszka przy ulicy du Helder. Młody, spragniony świata, tęskniący do kobiety, ujrzał na raz dwa domy otwierające się przed sobą, mógł bywać na przedmieściu Saint-Germain u wicehrabiny de Beauséant, a na Chaussée-d’Antin uklęknąć przed hrabiną de Restaud; mógł jednym spojrzeniem ogarnąć cały szereg salonów paryskich, wiedząc, że jest młodzieńcem dość pięknym, by znaleźć w sercu kobiety współczucie i opiekę; czuł w sobie dość ambicji, by wskoczyć na linę, po której trzeba iść ze śmiałością skoczka pewnego siebie, a przy tym najśliczniejsza z kobiet miała mu służyć za balans!

      Któż na miejscu Eugeniusza nie zagłębiłby się myślą w przyszłość, któż nie marzyłby o powodzeniach, mając głowę pełną myśli podobnych i widząc oczyma wyobraźni obraz wspaniałej kobiety wznoszący się na tle rozżarzonego torfu, pomiędzy kodeksem z jednej, a nędzą z drugiej strony? Bujna wyobraźnia malowała mu tak żywo przyszłe rozkosze, że zaczynał prawie wierzyć, iż pani de Restaud znajduje się tuż przy nim, gdy nagle głośne westchnienie rozległo się w ciszy nocnej i ozwało się w sercu młodzieńca jak chrapliwy oddech konającego. Otworzywszy ostrożnie drzwi, wyszedł na korytarz i spostrzegł smugę światła wymykającą się spod drzwi ojca Goriot. Przyszło mu na myśl, że sąsiad mógł zachorować nagle; zbliżył się więc do drzwi, przyłożył oko do dziurki od klucza i zajrzawszy w głąb pokoju, spostrzegł starca zajętego dziwną pracą. Zajęcie jego wydało się Eugeniuszowi tak występnym, że postanowił wyświadczyć społeczeństwu przysługę, śledząc nocne sprawki mniemanego fabrykanta makaronu. Ojciec Goriot przytwierdził do listwy przewróconego stołu półmisek srebrny wyzłacany i takąż wazę, następnie wziął sznur i okręciwszy nim oba naczynia wspaniale rzeźbione, zaczął je ściskać z nadzwyczajną siłą, jak gdyby chciał zrobić z nich jednolitą bryłę metalu.

      – Cóż to za człowiek, u licha! – szepnął Rastignac, spoglądając na żylaste ramiona starca, który, otoczywszy sznurem kawał srebra, gniótł je jak ciasto, nie sprawiając najmniejszego szmeru. – Może to złodziej lub spólnik złodziejski, który żyje jak żebrak, udając głupotę i niedołęstwo, aby tym bezpieczniej oddać się swemu rzemiosłu. – Student wyprostował się przy tych słowach, lecz po chwili przyłożył znów oko do dziurki od klucza. Ojciec Goriot odwinął szpagat, rozesłał na stole kołdrę i zaczął taczać bryłę srebrną robiąc z niej walec podłużny; czynność tę wykonywał z niepojętą łatwością. – Chyba ten człowiek posiada siłę Augusta, króla polskiego – szepnął Eugeniusz, widząc, że walec coraz bardziej się wydłuża. Ojciec Goriot popatrzył ze smutkiem na swe dzieło, łzy zabłysły mu w oczach i zdmuchnął stoczek, który przyświecał jego pracy, po czym nowe westchnienie obiło się o uszy Eugeniusza.

      – To wariat – pomyślał student.

      – Biedne dziecię! – zawołał głośno ojciec Goriot.

      Na te słowa Rastignac postanowił zamilczeć o nocnej przygodzie i nie sądzić zbyt srogo swego sąsiada. Chciał już powracać do siebie, gdy posłyszał nagle szmer dziwny: zdawało się, że ktoś w skarpetkach wełnianych stąpa po schodach. Eugeniusz nadstawił ucha i rozpoznał rzeczywiście oddech miarowy dwóch ludzi. Nie słyszał ani skrzypnięcia drzwi, ani wyraźnego stąpania, tylko światełko słabe nagle zabłysło na drugim piętrze u pana Vautrin.

      – Ile tu tajemnic w tej gospodzie mieszczańskiej! – powiedział student, schodząc o kilka stopni niżej. Zaczął się przysłuchiwać i po chwili dźwięk złota obił się o jego uszy. Światło zagasło wkrótce i znowu dał się słyszeć podwójny oddech, przy czym. nie można było rozróżnić ani otwierania, ani zamykania drzwi. Szmer stawał się coraz słabszy, w miarę jak się dwaj mężczyźni oddalali.

      – Kto idzie? – zawołała pani Vauquer, otwierając okno.

      – To ja powracam, mamo Vauquer – ozwał się gruby głos Vautrina.

      – Jednak to coś dziwnego! Krzysztof pozasuwał przecie rygle – mówił Eugeniusz, wracając do swego pokoju. – W Paryżu trzeba czuwać, żeby wiedzieć wszystko, co się dzieje dokoła.

      To, co słyszał, przerwało wątek miłosnych i ambitnych rozmyślań. Postanowił zająć się pracą, lecz nie mógł odegnać podejrzeń obudzonych postępkiem ojca Goriot, nie mógł zapomnieć twarzy pani de Restaud, która stawała przed nim co chwila niby wróżka świetnej przyszłości i skończył na tym, że upadłszy na łóżko zasnął snem kamiennym. Na dziesięć nocy, które młodzież obiecuje poświęcić pracy, siedem odpadnie z pewnością na sen. Trzeba mieć więcej niż dwadzieścia lat, żeby móc czuwać.

      Nazajutrz rano gęsta mgła pokryła Paryż. W taką pogodę ludzie najbardziej punktualni mylą się co do czasu, spóźniają się na spotkania, które naznaczyli we własnym interesie, a o południu myślą, że to dopiero ósma rano. Było już wpół do dziesiątej, a pani Vauquer nie myślała jeszcze ruszyć się z łóżka. Krzysztof i gruba Sylwia wstali też później niż zwykle i zapijali najspokojniej kawę zabieloną wierzchnią warstwą mleka przeznaczonego dla stołowników. Zdjąwszy najgęstszą śmietankę, Sylwia gotowała mleko bardzo długo, żeby pani Vauquer nie mogła się domyśleć owej dziesięciny nieprawnie pobieranej.

      – Sylwio – rzekł Krzysztof, biorąc pierwszą grzankę – pan Vautrin, który, trzeba wam wiedzieć, jest bardzo dobry, dzisiejszej nocy przyjmował znów dwie osoby. Jeżeli się pani niepokoi, to nic mówić nie trzeba.

      – Czy dostaliście co od