– To już jej rzecz, nie moja, dlaczego czarne, a nie białe zniosła – zauważył pośpiesznie Kiepas, spychając tym razem na sędzinę wyłączną odpowiedzialność za wybór koloru.
– Głupiś! – zawrzasnął Gryz i ujrzawszy w oczach Kiepasa jakieś zaprzeczenie, wzdrygnął się bezsilnie całą swoją osobą.
Kiepas ręką machnął.
– Co wiem, to wiem, i nikt mi tego nie odbierze – odparł spokojnie w poczuciu podejrzanej dla Gryza słuszności.
– Co wiesz? – spytał Gryz.
– A to wiem, że masz z diabłem konszachty – rzekł Kiepas i wytknął palcem rozwarte oburzeniem oczy Gryza.
– Nie rzucaj mi obelg w twarz, bo cię kiedyś w pysk za to lunę! – odparł Gryz i odwróciwszy się, wszedł z powrotem do chałupy.
Poczekaj no, bratku! – pomyślał Kiepas, pięścią odgrażając się już nieobecnemu Gryzowi. – Niech no tylko noc nastanie, a sprawdzę, kto z nas ma słuszność. Na pewno cię będzie twoja chętka czartowska korciła. Nie wytrzymasz i znów swą przemianę koźlatą wedle układu z diabłem odrobisz!
Noc nastała i o tej samej, co poprzedniej nocy, godzinie Gryz się z chałupy wyłonił.
Nie wytrzymał! – pomyślał Kiepas, dech w piersi tamując.
Gryz postał chwilę małą i ku latarni swe kroki skierował.
Zaledwo do latarni się zbliżył, a pierzchnął z oczu Kiepasa. Na jego miejscu powstał kozioł czarny.
Kiepas sznur, zawczasu przygotowany, na szyję kozła zarzucił i do latarni go przywiązał. Kozioł z lekka przekrzywił na bok głowę i znieruchomiał.
Kozła mam, więc i jego mam. Ciekawym, co teraz uczyni? – pomyślał Kiepas, patrząc na kozła tym wzrokiem, którym zazwyczaj Gryza obdarzał. Ledwo to pomyślał, a Gryz z chałupy wyszedł.
A to ci bestia! – zaklął w duchu Kiepas. – U latarni stoi uwiązany, a jednocześnie z chałupy wychodzi! A może to nie on, jeno ktoś trzeci? – zdjął go strach lekki.
– Kto tam? – zawołał, patrząc na zbliżającego się Gryza.
– Czy ślepy jesteś, że nie widzisz? – odparł Gryz. – Znów mi kozioł z zagrody uciekł.
– Niby to nie wiesz, co się z twym kozłem dzieje? – rzekł podejrzliwie Kiepas.
– A co się dzieje? – spytał Gryz.
– Do latarni go przywiązałem – odpowiedział Kiepas z przebiegłym uśmiechem. – Nie masz tam śladów od sznura na szyi?
– Głupiś – odrzekł Gryz i kozła odwiązał.
– A ja co twierdzę, to twierdzę! – rzekł Kiepas z mocą.
– Co twierdzisz? – spytał Gryz.
– A to właśnie twierdzę, że z diabłem konszachty masz! – odparł Kiepas i kozła kolanem szturchnął.
– Nie miotaj mi obelg w twarz, bo cię kiedyś w pysk lunę – przypomniał mu Gryz i z kozłem, tłocząc się o jego boki, do domu wrócił.
Kiepas milcząc, wzrokiem pogardliwym do końca go odprowadził.
Następnej nocy powtórzyło się to samo zjawisko.
O godzinie, z góry Kiepasowi wiadomej, Gryz wyszedł, jako zawsze, z chałupy.
Postał chwilę małą i ku latarni wolnym krokiem podążył. Zaledwo w jej pobliżu się znalazł, a znikł swoim zwyczajem z oczu Kiepasa, ustępując miejsca zjawionemu znikąd kozłu.
Kiepas krokiem stanowczym zbliżył się do kozła i w oczy mu zajrzał uporczywie.
– Tomaszu? – rzekł porozumiewawczo, z naciskiem imię Gryza sylabizując.
– Czego chcesz? – zapytał kozioł, ku niewielkiemu zresztą zdziwieniu Kiepasa.
– A więc ty wiesz, że ci Tomasz na imię? – zawołał z tryumfem Kiepas, jakby kozła na gorącym uczynku przyłapał.
– Wiem i nie zapieram się tego – odparł wyraźnie kozioł. – Nigdy nie wiadomo, co za stworzenie pod powłoką ludzką na świat przychodzi. Każdy z niej dla siebie i po swojemu korzysta. To tylko pewna, że właściwy jej użytek jest dotąd jeszcze nie znany nikomu. Stąd tyle pomyłek i stąd owo nieustanne zrzucanie w ciemność tej luźnie lub samozwańczo, lub wreszcie na opak przywdzianej powłoki, co zazwyczaj śmiercią się nazywa, a co ma pozór dość niedorzeczny, jak gdyby nie osoba przyodziewku, jeno przyodziewek osoby stosownej poszukiwał i znaleźć jej nie mógł. I częstokroć się zdarza, iż przyodziewek bezprawnie przywłaszczony niecierpliwi się i marszczy na osobie źle dobranej, co znów się starością nazywa, a co ma też pozór dziwaczny, jak gdyby nie odbiorca majstrowi, lecz majster odbiorcy zły krój zarzucał. Nie wiem, czyli owo zrzucanie w ciemność i niecierpliwienie się powłoki ludzkiej na osobie, która ją przywdziała, jest koniecznością nieuniknioną, to wszakże wiem, iż pewnego razu sam Bóg pod tą powłoką na świat i jego słoty przyszedł, i wątpię, aby wspomniany przyodziewek, osoby poszukujący skwapliwie, godniejszego i właściwszego dostąpił użytku.
To powiedziawszy, kozioł czarny odwrócił się tyłem do Kiepasa i skierował się ku chałupie Gryza.
Kiepas w ślad za nim podążył, dziwiąc się w duchu, że tym razem kozioł i większy jest na oko, i poważniejszy, i uroczystszy.
Zaledwo wszakże razem do chałupy Gryza się zbliżył, kozioł, nie zwlekając ani chwili, zniknął dość wprawnie z oczu Kiepasa i, zamiast pustki, samego Gryza po sobie na miejscu zniknienia pozostawił.
Kiepas do Gryza się zbliżył i w oczy mu zajrzał uporczywie.
– Koźle uparty – rzekł porozumiewawczo, z naciskiem wyrazy sylabizując.
– Czego chcesz? – spytał Gryz.
– A więc ty wiesz, że ci kozioł uparty na imię? – zawołał z tryumfem Kiepas, jakby Gryza na gorącym uczynku przyłapał.
– Wiem i nie zapieram się tego – odparł wyraźnie Gryz. – Nigdy nie wiadomo, co za stworzenie na świat pod ludzką powłoką przychodzi. Raczej ty byś się zapierał, gdybym cię osłem dla przykładu nazwał, a wszakże, gdybym jeno chciał, mógłbym w tobie nic prócz osła nie widzieć.
– A czemu nie widzisz? – spytał ciekawie Kiepas.
– Bo nie chcę! – odparł uparcie Gryz.
– Na przekór mnie, czy na przekór sobie? – dopytywał się Kiepas.
– I tobie, i sobie na przekór! – odpowiedział Gryz.
– A ja co widzę, to widzę! – zawołał Kiepas i dłonią w pierś się uderzył.
– Co widzisz? – spytał Gryz, w tę dłoń ukosem wpatrzony.
– A to właśnie widzę, że z diabłem konszachty masz – odparł Kiepas, wydłużając ku niemu szyję i łokcie w tył cofając.
– Poniechaj obelg, bo cię kiedyś w pysk lunę! – odrzekł Gryz i odwróciwszy się do niego tyłem, wszedł do chałupy.
Następnej nocy powtórzyło się to samo zjawisko.
O