Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej. Ярослав Гашек. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Ярослав Гашек
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
że nikt się nie chciał ruszyć. Doktor Grünstein dotrzymał słowa. Przed południem przyszło kilku lekarzy wojskowych z osławionej komisji.

      Kroczyli poważnie wśród szeregów łóżek i nic nie było słychać prócz tego:

      – Pokażcie język!

      Szwejk wysunął język tak daleko, że twarz jego wykrzywiła się w głupi grymas, a oczy się zamknęły.

      – Posłusznie melduję, panie stabsarzt, że już więcej języka nie mam.

      Zaczęła się interesująca fachowa dyskusja między Szwejkiem a komisją. Szwejk twierdził, że uwagę o języku zrobił tylko dlatego, aby na niego nie padło podejrzenie, iż ukrywa część języka. Natomiast członkowie komisji różnili się zasadniczo w swoich zdaniach o Szwejku.

      Połowa lekarzy była zdania, że Szwejk jest ein blöder Kerl, podczas gdy druga połowa uważała, iż jest to łotr, który sobie z wojska pokpiwa.

      – Do stu tysięcy piorunów! – ryknął na Szwejka przewodniczący komisji. – Choćby sam diabeł ci pomagał i tak się na tobie poznamy.

      Szwejk spoglądał na całą komisję z boskim spokojem niewinnego dziecięcia.

      Naczelny lekarz sztabowy podszedł jak najbliżej do Szwejka:

      – Chciałbym ja wiedzieć, wy morska świnio, co wy teraz myślicie?

      – Posłusznie melduję, że ja w ogóle nie myślę.

      – Himmeldonnerwetter! – wrzeszczał jeden z członków komisji pobrzękując szablą. – Patrzcie go, on nic nie myśli! A czemuż to nic nie myślicie, wy słoniu syjamski?

      – Posłusznie melduję, że ja dlatego nic nie myślę, ponieważ żołnierzom w wojsku jest to zakazane. Kiedy przed laty służyłem w 91 pułku, to nasz pan kapitan zawsze mawiał: „Żołnierzowi nie wolno myśleć. Za niego myśli jego przełożony. Jak tylko żołnierz zacznie myśleć, to już nie jest żołnierzem, ale marnym, wszawym cywilem. Myślenie nie prowadzi…”

      – Stulcie pysk! – przerwał Szwejkowi rozwścieczony przewodniczący komisji. – Już o was słyszeliśmy. Der Kerl meint, man wird glauben, er sei ein wirklicher Idiot. Nie jesteście idiota, Szwejku, ale przebiegły jesteście, sprytny gałgan, ulicznik jesteście, wszawy łajdak, rozumiecie?

      – Posłusznie melduję, że rozumiem.

      – Już wam mówiłem, żebyście stulili pysk. Słyszeliście?

      – Posłusznie melduję, że słyszałem, że mam stulić pysk.

      – Himmelherrgott, stulże wreszcie ten pysk, skoro ci kazałem! Wiecie dobrze, że nie macie mleć jęzorem!

      – Posłusznie melduję, że wiem, że nie mam mleć jęzorem.

      Wojskowi panowie spojrzeli po sobie i wezwali wachmistrza.

      – Tego człowieka – rzekł naczelny lekarz sztabowy i przewodniczący komisji wskazując na Szwejka – zaprowadzicie na dół do kancelarii i poczekacie na naszą relację i raport. W garnizonie już mu wybiją z głowy to pyskowanie. Chłopisko zdrowe jak ryba, symuluje i jeszcze miele ozorem, a z przełożonych sobie pokpiwa. Zdaje mu się, że przełożeni są dla jego zabawy, że cała wojna jest uciechą i zabawką. W garnizonie wam, mój Szwejku, wyperswadują, że wojna to nie żadna heca.

      Szwejk oddalał się z wachmistrzem do kancelarii i w drodze przez dziedziniec podśpiewywał sobie:

      Zawszem sobie myślał,

      Że wojna to szpas,

      Że pobędę na niej tydzień, dwa tygodnie

      I powrócę znowu między was…

      Podczas gdy w kancelarii dyżurny oficer ryczał na Szwejka, że takich drabów, jak Szwejk, powinno się rozstrzeliwać, komisja w barakach szpitalnych dziesiątkowała symulantów. Spośród siedemdziesięciu pacjentów ocalało tylko dwóch: jednemu granat urwał nogę, a drugi miał prawdziwą gruźlicę kości.

      Tylko ci dwaj nie usłyszeli słówka „tauglich”, wszyscy inni, nie wyłączając trzech umierających suchotników, uznani zostali za zdatnych do pełnienia służby wojskowej na froncie. Przy sposobności naczelny lekarz sztabowy nie oparł się pokusie wygłoszenia przemowy.

      Mowa jego była naszpikowana różnymi wyzwiskami, a w treści zwięzła. Wszyscy, jeden w drugiego, to bydlęta i gnój, i jedynie w tym wypadku, gdy będą dzielnie walczyli za najjaśniejszego pana, będą mogli powrócić do społeczności ludzkiej, a po wojnie będzie im odpuszczone, że się chcieli wykpić z wojska i symulowali. Ale on osobiście w to nie wierzy i jest przekonany, że wszystkich czeka stryczek.

      Jakiś młodziutki lekarz wojskowy, dusza czysta dotąd i nie zepsuta, poprosił naczelnego lekarza sztabowego, aby mu pozwolono też przemówić. Mowa jego różniła się od słów przełożonego optymizmem i naiwnością. Mówił po niemiecku.

      Dużo mówił o tym, że każdy z tych, którzy opuszczają szpital, aby odejść do swoich pułków w polu, musi być bohaterem i rycerzem. On sam jest przekonany, że będą dzielni we władaniu bronią na polu walki i szlachetni we wszystkich sprawach wojskowych i prywatnych, że będą niepokonanymi bojownikami, pomnymi na sławę Radetzkiego i księcia Eugeniusza Sabaudzkiego. Że użyźnią krwią swoją rozległe pola chwały monarchii i zwycięsko dokonają zadania, jakie wyznaczyła im historia. Z odwagą i męstwem, gardząc życiem swoim, runą naprzód pod podziurawionymi od kul sztandarami, ku nowej sławie i nowym zwycięstwom.

      Potem na korytarzu naczelny lekarz sztabowy rzekł do tego naiwnego młodziana:

      – Panie kolego, mogę pana zapewnić, że to wszystko na nic. Z tych łajdaków nie zrobiłby żołnierzy ani Radetzky, ani książę Eugeniusz Sabaudzki. Mówić do nich po anielsku czy po diabelsku to wszystko jedno. To hołota.

      IX. Szwejk w garnizonie

      Ostatnim schronieniem ludzi, którym nie chciało się wojować, był garnizon. Znałem pewnego suplenta, który jako matematyk nie chciał strzelać z armat i ukradł jakiemuś porucznikowi zegarek, żeby się tylko dostać do garnizonu. Zrobił to po gruntownym namyśle. Wojna mu nie imponowała i nie zachwycała go. Strzelanie do nieprzyjaciela i zabijanie takich samych nieszczęśliwych suplentów-matematyków po stronie przeciwnej uważał za idiotyzm.

      – Nie chcę być znienawidzony za swoje czyny – powiedział sobie i z premedytacją ukradł zegarek.

      Najpierw badali jego stan umysłowy, ale gdy oświadczył, że chciał się zbogacić, wyprawili go do garnizonu. Sporo było takich, którzy siedzieli w garnizonie za kradzieże i oszustwa, idealistów i nieidealistów. Byli tam ludzie uważający wojnę za źródło dochodów, różni podoficerowie z rachuby, zarówno z tyłów, jak z frontu, którzy dopuszczali się najróżniejszych manipulacji z prowiantami i z żołdem, a także różni drobni złodzieje, stokroć uczciwsi od tych łotrów, którzy ich tu przysłali. Następnie siedzieli w garnizonie żołnierze za różne inne wykroczenia czysto wojskowe, jak niesubordynacja, próby buntu, dezercja. Wreszcie typem osobliwym byli polityczni, wśród których osiemdziesiąt procent było zupełnie niewinnych, ale dziewięćdziesiąt dziewięć procent spośród nich skazywano.

      Zespół audytorów był wspaniały. Właśnie taki aparat sądowy, jaki był tutaj, ma każde państwo przed powszechnym politycznym, gospodarczym i moralnym upadkiem. Takie państwo ochrania resztki swego spłowiałego nimbu przy pomocy sądów, policji, żandarmerii i sprzedajnej zgrai donosicieli.

      W każdym oddziale wojskowym miała Austria szpiclów, którzy denuncjowali swoich towarzyszy, sypiających z nimi na tych samych pryczach i dzielących się z nimi kawałkiem chleba podczas marszów.

      Także