„Zapoznam się z nią i wprost zapytam: czy ty jesteś tym, na co przez całe życie czekałem?… Jeżeli nie jesteś, odejdę bez pretensji i żalu…”
W chwilę później spostrzegał, że projekt ten zdradza umysłowe zboczenie. Kwestię więc: czym jest, a czym nie jest, odłożył na bok, a postanowił, bądź co bądź, zapoznać się z panną Izabelą.
Wtedy przekonał się, że między jego znajomymi nie ma człowieka, który mógłby go wprowadzić do domu Łęckich. Co gorsze: pan Łęcki i panna byli klientami jego sklepu, lecz taki stosunek, zamiast ułatwić, utrudniał raczej znajomość.
Stopniowo sformułował sobie warunki zapoznania się z panną Izabelą. Ażeby mógł nic więcej tylko szczerze rozmówić się z nią, należało:
Nie być kupcem albo być bardzo bogatym kupcem.
Być co najmniej szlachcicem i posiadać stosunki w sferach arystokratycznych.
Nade wszystko zaś mieć dużo pieniędzy.
Wylegitymowanie się ze szlachectwa nie było rzeczą trudną.
W maju roku zeszłego Wokulski wziął się do tej sprawy, którą jego wyjazd do Bułgarii o tyle przyspieszył, że już w grudniu miał dyplom197, z majątkiem było znacznie trudniej; w tym przecie dopomógł mu los.
W początkach wojny wschodniej198 przejeżdżał przez Warszawę bogaty moskiewski kupiec, Suzin, przyjaciel Wokulskiego jeszcze z Syberii. Odwiedził Wokulskiego i gwałtem zachęcał go do przyjęcia udziału w dostawach dla wojska.
– Zbierz pieniędzy, Stanisławie Piotrowiczu, ile się da – mówił – a uczciwe słowo, zrobisz okrągły milionik!…
Następnie półgłosem wyłożył mu swoje plany.
Wokulski wysłuchał jego projektów. Do wykonania jednych nie chciał należeć, inne przyjął, lecz wahał się. Żal mu było opuścić miasto, w którym przynajmniej widywał pannę Izabelę. Ale gdy w czerwcu ona wyjechała do ciotki, a Suzin począł naglić go depeszami, Wokulski zdecydował się i podniósł całą gotówkę po żonie w ilości rs199 trzydzieści tysięcy, którą nieboszczka trzymała nietykalną w banku.
Na kilka dni przed wyjazdem zaszedł do znajomego lekarza Szumana, z którym pomimo obustronnej życzliwości widywali się nieczęsto. Lekarz, Żyd, stary kawaler, żółty, mały, z czarną brodą, miał reputację dziwaka. Posiadając majątek leczył darmo i o tyle tylko, o ile było mu to potrzebnym do studiów etnograficznych200; przyjaciołom zaś swoim raz na zawsze dał jedną receptę:
„Używaj wszystkich środków, od najmniejszej dozy oleju do największej dozy strychniny, a coś ci z tego pomoże, nawet na – nosaciznę.”
Gdy Wokulski zadzwonił do mieszkania lekarza, ten właśnie był zajęty gatunkowaniem włosów rozmaitych osobników rasy słowiańskiej, germańskiej i semickiej i przy pomocy mikroskopu mierzył dłuższe i krótsze średnice ich przekrojów.
– A, jesteś?… – rzekł do Wokulskiego odwracając głowę. – Nałóż sobie fajkę, jeżeli chcesz, i kładź się na kanapie, jeżeli się zmieścisz.
Gość zapalił fajkę i położył się, jak mu kazano, doktór robił swoje. Przez pewien czas obaj milczeli, wreszcie odezwał się Wokulski:
– Powiedz mi: czy medycyna zna taki stan umysłu, w którym człowiekowi wydaje się, że jego rozproszone dotychczas wiadomości i… uczucia złączyły się jakby w jeden organizm?
– Owszem. Przy ciągłej pracy umysłowej i dobrym odżywianiu mogą wytworzyć się w mózgu nowe komórki albo – skojarzyć się między sobą dawne. No i wówczas z rozmaitych departamentów201 mózgu i z rozmaitych dziedzin wiedzy tworzy się jedna całość.
– A co znaczy taki stan umysłu, w którym człowiek obojętnieje dla śmierci, ale za to poczyna tęsknić do legend o życiu wiecznym?…
– Obojętność dla śmierci – odpowiedział doktór – jest cechą umysłów dojrzałych, a pociąg do życia wiecznego – zapowiedzią nadchodzącej starości.
Znowu umilkli. Gość palił fajkę, gospodarz kręcił się nad mikroskopem.
– Czy myślisz – spytał Wokulski – że można… kochać kobietę w sposób idealny, nie pożądając jej?
– Naturalnie. Jest to jedna z masek, w którą lubi przebierać się instynkt utrwalenia gatunku.
– Instynkt – gatunek – instynkt utrwalenia czegoś i – utrwalenie gatunku!… – powtórzył Wokulski. – Trzy wyrazy, a cztery głupstwa.
– Zrób szóste – odpowiedział doktór nie odejmując oka od szkła – i ożeń się.
– Szóste?… – rzekł Wokulski podnosząc się na kanapie. – A gdzież piąte?
– Piąte już zrobiłeś: zakochałeś się.
– Ja?… W moim wieku?…
– Czterdzieści pięć lat – to epoka ostatniej miłości, najgorszej – odpowiedział doktór.
– Znawcy mówią, że pierwsza miłość jest najgorsza – szepnął Wokulski.
– Nieprawda. Po pierwszej czeka cię sto innych, ale po setnej pierwszej – już nic. Żeń się; jedyny to ratunek na twoją chorobę.
– Dlaczegożeś ty się nie ożenił?
– Bo mi narzeczona umarła – odpowiedział doktór pochyliwszy się na tył fotelu i patrząc w sufit. – Więc zrobiłem, com mógł: otrułem się chloroformem. Było to na prowincji. Ale Bóg zesłał dobrego kolegę, który wysadził drzwi i uratował mnie. Najpodlejszy rodzaj miłosierdzia!… Ja zapłaciłem za drzwi zepsute, a kolega odziedziczył moją praktykę ogłosiwszy, żem wariat…
Znowu wrócił do włosów i mikroskopu.
– A jaki z tego sens moralny dla ostatniej miłości? – spytał Wokulski.
– Ten, że samobójcom nie należy przeszkadzać – odpowiedział doktór.
Wokulski poleżał jeszcze z kwadrans, potem podniósł się, postawił w kącie fajkę i schyliwszy się nad doktorem ucałował go.
– Bywaj zdrów, Michale.
Doktór zerwał się od stołu.
– No?…
– Wyjeżdżam do Bułgarii
– Po co?
– Zostanę wojskowym dostawcą. Muszę zrobić duży majątek!… – odparł Wokulski.
– Albo?…
– Albo… nie wrócę.
Doktór popatrzył mu w oczy i mocno ścisnął go za rękę.
– Sit tibi terra levis202 – rzekł spokojnie. Odprowadził go do drzwi i znowu wziął się do swojej roboty.
Już Wokulski był na schodach, gdy doktór wybiegł za nim i zawołał wychylając się przez poręcz:
– Gdybyś jednak wrócił, nie zapomnij przywieźć mi włosów: bułgarskich, tureckich i tak dalej, od obu płci. Tylko pamiętaj: w oddzielnych pakietach z notatkami. Wiesz przecie, jak to robić…
…Wokulski ocknął się z tych dawnych wspomnień.
Nie ma doktora ani jego mieszkania i nawet ich od dziesięciu