Krysia bezimienna. Domańska Antonina. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Domańska Antonina
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Повести
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
nas czuwa bacznie – odparł ksiądz – nie dozwolimy odejść duszy z ciała bez pojednania z Bogiem; opatrzymy naszego miłościwego pana świętościami na ostatnią drogę. Możesz wasza miłość być spokojna. A że się chory łudzi, to ino lżej dla niego i dla nas. Łacniej zdolimy otuchę okazować.

      – Słuszne słowa waszej wielebności. Zresztą, cygańskie plemię czarów uczone, może ta stara prawdę gadała.

      – Miłościwa królewna raczy porachować, ile ubiegło lat od narodzenia Pańskiego.

      – Tysiąc pięćsetny siedemdziesiąty drugi przekroczył połowę, o co wam chodzi?

      – Siedemdziesiąty drugi – z naciskiem powtórzył ksiądz.

      – Hanusiu… – szepnął Zygmunt nie podnosząc ciężkich powiek.

      Stanęła przy łożu, król ujął ją za rękę.

      – Przespałem się… usiądź jeszcze… mam ci coś powiedzieć… Kto tu jest krom ciebie?

      – Jego wielebność ksiądz Roguski i jego wielmożność pan oboźny Karwicki.

      – Niech się przybliżą. Oto was wiernych i zaufania godnych czynię świadkami, jako w ręce miłej siostry mojej Anny oddaję ostatnie woli mej rozporządzenie, czyli testament. Gdyby ktokolwiek i kiedykolwiek wątpieniu podawał to pismo, mocuję was, byście pod przysięgą zeznali to, co dziś mówię i czynię. Schowaj testament, Hanusiu, a dobrze; nie wybieram się jeszcze na tamten świat, jednakowoż przezorność nie zawadzi. Przekonasz się, iż serce moje pamiętało o tobie. Zaopatrzoną będziesz, jak przystoi ostatniej z Jagiellonów… Ksiądz arcydiakon Fogelweder ma klucze od moich papierów i skrzynek z klejnotami. Na wypadek zgonu, który Bóg w swej łasce niech oddali ode mnie, ty masz odebrać owe klucze… Znowu płaczesz? Lękasz się, żem testament spisać kazał. Bądź dobrej myśli, kawał papieru nie uśmierci mnie; gorszy nieprzyjaciel gorączka, a ten już wyrugowan56 precz, dobrze to czuję. Ostawcie mnie samego, chcę spać, cobym sił nabrał do jutrzejszej drogi.

      Nazajutrz, o wczesnej godzinie, by chory mógł zajechać za chłodu na pierwszy popas, wszyscy i wszystko było gotowe do podróży. Lekarze ani słowem nie sprzeciwiali się zamiarowi miłościwego pana, bo wiedzieli, że nic na świecie już mu ani pomoże, ani zaszkodzi. Owszem, jeżeli zmiana miejsca rozerwie, rozweseli króla, tym ci lepiej, kilka dni dłużej pożyje.

      Uproszony przez Annę wypił z przymusem kubek mocnego rosołu, przełknął kilka kropel wina, mimo to, gdy go dwóch dworzan przenosiło na łoże umyślnie do drogi przyrządzone, zemdlał i zdawało się, że kona.

      Olbrzymi, szeroki wóz, grubo sianem wysłany, a płótnem smołowanym kryty od deszczu, stanął przed podjazdem; sześciu ludzi niosło powolnym, miarowym krokiem miękko uścielone łoże z umierającym królem. Zygmunt August miał oczy zamknięte, twarz martwą, nie widać było, czy oddycha. Anna i pan oboźny spojrzeli ze strachem na księdza Roguskiego. Ten wziął chorego za puls i uśmiechnął się smutnie.

      – Jeszcze serce bije… – szepnął.

      Wsunięto łoże do furgonu, z boku usadowił się ksiądz Piotr z Poznania i ulubieniec króla: Łukasz Górnicki, starosta tykociński. Dworzanin podał na wóz skrzynię z napojem i trzeźwiącymi środkami. Konie ruszyły stępa.

      Anna Jagiellonka chwyciła się rękoma za głowę, z płaczem weszła do dworca i biegła z komnaty do komnaty, jakby uciekając przed własnymi żałobnymi myślami.

      Tego samego dnia wróciły obie z Kachną do Ujazdowa. Czekały tam królewnę liczne kłopoty. Najpierw niezgrabna Basia Szczepiecka, biegnąc na jej powitanie w ciężkich podskokach, potknęła się i skręciła nogę; trzeba było słać na wieś po sławnego owczarza, by to zwichnięcie naprawił. Potem krajczy Kumelski, wieloletni sługa królowej Bony, a teraz najzaufańszy dworzanin Anny, zwiastował swej pani, że w sąsiedztwie zdarzyły się dwa wypadki morowej zarazy, czyli jak wówczas mówiono „powietrza”; zatem jedyny ratunek przenieść się w dalsze strony, których jeszcze ta straszna klęska nie dosięgła. Z kolei przystąpiła do jej miłości pani Wronowska szafarka, jąkając wśród niskich ukłonów, że zapasy kuchenne wyczerpały się do cna, spiżarnia pusta i… wstyd powiedzieć, ale oprócz jajecznicy na skwarkach, nie ma nic na wieczerzę.

      Anna Jagiellonka uśmiechnęła się smutnie.

      – Małeć to nieszczęście, moja Wronusiu – rzekła – że nie z przepełnionym żywotem57 spać się położymy. Na pierwsze potrzeby dam ci jutro kilka talarów, a co dalej, to się jakoś zaradzi.

      Skinęła na Kumelskiego, a gdy podszedł, szepnęła mu do ucha:

      – Przyjdź wasza miłość jutro po kościele do mojej komnaty, mam jeszcze w skarbczyku nieco srebrnego naczynia.

      – O, miłościwa królewno! – zawołał stary sługa, wpadając jej w mowę poufale; obejrzał się… Wronowska wyszła, dworki pobiegły do ogrodu. – O, miłościwa królewno… toć w onym skarbczyku ledwie resztki! Com się już tych mis i półmisków nanosił do Aarona! A Judaszowy syn korzysta z naszych kłopotów i drze łyka… ledwie połowę wartości płaci.

      – Cóż robić, zmienią się czasy, będzie lepiej. Król jego miłość lada dzień oczy zamknie, gdzie panom senatorom w myśli zaopatrzenie królewny. Dopomnę się ja, dopomnę, nie kiwaj głową; ino teraz, gdy serce płacze, nie zdolę gadać o marnym groszu. Dzban duży, ciężki, osóbki na nim szczerozłote, co najmniej dziesięć czerwonych58 zań wasza miłość dostaniesz; to wystarczy na jakiś czas. Gości nie przyjmujemy, wina ni miodu nie pijamy, co nam po dzbanie.

      – Według rozkazania miłościwej pani, przyjdę jutro rano – odparł krajczy, nisko się kłaniając.

      Przebrawszy się z podróżnych szat w letnią suknię z szafirowego płótna Anna Jagiellonka zamknęła się w swej sypialni i kilka godzin tam pozostała. Gdy wyszła zajrzeć do panien dworskich, miała oczy zaczerwienione od płaczu.

      – Cóż, postąpiła robota? – spytała Jagny Kłodzińskiej.

      – O tak!… Czyli… właściwie… zda mi się… że… nie bardzo.

      – Takeśmy się o waszą miłość niepokoiły… – rzuciła Ewunia z żałośliwą minką.

      – Ze palce igły utrzymać nie mogły… co? – rzekła królewna niby surowym głosem, ale oczy nic a nic nie były surowe.

      – Właśnie. Jak tu szyć złote listki i perełkami dziać po atłasie, gdy człek ma co innego w głowie.

      Anna zaśmiała się mimo woli.

      – O tak, sprawiedliwieś powiedziała; wżdy od rana do nocy macie co inszego w głowie niż robotę. No, dziś trzeci lipca, chyba mi wykończycie ten obrus na wiązanie59?

      – O, najmiłościwsza pani… wykończymy, wykończymy! – zawołały jednym głosem trzy młodsze panienki, a Kasia Leszczyńska bez wykrzykników pocałowała królewnę w rękę, nawlokła złotą nić w igłę i zasiadła do krosien.

      – Jeszcze nie zaczynaj, Kasieńko, mam dla ciebie inszą robotę. Pójdę do mojej komnaty, podyktuję ci list do pani Niewiarowskiej. Jagna i Ewa niech spakują pościel w tłumoki, bieliznę i szatki do skrzynek; Wronowską uprzedzić, by najpotrzebniejsze statki kuchenne i swoje ubiory także przysposobiła do drogi. Kachna zajmie się moimi rzeczami. Jutro pośniadawszy wyjeżdżamy. Pan krajczy straszy mnie powietrzem, tedy musimy pomykać w zdrowsze strony.

      Tak więc Anna Jagiellonka, uciekając przed zarazą, przeniosła się ze swym małym dworem do Piaseczna.

      W cztery czy w pięć dni


<p>56</p>

wyrugowan – wyrugowany, wygnany. [przypis edytorski]

<p>57</p>

żywot (tu daw.) – brzuch. [przypis edytorski]

<p>58</p>

czerwony a. czerwony złoty – dukat, polska moneta ze złota, warta ok. 5 złotych srebrnych. [przypis edytorski]

<p>59</p>

wiązanie – tu: prezent imieninowy; imieniny Anny przypadają 26 lipca. [przypis edytorski]