– Tak, już parę lat – odpowiedziała, bacznie mi się przyglądając. – A co?
– Kurczę, to chyba właśnie w jego samochód dzisiaj wjechałam pod ogrodniczym.
– Nie gadaj! – Jolka aż podskoczyła z wrażenia.
– Poważnie. Mówili do niego Artur i właśnie miał takie jasne oczy.
– Lenka, to był na pewno on. – Jolka pokręciła głową. – Ledwo przyjechałaś i już poznałaś Artura Mangano…
– Nie do końca, w sumie zbyt rozmowny to on nie był. Powiedział parę słów i wziął ode mnie kartkę z numerem telefonu.
– Mam nadzieję, że nie powiedział ci nic przykrego? To by było w jego stylu… – Przyjaciółka zamyśliła się.
– Nie, wręcz przeciwnie, był bardzo miły – odpowiedziałam.
– Wziął od ciebie kartkę z numerem, tak? Mówił, że zadzwoni? – dopytywała się.
– Nie, nie mówił, schował ją do kieszeni.
– To jest bardzo dziwne.
– Dlaczego? Spieszył się i pewnie pomyślał, że później weźmie ode mnie numer polisy.
– Skarbie, on ma tyle pieniędzy, że nie sądzę, aby chciało mu się bawić z twoją polisą – odrzekła, po czym głośno przełknęła ślinę.
Miałam irracjonalne wrażenie, że w oczach przyjaciółki zagościł niepokój. Mimo wszystko ciągnęłam temat.
– Byłaś tam, Jola, po drugiej stronie jeziora?
– Nie, nigdy, cała tamtejsza ziemia należy do rodziny Mangano i to oni rozdysponowują ją pomiędzy swoich zaufanych pracowników i przyjaciół. Tam jest ich fabryka, w której pracują wszyscy mieszkańcy tej dzielnicy.
– My przecież też będziemy tam pracować.
– Nie, nie. – Potrząsnęła głową. – Oni mają dwie firmy. My będziemy pracować w fabryce opakowań Packing Systems, na przedmieściach. W Mangano Solutions – skinęła głową przed siebie – produkowane są ekskluzywne kosmetyki.
– Rozumiem – odrzekłam cicho.
– W ogóle to wydaje mi się, że mieszkańcy tamtej dzielnicy uważają się za lepszych od nas.
– W jakim sensie? – zapytałam.
– Mają świetne samochody. Gdy się ich gdzieś spotyka, to zawsze bije od nich dziwna pewność siebie. Tak jakby byli ważniejsi od wszystkich pozostałych mieszkańców Głębi. No nie wiem, trudno to wytłumaczyć. Na przykład ten cały Artur. Rzadko widuję go samego. Z reguły towarzyszą mu podejrzani faceci. Mówimy na nich „ludzie Artura”. Dziś pewnie też jacyś z nim byli, co? – zapytała.
– Tak, byli – odparłam, przypominając sobie skrajnie różniących się od siebie typków.
– Jola, mam jeszcze jedno pytanie.
– Tak?
– Czy Artur kogoś ma? – Popatrzyłam niewinnie na przyjaciółkę.
Ta rzuciła mi chłodne spojrzenie.
– Nie mam pojęcia. Różne się kręcą… A czemu pytasz?
– Z ciekawości. – Uśmiechnęłam się znacząco.
– Lenka. – Przyjaciółka popatrzyła na mnie z ukosa. – Obiecaj mi, że jeśli ten cały Artur do ciebie zadzwoni, to go spławisz.
– Ale, Jola, jak już zadzwoni, to pewnie tylko po tę polisę. Sama mówiłaś, że oni za bardzo się nie bratają ze zwykłymi ludźmi.
– Ja nic nie mówię. Po prostu jeśli coś ci zaproponuje, masz odmówić dla własnego dobra, zrozumiano?
Kiwnęłam potakująco głową, chociaż gdzieś tam w najdalszych zakamarkach duszy poczułam, że bardzo, ale to bardzo chciałabym jeszcze raz spojrzeć w te wilcze oczy lub przynajmniej usłyszeć niski, ciepły tembr jego głosu. Skarciłam się w myślach za to pragnienie. Przecież kompletnie go nie znałam.
– Świetnie – podsumowała Jolka. – To co, wracamy? – Objęła mnie ramieniem.
Nagle w jej kieszeni rozległ się dzwonek telefonu, przypominający wycie syreny. Odebrała.
– Tak, kochanie, już… no wiem… już wracamy, zaraz będziemy – tłumaczyła się.
Po chwili skończyła rozmowę i powiedziała zdenerwowanym głosem:
– Chodź, Lenka, Krzysiek się niecierpliwi.
– Jasne, idziemy.
Po powrocie do mieszkania zamieniłam z Krzyśkiem kilka zdań odnośnie do podróży. Zauważyłam, że mocno schudł, a przez jego gęste rude włosy zaczęły przebijać siwe pasma. Około siódmej poszłam do siebie. Rzuciłam okiem na pokój. To będzie od teraz mój nowy dom – pomyślałam i zabrałam się do rozpakowywania sterty przywiezionych pakunków. Później dołączyła do mnie Jolka i do dziesiątej upychałyśmy wszystko w szafach, w komodzie i na półkach wiszących obok okna. Część rzeczy wyniosłyśmy do kuchni i przedpokoju.
W końcu, po szybkim prysznicu, padłam na łóżko, marząc tylko o głębokim śnie. Niestety, od paru lat nie przychodził tak szybko. Myślałam, że w nowym miejscu, a przynajmniej dziś, po wszystkich tych wrażeniach, uda mi się gładko odciąć od rzeczywistości, jednak tłumione w ciągu dnia myśli teraz powróciły, dobijając się z impetem do bram mojej świadomości. Nie chciałam ich wpuszczać, ale one wcale o to nie pytały. Wchodziły bez ostrzeżenia, zalewając mój umysł falą retrospekcji; jej oczy, długie włosy o barwie identycznej jak moje, niski, zachrypnięty głos, powolne kroki. Usiadłam na łóżku, przecierając powieki. Popatrzyłam w stronę wejścia do pokoju. Zobaczyłam przez nie zamknięte drzwi sypialni Joli i Krzyśka. W małej prostokątnej szybie odbijało się światło włączonego telewizora. Miałam irracjonalną ochotę podejść tam z poduszką i zapytać, czy mogę tej nocy spać z nimi, ale na szczęście tego nie zrobiłam. Krzysiek pomyślałby, że jestem nienormalna, a Jolka zaczęłaby się znowu zamartwiać i drążyć niewygodne tematy. Weszłam głębiej pod cienką kołdrę. Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie widok jasnego domu nad jeziorem. Wyobraziłam sobie, że wchodzę do wody i płynę w jego kierunku. Wszystkie zbędne myśli zostały na lądzie, a ja, nie oglądając się za siebie, uciekłam w zbawienną otchłań snu.
Rozdział II
Kolejny tydzień minął szybko. Zrobiłyśmy sobie z Jolką małe wakacje. Co prawda przyjaciółka leniuchowała już od trzech miesięcy, ale ja potrzebowałam tych kilku dni wytchnienia. Prawie cały czas padało, więc większość czasu siedziałyśmy w domu, oglądając stare filmy i wynurzając się sporadycznie na krótkie spacery po okolicy. Czasem, gdy dzwonił telefon, miałam cichą nadzieję, że tym razem będzie to jakiś obcy numer, a gdy odbiorę, usłyszę niski, męski głos posiadacza czarnej terenówki, ale chyba o mnie zapomniał albo rzeczywiście „nie chciał bawić się z moją polisą”. Co ja sobie myślałam? Zamiast tego telefonował do mnie Wojtek, który chciał znać wszystkie szczegóły dotyczące moich początków w nowym mieście. Zapewniał mnie też za każdym razem, że zawsze mogę wrócić i zamieszkać chociażby u niego.
W sobotę obudziłam się kwadrans po siódmej. Z kuchni dobiegały odgłosy radia i pisk gwizdka od czajnika, który z każdą chwilą robił się coraz głośniejszy, jakby bił na alarm. Usiadłam na łóżku, a mój wzrok zatrzymał się na półce z książkami autorstwa cioci Melanii. Przeczytałam wszystkie, nawet jej pamiętnik, który nazywała „terenem zalewowym” – gdy rzeka myśli