– Pojadę do dziadków na Florydę.
Oswald siedział na ławce i słuchał. Jego nie czekały żadne obozy, wyjścia na basen czy wycieczki, bo nie mieli pieniędzy. Będzie więc dalej rysował, grał w stare gry komputerowe, które przeszedł już z tysiąc razy, i może chodził do biblioteki.
Byłoby inaczej, gdyby Ben wciąż tu mieszkał. Nawet gdyby robili to, co zawsze, robiliby to razem. A Ben zawsze potrafił rozśmieszyć Oswalda, podkładając głos postaciom z gier komputerowych czy idealnie naśladując któregoś ze szkolnych nauczycieli. Oswald zawsze bawił się z nim doskonale, bez względu na to, czym się zajmowali. Ale teraz czekało go całe długie i samotne lato bez Bena.
Zazwyczaj mama Oswalda pracowała od dwunastej w południe do północy, więc to jego tata szykował obiad. Zwykle odgrzewali mrożonki, jak lazania czy kurczak w cieście, albo brali mięso na zimno i sałatkę kartoflaną z kafejki Snack Space, które wciąż jeszcze nadawały się do jedzenia, ale nie można ich już było sprzedać. Kiedy ojciec rzeczywiście coś gotował, były to zwykle rzeczy, które wymagały tylko doprowadzenia wody do wrzenia.
Podczas gdy tata szykował kolację, Oswald miał za zadanie nakarmić Jinx, ich rozpuszczoną do niemożliwości kotkę. Otwierając puszkę ze śmierdzącym kocim jedzeniem, Oswald często dochodził do wniosku, że podanie posiłku kotu wymaga zbliżonych umiejętności kucharskich do tych, jakich jego tata potrzebuje do przygotowania obiadu.
Tego wieczora Oswald i jego tata zasiedli do makaronu z serem z kartonu i kukurydzy z puszki, które ojciec podgrzał w mikrofalówce.
– Wiesz, tak sobie myślałem… – Ojciec wycisnął keczup na makaron.
Po co on to robi? – zdziwił się Oswald.
– Wiem, że jesteś już na tyle duży, by zostać sam w domu, ale nie podoba mi się pomysł, żebyś spędzał tu całe dnie, podczas gdy mama i ja jesteśmy w pracy. Pomyślałem, że mógłbyś jeździć ze mną rano do miasta i podrzucałbym cię do biblioteki. Mógłbyś sobie poczytać, posurfować po internecie…
Oswald nie mógł tego przepuścić. Jak to możliwe, że jego ojciec jest tak bardzo nie na czasie?
– Tato, już nikt nie mówi „surfować po internecie”.
– A właśnie że tak, ponieważ… przed chwilą tak powiedziałem. – Ojciec nadział na widelec kilka klusek. – W każdym razie pomyślałem, że mógłbyś posiedzieć rano w bibliotece. A gdy zgłodniejesz, pójść do pizzerii Jeffa na kawałek pizzy i napój, a o trzeciej, po mojej zmianie, zabierałbym cię do domu.
Oswald się zastanowił. Pizzeria Jeffa była dość dziwna. Nie była właściwie brudna, ale na pewno mocno podupadła. Materiał na kanapach połatano szeroką taśmą klejącą, a z menu nad kontuarem poodpadały litery i wśród wymienionych nazw potraw i ich składników widniały pepperon i am urger. Lokal musiał być kiedyś większy i w lepszym stanie. Teraz nie wykorzystywano ani całego miejsca, ani wszystkich kontaktów elektrycznych – a było ich mnóstwo – zamontowanych w ścianach. W tylnej części pomieszczenia znajdowała się nieduża scena, chociaż nie odbywały się tu żadne występy, nawet karaoke. Było to dziwne miejsce, smutne i zupełnie inne niż kiedyś – tak jak reszta miasta.
Natomiast pizzę serwowano tam niezłą. Co więcej, jeśli nie liczyć mrożonek, które można było kupić w dziale spożywczym Snack Space, była to jedyna pizza w mieście. Kilka dobrych, w tym pizzeria Gina i pizzeria Marca (które, w odróżnieniu od pizzerii Jeffa, zostały nazwane od imion swoich szefów kuchni), zamknęło się niedługo po tym, jak upadła fabryka.
– I dasz mi pieniądze na obiad? – zapytał Oswald.
Od kiedy jego ojciec stracił pracę w fabryce, kieszonkowe Oswalda skurczyło się prawie do zera.
Ojciec uśmiechnął się, ale zdaniem Oswalda był to smutny uśmiech.
– Synu, jest ciężko, ale stać mnie jeszcze na to, żeby dać ci trzy pięćdziesiąt na pizzę i picie.
– Dobra – odparł Oswald.
Trudno było odmówić ciepłego kawałka pizzy z ciągnącym się serem.
Jako że następnego dnia nie szedł do szkoły, Oswald nie położył się spać w tym samym czasie co jego ojciec, tylko włączył sobie stary japoński film o potworach, a Jinx zwinęła mu się na kolanach i zaczęła mruczeć. Oswald oglądał sporo japońskich horrorów klasy B, ale tego – Zendrelix contra Mechazendrelix – jeszcze nie widział. Zendrelix jak zawsze wyglądał niczym olbrzymi smok, natomiast Mechazendrelix przypominał Oswaldowi rysowane przez niego mechaniczne zwierzęta bez futra. Bawiły go efekty specjalne w filmie – pociąg, który rozwalił Zendrelix, na pewno był zabawką – a ruch ust aktorów nie pasował do podłożonych angielskich głosów. Z jakiegoś powodu za każdym razem brał stronę Zendrelixa. I chociaż potwora grał po prostu człowiek w gumowym kostiumie, zdołał nadać mu osobowość.
Kiedy Oswald już leżał w łóżku, pomyślał o tym, co ma. Nie miał Bena, ale miał filmy z potworami, bibliotekę i pizzę na obiad. Lepsze to niż nic, ale nie wystarczy na całe lato.
Proszę – pomyślał, zaciskając oczy. – Proszę, niech wydarzy się coś ciekawego.
Obudził go zapach kawy i bekonu. Kawa go nie ruszała, ale bekon pachniał cudownie.
Śniadanie oznaczało czas spędzany z mamą. Często były to jedyne momenty w ciągu tygodnia, poza weekendem, gdy się widzieli. Po jednym niezbędnym przystanku pobiegł korytarzem do kuchni.
– I kogo ja widzę! Obudził się mój przyszły szóstoklasista!
Mama stała przy kuchence w puszystym różowym szlafroku. Blond włosy ściągnęła w kitkę i przewracała… czyżby to były naleśniki?
– Cześć, mamo.
Wyciągnęła do niego ręce.
– Oczekuję porannego uścisku.
Oswald westchnął, jakby go to denerwowało, ale podszedł i ją przytulił. Ojcu zawsze mówił, że jest już za stary na przytulanie, ale nigdy nie powiedział tego mamie. Może dlatego, że nie miała dla niego zbyt wiele czasu w ciągu tygodnia, podczas gdy z tatą spędzali go razem tyle, że czasami już działali sobie na nerwy.
Wiedział, że mama za nim tęskni i źle jej z tym, że musi tak długo pracować. Miał też jednak świadomość, że ojciec pracuje tylko na pół etatu i mama musi spędzać tyle czasu w pracy, by starczało im na życie. Mama zawsze mówiła, że dorosłe życie to ciągła walka pomiędzy czasem a pieniędzmi. Im więcej się zarabia, tym mniej czasu ma się dla rodziny. Trudno utrzymać równowagę.
Oswald usiadł przy kuchennym stole i podziękował mamie za sok pomarańczowy, który nalała mu do szklanki.
– Pierwszy dzień wakacji, co? – Mama podeszła do kuchenki i przerzuciła naleśnik na drugą stronę.
– Yhy. – Pewnie powinien był się postarać, żeby zabrzmiało to weselej, ale nie miał siły.
Mama zsunęła gruby naleśnik na jego talerz i dołożyła dwa kawałki bekonu.
– To nie to samo co z Benem, prawda?
Potrząsnął głową. Nie zamierzał płakać.
Mama potarmosiła mu czuprynę.
– Wiem. To okropne. Ale może do miasta niedługo wprowadzi się ktoś nowy.
Oswald spojrzał na jej pełną nadziei twarz.
– A