Milaczek. Magdalena Witkiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Magdalena Witkiewicz
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8195-188-3
Скачать книгу

      Czasami przypominała sobie z nieukrywaną satysfakcją, że ta Fantastyczna była też niemalże dwa razy starsza. To były nieliczne chwile, kiedy myśląc o tej drugiej, miała uśmiech na twarzy. Złośliwy, ale uśmiech.

      Milenka najprawdopodobniej „inna” nie była. I najwyraźniej fantastyczna też nie. Bo mężczyzna jej życia do niej nie wrócił i z Fantastyczną był już jakieś pięć lat.

      Po powrocie z pracy – jak zwykle w okresie międzyświątecznym nudnej – włożyła różowy dresik ze Snoopym (również gwiazdkowy prezent od brata, w rozmiarze 46, na szczęście dobry), zjadła resztkę świątecznego makowca (wszakże od jutra proszkowane) i zasiadła do komputera.

      www.randki.pl

      Login: Milaczek

      Hasło: starapanna

      Miała dwie nowe wiadomości. Pierwszą od mężczyzny o śpiewnym pseudonimie Pavarotti69, a drugą od Leoncia.

      Pavarotti69 pisał: „Milaczku, przeczytałem twój opis. Zainteresowała mnie Twoja osoba. Piszesz, że czytasz książki. Ja nie lubię książek, ale lubię sex. Czy chciałabyś się ze mną spotkać? Czekam na Twoją odpowiedź!”.

      Leoncio natomiast był żonaty, żona go nie rozumiała i chciał spróbować zacząć od nowa z kimś takim jak „cudny Milaczek”.

      Cudny Milaczek zwątpił. Po dwóch miesiącach korzystania z portalu randkowego wróciła wizja staropanieństwa i dziewczyna stwierdziła, że umówić chcą się z nią jedynie: napaleni zboczeńcy, żonaci, z dziećmi, żonaci z dziećmi, młodzieńcy w wieku od piętnastu do dwudziestu lat.

      Na żadnego z nich nie miała ochoty. Ona chciała wziąć ślub, mieć biały welon i gromadkę dzieci, oczywiście anielsko grzecznych. I chciała się zakochać. Najnormalniej na świecie chciała poczuć motyle w brzuchu, dreszcze, nie móc jeść, nie móc myśleć. Chciała zachorować na Miłość.

      * * *

      – Mileno, telefon! – Usłyszała głos mamy.

      – Nie ma mnie! – krzyknęła Milena, zanurzając się jeszcze głębiej w truskawkową pianę w wannie. Wanna była jej odskocznią od czasu, kiedy zobaczyła Alexis Carrington relaksującą się przy świecach i dmuchającą karminowymi ustami w pianę.

      – Mówi, że jej nie ma. – Usłyszała.

      Mila kiwnęła głową z aprobatą, zmrużyła oczy, zanuciła razem ze Steczkowską i dmuchnęła w pianę. Wyszło jej to nieco mniej seksownie niż pani Carrington. Łazienkowe echo pozwoliło jej jednak stwierdzić, że śpiewa niemalże tak ładnie jak Steczkowska.

      – Mila, a kiedy będziesz? – Mama dalej krzyczała przez drzwi.

      – Mamo, nie będzie mnie nigdy. Ja tu już zostanę! Dobrze mi tu! I truskawkowo! Dziewczyna Szamaaana – śpiewała.

      – Nie, proszę pana. Nie będzie jej już chyba nigdy. Jest jej truskawkowo i jest z jakimś szamanem. Nie będzie jej już chyba nigdy. Tak, proszę pana, nigdy. W każdym razie tak mówi.

      * * *

      – Proszę pana??? – Mila wybiegła z wanny, omotana co prawda w ręcznik, ale i tak kapiąca i zostawiająca mokre plamy na parkiecie. – Jak to, proszę pana?

      Wyrwała mamie słuchawkę z ręki.

      – Halooo… – Miała zwyczaj przeciągać ostatnie „o”, by rozmówca miał wrażenie, że rozmawia z kociakiem. Tak… z osiemdziesięciopięciokilowym kociakiem ociekającym wodą.

      – Ach, to pan… ty… Tak, tak, wiem, o kogo chodzi. – Zaczerwieniła się speszona.

      Mama co rusz wychylała się zza drzwi i wymownie grzebała sobie w zębach, warcząc i burcząc. Mila uniosła brwi. Mama znowu otworzyła usta i tym razem przejechała sobie po zębach długopisem, szybko nim potrząsając.

      Milena zrozumiała. Zniecierpliwiona pokiwała głową w stronę mamy.

      – Tak, będę gotowa. Znasz adres? Ciocia podała? No to pa.

      Odłożyła słuchawkę.

      – Tak, mamo. Dentysta. Przyjedzie dziś po mnie. Na spacer jakiś czy coś.

      Mama, rozanielona, nie zauważyła, że jest cała umazana tuszem.

      – Muśka, jesteś zielona. Od długopisu.

      ZOFIA KRUK

      Pani Zofia Kruk bawiła się w swatkę.

      Dentystę dla Mileny wymyśliła, siedząc z otwartą buzią na fotelu u czterdziestoletniego doktora Mariusza Rubika, który zakładał jej plombę. Doktor Rubik od piętnastu minut zwierzał się pani Zofii, jaki to jest samotny i jak potrzebuje drugiej połówki jabłka. Połowa jabłka Zofię urzekła. Z otwartymi ustami mogła jedynie mrugać ze zrozumieniem, co też czyniła.

      Od razu oczyma duszy zobaczyła Milenę, swoją siostrzenicę, w objęciach dentysty. Romantyczny obraz psuł nieco fakt, że jedyną scenerią, w jakiej mogła sobie wyobrazić Milenkę z dentystą, był gabinet dentystyczny. Konkretnie fotel. A wyobraźnię pani Zofia Kruk miała olbrzymią. Odważne wytwory fantazji były nieco zniekształcone przez to, że doktora Mariusza Rubika nie była sobie w stanie wyobrazić inaczej, niż z odsysaczem do śliny. Zatem cokolwiek robił w jej wizjach pan doktor z córką jej jedynej siostry, widziała go z odsysaczem, i niezależnie od tego, w jaki sposób zbliżał się do Milenki, odsysacz syczał i nie dawał o sobie zapomnieć.

      Gdy pani Zofia Kruk po kilkunastu minutach mrugania oczami w geście zrozumienia dla samotności pana doktora pozbyła się syczącego odsysacza i zamknęła wreszcie usta, zaraz je otworzyła, by powiedzieć:

      – Mam siostrzenicę.

      Dentysta uniósł brwi.

      – Mądra, ładna. I dobra dziewczyna. Wie pan co, ja dam panu numer telefonu. – Wyjęła komórkę z torebki.

      – Pisze pan? Milaczek, 502… – Podała numer dwa razy. – Ma pan doktor?

      Pan doktor miał. Zapisał telefon, wyciągnął od pani Zofii kolejne dwie stówki za ząb i postanowił sobie, że jak coś z tego wyjdzie, następną plombę pani Zofia będzie miała za darmo. No, może nie za darmo. Po kosztach.

      Pani Zofia wyszła z gabinetu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Jako kobieta ponadsześćdziesięcioletnia nie miałaby nic przeciwko romansowi z dentystą. Ale jak tu się oddać mężczyźnie, który widział jej lewą dolną czwórkę od środka? Było to niemożliwe. Nie zrażała jej bynajmniej różnica wieku wynosząca dwadzieścia lat. Przez całe życie miała tylu kochanków, że takimi błahymi sprawami, jak wiek, nie zaprzątała sobie głowy.

      Zofia Kruk była wdową. Wdową od przeszło czterdziestu lat. Rodzice zmusili ją do małżeństwa ze starszym od niej ponad trzydzieści lat Zenobim Krukiem, który nie wytrzymał nocy poślubnej z Zofiją i opuścił ziemski padół z wielkim uśmiechem na twarzy.

      Dwudziestoletnia wówczas Zofia poczuła ulgę. Ulgę, a zarazem moc. Dostrzegła moc swojej kobiecości, która potrafiła wzniecić ogień na tyle mocny, że zostawał tylko popiół. Moc pieniądza poczuła niewiele później, kiedy to okazało się, że pozostał nie tylko popiół, gdyż Zenobi Kruk zostawił żonie cały majątek. A było tego więcej, niż się wydawało.

      Zofia miała wszystko, co kiedykolwiek mieć chciała. Pieniądze.