– Kotku, chyba nie usłyszałaś, co powiedziałem. – Lekko szczypie mnie w policzek. – Jesteś niemądra, że martwisz się tym wyznaniem. Myślałem, że nigdy nie usłyszę, jak bardzo mnie kochasz, a teraz tylko utwierdziłaś mnie w słuszności wyboru na żonę tak wspaniałej kobiety. Też cię kocham, jakbyś stała się moim powietrzem, słońcem, życiem. Jesteś dla mnie wszystkim i uczynię wszystko, żebyś była szczęśliwa.
– Żebyśmy byli szczęśliwi – mówię bardzo cichutko i wspinam się na palce, by złożyć na jego ustach słodki pocałunek.
Nie możemy pozwolić sobie na dłuższą pieszczotę, bo zza drzwi dobiega szuranie i postękiwanie świadczące o tym, że ojciec wstał z fotela. W obawie, że mógłby nas przyłapać na czułościach, pospiesznie wracamy do rozłożonych na stole dokumentów.
– Jesteś pewien, że Günter i Friedrich się nie wycofają?
– Oczywiście. Günter jest moim przyjacielem jeszcze z piaskownicy, a Friedricha znam od kilku lat. Służymy w tej samej jednostce i z pewnością zrobi to, o co go poprosiłem. Obaj potwierdzą twoje narodowosocjalistyczne przekonania. Zresztą wasza rodzina, z tego, co wiem, bardzo wspiera partię, więc nie masz się czego obawiać.
– W sumie tak, ale jak sobie pomyślę, że nasze podanie o zawarcie małżeństwa może trafić na biurko samego Heinricha Himmlera2, mam ciarki na plecach.
– Zupełnie niepotrzebnie. Ja mam nadzieję, że to właśnie on własnoręcznie podpisze zgodę na nasze małżeństwo i podejmie decyzję o wpisaniu nas do księgi rodów SS.
– Wiem, jakie to dla ciebie ważne, i dlatego jestem pełna obaw. A jeśli się okaże, że w naszej rodzinie, nie daj Boże, był jakiś Żyd?
– Nawet tak nie mów, wypluj te słowa! Ja boję się tylko tego, że może ktoś z naszych przodków pochodził z nieprawego łoża i że natkniemy się na wpis „ojciec nieznany”. Podobno sam Josef Mengele3, znajomy pana Kügla, miał właśnie taki problem i nie został wpisany do księgi.
– Widzisz, a ty dziwisz się, że się stresuję. – Wydymam usta. – W takim razie zaczynam się martwić podwójnie.
– Przecież twój ojciec należał do Thule4.
Rzeczywiście, jakoś wyleciało mi to z głowy. Dowiedzieliśmy się o tym przez przypadek, ale do końca nie pojmowałam, co to może dla nas oznaczać, w dodatku papa nie chciał o tym nic więcej powiedzieć.
Moje zmartwienia i obawy były udziałem wielu młodych kobiet, które pragnęły stanąć na ślubnym kobiercu z esesmanem. Wszyscy studiowali rodzinne dokumenty, przeglądali księgi parafialne i urzędowe akta.
W zasadzie powinniśmy do podania do RuSHA5 dołączyć około stu osiemdziesięciu, albo więcej, poświadczeń tego, co działo się z naszymi przodkami, z kim mieszali krew i łączyli się w miłości, znaleźć dwóch wiarygodnych świadków, którzy zaświadczą o naszych politycznych przekonaniach, a ja, jako kobieta, strażniczka rasy, muszę przejść stosowny sześcio-tygodniowy kurs małżeński, na którym, obok szkolenia politycznego, dowiem się, jak prowadzić dom, opiekować się dziećmi i wychować nasze potomstwo w nazistowskim duchu, tak by kiedyś mogło zasilić szeregi SS.
Jestem już w jego połowie, no, może trzech czwartych, i jestem bardzo podekscytowana. Nie tylko dowiedziałam się, jak być dobrą matką, ale też troskliwą, wyrozumiałą żoną, co jest szczególnie istotne teraz, w czasie wojny, gdy nasi mężowie narażeni są na ogromny stres. Oczywiście zostałam zachęcona do urodzenia jak największej gromady dzieci, ale akurat do tego nie musieli mnie namawiać. Zawsze żałowałam, że jesteśmy z siostrą tylko we dwie. Wyjaśniono mi też, co powinniśmy robić, by nasze pociechy wyrosły na dumnych Niemców. Jak sprawić, by miały właściwe podejście do rówieśników, jak wpoić im patriotyzm, oddanie, a także poświęcenie dla ojczyzny i miłość do Führera6.
Kilka dni temu mama trochę mnie uspokoiła, gdy wspomniała o pewnym człowieku, który zawodowo zajmuje się takimi poszukiwaniami dokumentów. Nie jest tani, ale z pewnością lepiej przygotowany od nas i łatwiej mu będzie pozyskać stosowne zaświadczenia7.
Poradnik dla przyszłych żon (z archiwum prywatnego)
Tak czy inaczej, nie mogę się doczekać, kiedy złożymy podanie o zawarcie małżeństwa, no i oczywiście samego ślubu. Długo dyskutowaliśmy z rodzicami, gdzie powinniśmy zamieszkać. Rodzice Hansa nie są szczególnie zamożni i mają tylko mieszkanko na tyłach ponurej kamienicy w Ulm, w którym mieszka już ich najmłodszy syn z żoną i dwójką małych dzieci. Nie znoszę tych wiecznie rozwrzeszczanych maluchów, które nikogo nie szanują i nie słuchają, dlatego skłaniam się ku propozycji zamieszkania w Berlinie, blisko moich rodziców.
Poradnik dla przyszłych żon (z archiwum prywatnego)
– Dziecko drogie, jak ty sobie wyobrażasz mieszkanie tylko z Hansem?
Bardzo sobie wyobrażam, tym bardziej że mama nieustająco narzeka na wszystko i wszystkich. Chyba drażni ją, że jej mała córeczka już nie jest taka mała, zaczyna żyć na własny rachunek i, co gorsza, mieć własne zdanie.
Pamiętam, co się działo, gdy Elsi brała ślub. Mama pragnęła nad wszystkim panować, co w jej mniemaniu oznaczało podejmowanie wszelkich decyzji: o miejscu i czasie uroczystości, sukni Elsi, liście gości i nowym adresie młodych. Wtedy postanowili kupić mieszkanie dla nowożeńców przy tej samej ulicy, przy której stoi nasza willa. I tak się stało, że siostrze przypadło całkiem ładne i słoneczne piętro trzy budynki dalej, w domu po starej pannie Klimke, która odeszła z tego świata rok przed ich ślubem. Pani Klimke nie miała dzieci, a siostrzenice, którym zapisała majątek, w 1935 roku przeprowadziły się do Stanów Zjednoczonych. Najwyraźniej nie spieszyło im się ze spieniężeniem nieruchomości, bo przez rok stała opuszczona i niszczała. Wreszcie podzielono dom na dwa niezależne mieszkania i to na piętrze, jasne i przestronne, przypadło Elsi.
Nie mam wątpliwości, że była niezwykle wdzięczna rodzicom za pomoc, ale też doskonale zdaję sobie sprawę z uciążliwości tak bliskiego sąsiedztwa i wynikających z niego ciągłych dyskusji. Matka stale kwestionuje jej wybory, powtarzając, że „na jej miejscu” podjęłaby inną decyzję, że są ładniejsze serwisy kawowe, chociażby takie ze złotą otoczką, niż ten, na który zdecydowała się siostra, że o złej porze kładą córkę spać, że ogrodnik krzywo przyciął żywopłot, że zięć zbyt często spędza wieczory poza domem i „na miłość boską, dokąd tak stale wychodzi”, a w dodatku domaga się nieustannie odwiedzin wnuczki, która jest babcią i jej ciągłym biadoleniem szczerze znudzona.
– Mamo, daj spokój.
– Nie, moje dziecko, nie dam. A co zrobisz, jak Hans wyjedzie?
– Będę na niego czekać w naszym domu. Mam nadzieję, że z dzieckiem.
– To ty jesteś przy nadziei?! – Mama się ożywia. Nie jestem pewna, czy z oburzenia, czy z podekscytowania, że może kolejny raz zostanie babcią.
– Nie,