Takim zaklął Chateaubriand sam siebie w ową postać Renégo, która, jak wspomniałem, miała zaciążyć nad literaturą XIX w. Wpływ ten jedni mienią48 jej odrodzeniem, drudzy zastrzykniętą jej trucizną, ale nie przeczy mu nikt. Tajemnica jego to przede wszystkim dokończenie dzieła przez Jana Jakuba: wyzwolenie indywidualizmu, udramatyzowanie go, przystrojenie we wszystkie uroki, dostarczanie mu najwspanialszego tła. Od Wielkiego Testamentu49 Villona 1460 (!) aż do Wyznań50 Jana Jakuba Rousseau, żyła liryzmu kryje się pod ziemią51; toteż poezja, w tym sensie w jakim przede wszystkim rozumiemy ją dzisiaj, jako bezpośrednio niehamowaną spowiedź, lub jako przepojenie ogromów wszechświata sobą, nie istnieje. Ale Wyznania, mimo że wyobraźnia tyle ma w nich udziału, są autobiografią, nie kompozycją artystyczną. Ale Rousseau, mimo wpływu jaki wywarł, nie mógł wprost pociągnąć swoim przykładem. Gest jego to gest szpetoty: plebejusz ten z jakąś przewrotną rozkoszą obnaża swoje plugastwa, śmiesznostki, ohydy. O ileż zaraźliwszym stanie się przykład, gdy owa tak długo zdławiona potrzeba udzielania się, amplifikowania swego JA, przybierze powabne rysy arystokratyczne szlachetnego młodzieńca, ściganego i przez los nieszczęściami „jakich nikt nie zaznał”, dręczonego wiecznym niezaspokojeniem duszy, obnoszącego je pod egzotycznymi niebami! Któryż mężczyzna nie zapragnie być Reném? która kobieta zechce kochać innego niż René? Czytajmy Adolfa52, czytajmy Spowiedź dziecięcia wieku53, Pannę de Maupin54; czytajmy Lelię55, tego Renégo w spódnicy: zobaczymy na jak wdzięczny grunt padnie ziarno. Gdybyż panna de Lespinasse56 mogła znać Renégo! ona, w której nic prócz muzyki i miłości nie mogło zaspokoić głodu duszy! Niebawem renéizm, przybrany w nowe wdzięki przez angielskiego lorda, miał, pod mianem bajronizmu, ogarnąć całą literaturę. Czy się skończył? Nie sądzę; znaleźlibyśmy go u pisarzy, którzy z pewnością nie czytali ani jednej litery Chateaubrianda: wyczuwam go w Eryku Falku57 i innych „potępieńcach” poematów Przybyszewskiego (ciekawym byłoby zestawienie Renégo i De profundis58!); wyczuwam w Plasfodorze, bohaterze już nie dzisiejszej, ale „jutrzejszej” sztuki Stanisława Ignacego Witkiewicza59. Hrabia Henryk z Nieboskiej60, to prawy syn Renégo; Szczęsny w Horsztyńskim61, to jego może najbliższa i najszlachetniejsza filiacja62. Hernani63, Antony64, Didier65, le beau tenébréux66 romantycznego dramatu, to potomstwo Renégo. „Melancholia, tęsknota, smutek, zniechęcenie”, będące treścią zmysłowego pesymizmu Tetmajera, to zaczyn Renégo. Płoszowski z Bez dogmatu67, to też krew Renégo w jakimś nieczystym krzyżowaniu, którego rodowodu nie podejmuję się wyprowadzać. Przypomnijmy sobie z młodych lat urok, jaki ten „genialny Leon” wywierał na całą Polskę, i pomnóżmy go wiele, wiele razy, a będziemy mieli typ wrażenia, jakie sprawiło pojawienie się Renégo w literaturze. Jeżeli źródłem przetworzenia duszy nowoczesnej jest Rousseau, o formie tego przetworzenia zdecydował Chateaubriand. Stworzył nieznane przedtem stany ducha, które po nim staną się własnością ogółu.
Nie silę się, oczywiście, w ramach tego szkicu wyczerpać istoty tej twórczości. Ale skoro ktoś przebiegnie – a mało takich jest dzisiaj – kilkadziesiąt tomów pism Chateaubrianda (wyznaję skromnie, iż przeczytałem ich tylko 19), a później, w oświetleniu epoki, zważa olbrzymi wpływ, jaki wywarły one na losy piśmiennictwa całej Europy, uderzyć go musi niestosunek68 między tym wpływem a trwałością artystyczną utworów. Trzy największe dzieła: Naczezi, Męczennicy, Geniusz chrześcijaństwa, zaledwie są dziś do czytania. Przyczyn tego jest parę. Po pierwsze, rozmiar przedsięwzięcia. Przekreślając niejako parę wieków rozwoju piśmiennictwa we Francji, otwierając pole literaturze wyszłej z ducha chrześcijańskiego, narodowego i romantycznego, Chateaubriand raczej wytyczał drogi przyszłym pokoleniom, niż był w stanie sam wykonać ten zamiar. Wszystkie posiane przezeń idee były płodne i wszystkie wzeszły; on sam jedynie w częściach, we fragmentach, zdolny był powołać je do istnienia. Przede wszystkim brak mu zdolności stwarzania ludzi. Dla Chateaubrianda istnieje jedynie on sam w obliczu Boga i natury: jest to organizacja wielkiego lirycznego poety. Ale aby dać epopeję, a nawet powieść, trzeba ją zaludnić, trzeba umieć stworzyć postacie ludzkie samoistne i żywe. Otóż Chateaubrianda człowiek nie interesuje; nie zdaje mu się godnym jego uwagi; stąd w jego utworach wszystko, co jest człowiekiem, a nie nim samym, jest nad wyraz słabe. Jego wpółdzikie kobietki, Atala, Mila, Celuta, mają pewien fizyczny urok tej dziewiczej natury, której są organem; ale wszystko inne osuwa się w rozpaczliwy konwenans.
W ogóle pisarz, którego zadaniem jest przewalczyć jakąś epokę, zawsze poniekąd idzie „na faszynę69”; inni dopiero korzystają w całej pełni z jego zdobyczy. Nawet w stylu, w języku. Ten niezrównany mistrz słowa, ten odnowiciel, który zada cios „starożytności” i pseudoklasycyzmowi, nie zdoła się wszelako70 oprzeć naciskowi współczesnego „stylu”: „centaur71 w zielonym stroju” oznacza u niego dragona, „cyklop”72 – artylerzystę; „ognista rura” – strzelbę, etc. Nie brak i apostrof73 do Kaliope74, do Muz! René nazywa się stale „bratem Amelii”. Prawda, iż wszystko to mieści się w młodzieńczych Naczezach; ale wszak rękopis ich przerabiał do druku już dojrzały pisarz. A ten na przykład ustęp, którego nie powstydziłby się sam mistrz złego smaku, Jan Jakub Rousseau:
(Celuta, młoda Indianka, zakochana w Reném, odnajduje go, gdy ten wraz z bratem jej Utagamisem na wpół kona z głodu i wycieńczenia. Zginie, jeżeli natychmiast nie poda mu się posiłku).
– Nie mam nic – wykrzyknęła Celuta zrozpaczona. – Ach, gdyby był moim małżonkiem, gdyby był zapłodnił moje łono, mógłby