Zawsze miał co najmniej dwa zapasowe auta na mieście. Zniszczył mercedesa, więc po wyjściu z ogródków działkowych w okolicach ulicy Nowodworskiej najnormalniej w świecie poszedł na przystanek autobusowy. Ostatnim autobusem pojechał w kierunku lotniska. Jeszcze przez kilkanaście minut był bezpieczny. Wiedział, że cała policja będzie kręcić się w okolicach osiedla Kosmonautów i minie trochę czasu, zanim rozpełzną się jak zaraza po całym mieście. Ale nie czuł z ich strony zagrożenia. Nic mu nie mogli zrobić. To on przecież był drapieżnikiem.
Wysiadł. Od dwóch tygodni na parkingu Pod Żyrafą czekał na niego fiat punto, idealny samochód, żeby zniknąć w tłumie innych aut na drodze. Czy ktoś ogląda się za fiatem punto?
Zanim Satyr otworzył drzwi wejściowe, rzucił okiem na zabezpieczenia. Kropka białej kredy na klamce, zeschły liść wciśnięty w szparę między drzwiami a futryną, jakby przywiał go tu przypadkowo podmuch wiatru. Wszystko było w porządku.
Wszedł do środka i nie zdejmując butów, poszedł do salonu. Panele zaskrzypiały pod jego stopami. Dom wynajmował od kilku miesięcy. Jak w każdym poprzednim miejscu, nie miał tu żadnych rzeczy osobistych, jedynie laptopa, który służył mu do łączenia z Darknetem, trochę ubrań, w łazience przybory toaletowe, w lodówce jakieś jedzenie. To mu wystarczało. Nie produkował dużej ilości śmieci, brudne ubrania, ręczniki, szczoteczkę do zębów i grzebień utylizował co najmniej raz w tygodniu. W domu nie zdejmował rękawiczek, żeby nie zostawić odcisków palców. Oczywiście wiedział, że pomimo takich środków ostrożności zostawia ślady biologiczne, które w razie wpadki policja na pewno odnajdzie, ale tym się nie przejmował. Nie było go w żadnych kartotekach. Miejsca zbrodni pozostawiał czyste. Ostrożność była jego drugą naturą.
Otworzył laptopa, poczekał, aż załaduje się system operacyjny, włączył wyszukiwarkę Tor i Darknet stanął przed nim otworem. Nigdy nie korzystał z normalnego Internetu, kody IP były zbyt łatwe do namierzenia. Właściwie każda wizyta w sieci zostawiała niemożliwe do usunięcia ślady. Darknet był inny. Przede wszystkim zapewniał anonimowość. Operatorzy skutecznie ukrywali dane użytkowników przez adresy IP znajdujące się poza granicami kraju. Adresom darknetowym system cały czas nadawał maskujące IP, dzięki czemu ich właściciele byli trudni do namierzenia. Policja i inne służby bezpieczeństwa pozostawały ciągle o krok albo o dwa kroki z tyłu za operatorami Darknetu. Poza tym był legalny. Używali go ludzie, którzy tęsknili za prawdziwą wolnością. Mogli tu publikować teksty bez żadnych ograniczeń, prezentować anonimowo swoje poglądy na forach, kupować i sprzedawać, oglądać filmy pornograficzne, umawiać się z prostytutkami. Dokładnie to samo co w normalnym Internecie, tylko w warunkach totalnej swobody, bez pozostawiania śladów. Zresztą, takie sprawy policji zazwyczaj nie interesowały.
Istniał jeszcze inny rodzaj Darknetu, bardziej mroczny i dokładniej ukryty.
Darknet przestępców.
Tutaj można było kupić narkotyki i dopalacze, alfonsi proponowali usługi swoich panienek klientom, którzy chcieli zrealizować fantazje daleko wykraczające poza definicję normy, pedofile wymieniali się zdjęciami i filmami, paserzy oferowali skradzione fanty, można było kupić broń. Chodziły plotki, że w tym mroczniejszym Darknecie kwitnie handel ludźmi, ludzkimi organami do przeszczepów i że można tu wynająć płatnego mordercę. Policja w oficjalnych komunikatach dementowała te plotki. Władze starały się utrzymywać przeciętnego obywatela w przekonaniu, że nad wszystkim panują.
Satyr wiedział, czym są mroczniejsze strony Darknetu. Stąd pozyskiwał klientów.
Szybko znalazł dobrze sobie znany czat, na którym poglądy wymieniali antyglobaliści i ekolodzy o skrajnych poglądach. Odszukał jeden z wątków dyskusji zatytułowany Do you know my name?. I napisał: You are Satyr, my friend. Czekał około minuty na odpowiedź. Był to skomplikowany adres jednej z witryn w Darknecie. Przepisał go dokładnie w nowym oknie wyszukiwarki Tor i zaraz wyświetlił mu się blue screen z migającą kropką kursora.
Pisał wolno. Każde słowo lśniło na ekranie kilkanaście sekund, po czym gasło, odchodząc w niebyt.
Polish police commissioner
Marcin Zakrzewski
Police Headquarters, Wrocław
All info
200 euro
Now.
Kiedy policjant leżał ogłuszony na trawie, Satyr dokładnie przetrząsnął mu kieszenie. Zapamiętał dane z dowodu osobistego i z legitymacji policyjnej. Teraz chciał się dowiedzieć czegoś więcej. Informacja daje przewagę. Szczególnie gdy do walki stają drapieżniki.
Z zamyślenia wyrwały go odgłosy stukania z piwnicy. Zamknął okno przeglądarki Tor, na którym zresztą widniał już tylko błękitny ekran, i wyłączył laptopa. Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Czas nakarmić bestię. Dzisiaj chyba jest szczególnie podniecona.
*
– Ja będę gotowy – oznajmił pewnie Zakrzewski.
Paulina otwierała już usta, żeby zaprotestować, ale nic nie powiedziała. Wiedziała, że protesty nie przyniosą żadnego efektu, Marcin i tak zrobi, co będzie chciał. Cholerny Zakrzewski! – pomyślała ze złością.
– Nie odbierałeś telefonu – zmieniła temat.
– Wyładował się.
– Szef kazał mi cię znaleźć. Chce mieć szczegółowy raport na biurku. O strzelaninie we Wrocławiu mówili w ogólnopolskim radiu. Internet huczy od plotek i relacji świadków. Za chwilę ruszą pierwsze telewizyjne serwisy informacyjne. To może być temat dnia.
– J-jasne – odpowiedział w swoim stylu. – A szef boi się o swój tyłek.
– Nie bardzo wiadomo, co się stało.
Spojrzał na nią z ukosa.
– Musimy ustalić wersje? – domyślił się.
Zawsze potrafił ją przejrzeć.
– Ani słowa o powiązaniu Szawczaka ze strzelaniną w klubie Tester.
– A jak ja się tam znalazłem?
– Przypadek.
– Ktoś to kupi? – zadrwił.
– Nie nasz problem. – Wzruszyła ramionami. – W pierwszej wersji miało cię tam w ogóle nie być, tylko trudno byłoby wytłumaczyć, kto strzelał i dlaczego.
Złapał ją delikatnie za ramię i spojrzał jej w oczy w ten szczególny sposób, w jaki zawsze na nią patrzył. Poczuła ciepło w dole brzucha. Minęło dopiero dwanaście godzin, odkąd się kochali, jej ciało wciąż pamiętało jego pieszczoty.
– Paulina, co się dzieje? – zapytał łagodnie.
– Grubszy temat. Opowiem ci, ale nie teraz. Zaufaj mi.
– Okej.
– Teraz pojedziesz do firmy, napiszesz raport, wrócisz do domu i się prześpisz.
– Nie. – Pokręcił głową. – Pojadę do mieszkania Szawczaka, potem napiszę raport, a spać pójdę, kiedy mi się zachce.
– Marcin, zginęła osoba cywilna, policjant walczy o życie, była regularna strzelanina w miejscu publicznym. Biuro Spraw Wewnętrznych też się tym zainteresuje. Szef musi mieć raport, inaczej zrobi się niezła chryja.
– Będzie go miał – mruknął.
Pocałowała go nagle. Oddał pocałunek.
– Dobrze,