Motywy patriotyczne przemieszane z hasłami nienawiści rasowej, klasowej i nacjonalistycznej. Nieudolna podobizna Prezydenta, którego prawą połową twarzy był rozwarty w ryku, zębaty pysk niedźwiedzia.
– Chuj, nie niedźwiedź – warknąłem, jak przez mgłę przypominając sobie, jak powinien wyglądać ten konkretny zwierzak.
Pejzaże miasta, oszpecone typowymi napisami pod adresem mieszkańców tej i sąsiednich klatek. Wyznania miłości i niechęci, telefony do początkujących dziwek i dilerów. Gdzieś pod tą mozaiką był pewnie dzwonek, ale ja po prostu załomotałem w blachę pięścią.
Osadzone we framudze oko kamery poruszyło się, skierowało na mnie. Spojrzałem w bezduszny obiektyw.
– Wpuść mnie, Kulas, jestem sam. – Rozłożyłem ręce.
Szczęknęły zamki – jeden, drugi, trzeci i piąty, drzwi uchyliły się, jęcząc zawiasami. Wszedłem na wyznaczone miejsce w przedsionku i stanąłem nieruchomo: wiedziałem, że mój gospodarz ma pierdolca na punkcie bezpieczeństwa i teraz skanuje mnie pod kątem broni i materiałów niebezpiecznych.
Drzwi za mną zamknęły się, zabuczały rozgrzewające się systemy... A potem wszystko zgasło, szczęknęły blokady i ciemność przecięła smuga światła z uchylonych drzwi wejściowych.
– Cześć, Kulas – rzuciłem, otwierając szerzej drzwi i wchodząc do środka.
Kulas wytoczył się na swoim wózku, osadzonym w pojedynczej szynie wpuszczonej w podłogę mieszkania. Zatrzymał się w połowie korytarza, pokiwał głową.
– No proszę, kogo to przygnało. Toż to pan kapitan Khudovec we własnej osobie, który nagle przypomniał sobie o koledze z dawnych lat. Niech zgadnę: potrzebujesz czegoś?
– Też się cieszę, że cię widzę, Kulas. Przyszedłem ci oddać dług.
Spojrzał na mnie powątpiewająco, ale też z pewnym niechętnym uznaniem.
– O, a co to się stało? Nagły przypływ gotówki czy szykujesz się do wyprowadzki na tamten świat i załatwiasz swoje sprawy?
– Nie żartuj ani z jednego, ani drugiego. Tak jak mówię, przyszedłem się rozliczyć i zamówić kolejne rzeczy.
– Znów na kredyt?
– A mam ci zapłacić z góry?
Podziałało, bo Kulas skrzywił się niechętnie. Okręcił swój fotel i machnął ręką.
– Nie denerwuj mnie bardziej, niż to konieczne, Chudy. Chodź, pogadamy.
Wjechał do salonu, a w każdym razie do największego pokoju mieszkania. Było tam akurat tyle miejsca, żeby zmieścił się jego fotel inwalidzki i jedno krzesło pod drzwiami, na którym sadzał równie rzadkich, co wyrozumiałych wobec specyfiki miejsca i człowieka gości.
Resztę pomieszczenia zajmował świat Kulasa.
Monitory piętrzyły się jedne na drugich, wiązki kabli krzyżowały i przeplatały grubymi warkoczami, łącząc elementy i układy, których naturę oraz przeznaczenie był w stanie objąć rozumem wyłącznie sam Kulas. Zawieszony na miejscu żyrandola robotyczny chwytakopająk o sześciu kończynach chwilowo drzemał, ale domyślałem się, że to on wykonuje tutaj większość prac: sam gospodarz nie byłby w stanie nie tylko zawiesić, ale też podnieść żadnego z elementów wyposażenia.
Na każdym, dosłownie każdym wyświetlaczu coś się przesuwało, poruszało i pulsowało. Co najmniej osiem z nich zajmowały nasze, federacyjne kanały informacyjne; trzy podawały słaby, ale jeszcze czytelny sygnał stacji z Zachodu, dwa kolejne transmitowały kolejną ceremonię ku czci kolejnego prezydenta Chin i jakiś debilny serial, gdzie wszyscy mieli plastycznie powiększone oczy i zredukowane prawie do zera, miniaturowe nosy. Reszta monitorów pokazywała wykresy, rządki cyfr i nieustannie zmieniające się wiersze poleceń czy jak to się tam nazywa.
To nie był nawet już świat, a cały wszechświat. Nie ruszając się od lat ze swego mieszkania, Kulas wiedział o życiu na zewnątrz więcej niż ja, przez większość czasu kręcący się to tu, to tam na przysłowiowym „świeżym” powietrzu.
– Widziałeś to? – Pokazał palcem na jeden z ekranów. – Skośni znów robili podejście pod nasz Strumień.
– I co? – zapytałem kurtuazyjnie, nie mając pojęcia o tym, że ktokolwiek kiedykolwiek robił jakiekolwiek.
– I nic, wycięli ich na trzecim zabezpieczeniu. Mów, co potrzeba, ja mam tutaj zlecenie do dokończenia.
Założył na głowę kask z goglami wirtualnej rzeczywistości, wsunął dłonie w manipulatory i zaczął przebierać palcami w powietrzu, zapewne projektując architekturę jakiegoś ultranowoczesnego systemu do... czegoś.
Patrzyłem na ten beznogi, podłączony do żywienia jelitowego ogryzek człowieka przez dłuższą chwilę. Za każdym razem, gdy go widziałem, nie mogłem się nadziwić: jak to możliwe, żeby tak dobrze poruszać się w świecie, który zasadniczo nie istnieje?
– Mam nośnik do odczytania – odezwałem się w końcu.
Kulas nawet się nie poruszył, zbyt zajęty czytaniem czegoś, co widział tylko on.
– Mhm... Wsuń do gniazda.
Zrobił ledwie zauważalny ruch ręką. Pająk pod sufitem ożył, jedno z ramion wysunęło się ku mnie i otworzyło uniwersalny port.
– Kulas, nie. Nie taki nośnik.
Drugie ramię zjechało w dół, zaświeciło okiem trójwymiarowej kamerki.
– Pokaż.
Posłusznie uniosłem wyciągniętą z kieszeni kartę, obróciłem w tę i we w tę. Kulas poruszył się, zsunął gogle wizualizacyjne na czoło i spojrzał na mnie zaczerwienionymi oczami.
– Grzebałeś po wysypiskach, Chudy?
– Nie żartuj sobie, Kulas. Muszę to odczytać na bezpiecznym sprzęcie.
Wózek inwalidzki drgnął, przesunął się po szynie. Kulas wziął ode mnie kartę, zapalił diodową latarkę czołówkę i obejrzał dokładnie.
– Antyk – zawyrokował. – To już wychodziło z użycia, kiedy my dwaj... no, sam wiesz, co i gdzie robiliśmy.
– Wiem. Dasz radę?
– Czekaj, mam gdzieś mój stary moduł. Szeloba, szukaj!
Pająk rozłożył odnóża, zaczął przebierać nimi ponad zeskładowanym pod ścianami sprzętem. W końcu coś znalazł, cztery ramiona podniosły fragment wciąż wpiętej do przewróconego stojaka serwerowni, dwa sięgnęły i wyciągnęły wojskową stację komunikacyjną starego typu, nadal pomalowaną łuszczącą się farbą kamuflującą.
Kulas podjechał do stołu roboczego, na którym stanęła stacja, wziął do ręki grubą, pancerną wtyczkę przewodu łączącego. Odruchowo złapałem go za ramię, a on spojrzał na mnie z dezaprobatą.
– Spokojnie, Chudy. To jest stół offline, podłączony tylko do tego monitora. Sprawdź przewody, jak chcesz.
– Dobra, nie trzeba. Dawaj.
Podpiął gniazdo, odpalił monitor i wsunął przedpotopową kartę w gniazdo. Stacja ożywiła się, zamigotała