– Alexa? – spytała kobieta ochryple.
Lexi nie zdobyła się na odpowiedź. Pragnęła, żeby ta kobieta się uśmiechnęła, a może nawet ją uścisnęła, ale Eva Lange stała bez ruchu, z twarzą jak wysuszone jabłuszko ściągniętą w wyrazie głębokiej powagi.
– Jestem twoją cioteczną babką. Siostrą twojej babci.
– Nigdy nie poznałam babci – odparła Lexi, bo nic innego nie przyszło jej do głowy.
– Cały czas myślałam, że mieszkasz z rodziną ojca.
– Nie mam ojca. Nie wiem, kto nim jest. Mama nie wiedziała.
Ciocia Eva westchnęła.
– Teraz już wiem, dzięki pani Watters. To wszystkie twoje rzeczy?
– Tak – odparła dziewczynka ze wstydem.
Pani Watters ostrożnie wzięła walizkę od podopiecznej i postawiła na tylnym siedzeniu samochodu.
– No, Lexi, wsiadaj. Ciocia chce, żebyś z nią zamieszkała.
Taaa, na razie.
Pani Watters przygarnęła ją mocno.
– Nie bój się – szepnęła.
Lexi niemal się na niej uwiesiła. Zanim zrobiło się to krępujące, puściła. Na chwiejnych nogach podeszła do poobijanego auta i szarpnęła drzwi. Zagrzechotały, brzęknęły i otworzyły się szeroko.
W środku brązowy materiał okrywający dwa długie siedzenia popękał w szwach, wypluwając szarą wyściółkę. Pachniało miętą i dymem, jakby wypalono tu milion mentolowych papierosów.
Lexi usiadła jak najbliżej drzwi. Przez popękaną szybę pomachała pani Watters i odjeżdżając, patrzyła, jak opiekunka znika w siwych oparach. Czubkami palców musnęła zimną szybę, jakby ten drobny gest mógł ją połączyć z kobietą, której już nie widziała.
– Bardzo mi przykro, że twoja mama odeszła – powiedziała ciocia Eva, przerywając długie, niezręczne milczenie. – Jest teraz w lepszym miejscu. Na pewno czerpiesz z tego pociechę.
Lexi nigdy nie wiedziała, co odpowiedzieć na takie słowa. Każda obca osoba, która ją przygarnęła, wyrażała w ten sposób współczucie. Biedna Lexi, jej matka narkomanka nie żyje. Ale nikt nie miał pojęcia, jak wyglądało życie mamy – mężczyźni, heroina, wymioty, ból. Ani jak straszny był koniec. Tylko Lexi to wiedziała.
Wyglądała przez okno, poznając okolicę, która miała stać się jej nowym domem. Pejzaż był górzysty, zielony i ciemny nawet w środku dnia. Po kilku kilometrach przydrożna tablica powitała je w rezerwacie Port George. Wszędzie rzucały się w oczy indiańskie symbole. Rzeźbione orki zapraszały do sklepów. Na zaniedbanych działkach stały domy z prefabrykatów, a na niejednym podwórku rdzewiał samochód czy jakiś sprzęt. W to popołudnie pod koniec sierpnia puste stojaki po sztucznych ogniach świadczyły o niedawnym świętowaniu. Kiedyś miało tu rozbłysnąć światłami kasyno, które budowano na zboczu opadającym w stronę cieśniny.
Drogowskazy doprowadziły je do Parku Przyczep imienia Wodza Sealtha. Ciocia Eva przejechała przez park i zatrzymała się przed szeroką żółtawą przyczepą. Kontury domku w mglistej mżawce traciły ostrość, tchnęły rozczarowaniem. Frontowych drzwi, pomalowanych na niebiesko, strzegły szare plastikowe donice z tyczkowatymi, obumierającymi petuniami. Dwie kraciaste zasłonki w oknie, przewiązane pośrodku puszystą żółtą włóczką, wyglądały jak klepsydry.
– Skromnie tu – powiedziała ciocia Eva z zawstydzoną miną. – Wynajmuję dom od plemienia.
Lexi nie wiedziała, co odpowiedzieć. Gdyby ciotka zobaczyła niektóre miejsca, gdzie kiedyś ona mieszkała, nie czułaby potrzeby tłumaczenia się z tej ślicznej przyczepy.
– Ładnie.
– No to chodź – rzekła ciocia, wyłączając silnik.
Lexi podążyła za ciotką żwirową dróżką prowadzącą do drzwi. W przyczepie panował idealny porządek. Mała kuchnia w kształcie litery „L” łączyła się z jadalnią mieszczącą stół z żółtym poplamionym blatem z laminatu i chromowanymi nogami oraz cztery krzesła. W saloniku kraciasta dwuosobowa kanapa i dwa niebieskie fotele obite sztuczną skórą zwracały się do telewizora na metalowym stojaku. Na bocznym stoliku stały dwa zdjęcia – starszej kobiety w okularach w rogowej oprawce i Elvisa. W powietrzu unosił się zapach papierosowego dymu i sztucznych kwiatów. W kuchni prawie na każdej gałce wisiał fioletowy odświeżacz powietrza.
– Przepraszam za te przykre zapachy. W zeszłym tygodniu, kiedy się o tobie dowiedziałam, rzuciłam palenie – powiedziała ciocia Eva, obracając się do Lexi. – Kłęby dymu i dzieci nie pasują do siebie, prawda?
Dziwne uczucie ogarnęło dziewczynkę – jakby ptasie, trzepotliwe i tak obce, że z początku go nie rozpoznała.
Nadzieja.
Ciotka, osoba nieznajoma, rzuciła dla niej palenie. I przyjęła do siebie, mimo że wcale jej się nie przelewa. Odwzajemniła spojrzenie i chciała odpowiedzieć, ale nie mogła dobyć głosu. Bała się, że niewłaściwym słowem wszystko zepsuje.
– Czuję się trochę zagubiona, Lexi – rzekła po chwili ciocia Eva. – Oscar i ja... Oscar był moim mężem... nie mieliśmy dzieci. Staraliśmy się, ale nic z tego. Więc nie znam się na wychowywaniu. Jeżeli będziesz...
– Będę dobra. Przysięgam. – Tylko nie zmieniaj zdania. Proszę. – Jeżeli mnie zatrzymasz, nie pożałujesz.
– Jeżeli cię zatrzymam? – Ciocia Eva ściągnęła wąskie wargi i zmarszczyła czoło. – Twoja mama nieźle cię załatwiła, nie powiem. Wcale mnie to nie dziwi. Złamała też serce mojej siostrze.
– Była dobra w łamaniu serc – powiedziała cicho Lexi.
– Jesteśmy rodziną – rzekła Eva.
– Nie wiem, co to znaczy.
Ciocia Eva uśmiechnęła się, ale tak jakoś smutno, i to zabolało Lexi, bo przypomniało jej, że jest po trosze dziwadłem. Życie z mamą pozostawiło ślad.
– To znaczy, że zostajesz tu ze mną. Najlepiej od razu mów mi Eva, bo i tak byśmy szybko wyrosły z tego „ciociowania”.
Zaczęła się odwracać. Lexi chwyciła ciotkę za cienki przegub, wyczuwając pod palcami miękką jak aksamit, marszczącą się skórę. Nie planowała tego, nie powinna tak robić, ale było już za późno.
– O co chodzi, Lexi?
Dziewczynka nie mogła wydusić tego jednego słowa, które jak kamień utknęło jej w ściśniętym gardle. Ale musiała je powiedzieć. Musiała.
– Dziękuję – rzekła. Oczy ją piekły. – Nie sprawię kłopotu. Przysięgam.
– Pewnie sprawisz – odparła Eva i wreszcie się uśmiechnęła. – Jesteś nastolatką. Ale to normalne, Lexi. To się zdarza. Długo byłam sama. Cieszę się, że tu jesteś.
Lexi tylko kiwnęła głową. Ona też długo była sama.
Ostatniej nocy Jude Farraday nie zmrużyła oka. W końcu, tuż przed świtem, dała za wygraną. Uniosła lekką letnią kołdrę, uważając, by nie zbudzić śpiącego męża, wstała z łóżka, cicho uchyliła przeszklone drzwi i wysunęła