– Zerwę z nim, naprawdę. Ale nie mogę przestać go kochać. Nie wiem jak. Powinnam ci to powiedzieć już dawno temu.
Mia wytarła łzy.
– Zawsze tak dziwnie na siebie patrzyliście. Myślałam, że jestem przewrażliwiona... z powodu Haley. – Westchnęła głośno. – Wiem, co czuję do Tylera. Jeżeli to samo...
– To samo – zapewniła uroczyście Lexi.
– Obiecujesz, że mnie dla niego nie rzucisz?
Taką obietnicę łatwo było złożyć. Puściła rękę Zacha i podeszła do przyjaciółki.
– Obiecuję. I już nigdy cię nie okłamię. Przysięgam.
– A jeżeli złamie ci serce – ciągnęła Mia – nadal będziesz moją przyjaciółką? Bo będziesz mnie wtedy potrzebowała.
– Zawsze będę cię potrzebowała – zapewniła Lexi. – Umarłabym, gdybym nie mogła tu przychodzić. Słowo. Cokolwiek się stanie ze mną i z Zachem, ty i ja będziemy przyjaciółkami od serca. – Podeszła jeszcze bliżej. – Powiedz, że ci to nie przeszkadza, Mio. Proszę.
Mia pociągnęła nosem. Lexi chciała zobaczyć jej uśmiech, ale może oczekiwała zbyt wiele.
– Boję się – rzekła Mia.
– Wiem – odparła Lexi. – Możesz mi zaufać.
– Nam zaufać – poprawił Zach.
– Pragnę waszego szczęścia – powiedziała na koniec Mia. – Czy może być inaczej? Kocham was oboje.
– My ciebie też kochamy – odrzekła Lexi.
Mówiła prawdę; kochała ją całym sercem. Jej przyjaciółka była silna jak lwica. Mię boleśnie dotknęło, że ludzie, którym ufała, ją okłamali, a mimo to przywoływała uśmiech na twarz i chciała, aby byli szczęśliwi.
– Będziemy we trójkę trzymać sztamę w ostatniej klasie – podsumował Zach z wyraźną ulgą. – Fajnie, prawda?
– Ja bym jeszcze nie świętowała – rzekła Mia, patrząc na brata. – Musimy jutro powiedzieć mamie.
– Chyba się tym nie przejmie? – spytała Lexi, marszcząc brwi. – Przecież mnie lubi.
Mia wreszcie się uśmiechnęła.
– Żartujesz? Mama przejmuje się wszystkim.
Następnego dnia o szóstej wieczorem w szkolnej bibliotece odbyło się spotkanie Podróż przez klasę maturalną. Przybyła większość rodziców z wyspy.
– Wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak wyjątkowa jest Wyspa Sosnowa – rzekł policjant Roy Avery ze swojego miejsca za prezydialnym stołem. – Wiem dużo o tegorocznych maturzystach, mój najmłodszy syn ukończył tę szkołę dwa lata temu, więc obserwowałem tę klasę od młodzików do ligi uniwersyteckiej. Widziałem, jak chronicie dzieci w samochodach za pomocą fotelików, kasków i poduszek powietrznych. Niektórzy z was może myślą, że największym zagrożeniem dla dziecka jest odrzucenie go przez college. To nieprawda, bo pojawia się nowe niebezpieczeństwo. Niektórzy z was znają je aż nazbyt dobrze, a niektórzy nie mają nawet o tym pojęcia. Imprezowanie. Ktoś pomyśli, że na wyspie, z dala od zagrożeń dużego miasta, wasze dzieci są bezpieczne. Ale tu także czyha niebezpieczeństwo. W każdym pustym domu i na każdej odludnej plaży. W butelkach piwa i rumu. Co roku mniej więcej o tej porze maturzystów zaczyna ogarniać niepokój, a zarazem wydaje im się, że są niezniszczalni. Miejcie więc oko na swoje dzieci. Nie dajcie się przechytrzyć. Mówcie im, jak niebezpieczne może być imprezowanie.
Gdy tłumnie zgromadzeni rodzice zaczęli zadawać pytania, Jude rozejrzała się po znajomych twarzach.
Z wieloma z tych kobiet na zmianę woziła dzieci do szkoły; przez lata razem marzły, kibicując na meczach, dekorowały sale na zabawy, dyżurowały w klasach. Połączyły siły, żeby wychować swoje pociechy w bezpiecznej sąsiedzkiej wspólnocie. Teraz pojawił się nowy wróg: popijawy. Nie wątpiła, że mamy zewrą szeregi i będą czuwać, by zapobiec kłopotom.
Kiedy policjant Avery usiadł, Jude wstała.
– Dziękuję panu Avery za to ważne ostrzeżenie. Dziękuję też Ann Morford za szczegółowe omówienie trybu składania podań do college’ów. Jestem pewna, że będziemy pukać do twoich drzwi z pytaniami, gdy zbliżą się ostateczne terminy zgłoszeń. A teraz jako przewodniczącej komitetu rodzicielskiego przypada mi w udziale omówienie tej przyjemniejszej kwestii. Balu maturalnego. Większość z was wie, że szkoła stara się wykluczyć jazdę po pijanemu w dniu rozdania dyplomów. Mając to na uwadze, planujemy dla maturzystów noc pełną atrakcji. Wyjadą zaraz po uroczystościach autokarem. Wrócą do domu na drugi dzień o szóstej rano. Tegoroczne świętowanie zapowiada się wspaniale...
Przez następnych kilka minut Jude przedstawiała plan przygotowany przez komitet. Ponieważ każdy, jak to na Wyspie Sosnowej, miał swoje zdanie, przez kolejnych dziesięć minut odpowiadała na pytania, a potem posłała w obieg kartkę, na której mieli się wpisywać ochotnicy na opiekunów. Następnie dołączyła do przyjaciółki Molly i wyszły razem w strumieniu rodziców opuszczających salę gimnastyczną. Molly jak zawsze prezentowała się szykownie, co przychodziło jej bez trudu – włożyła dżinsy z opuszczoną talią, białą, dopasowaną koszulę o męskim kroju i naszyjnik z kutej miedzi z turkusem. Krótkie włosy, ufarbowane w tym roku na kolor platynowy, uwydatniały ciemne oczy i nieschodzący z twarzy uśmiech. Zaprzyjaźniły się ponad dziesięć lat temu. Syn Molly, Bryson, był w wieku bliźniąt, więc Molly i Jude ciągle spotykały się na jakichś imprezach – zabawach szkolnych, wycieczkach, dziecięcych przyjęciach urodzinowych w restauracjach Chuck E. Cheese. Od tamtej pory przyjaźń kwitła; Jude nie wyobrażała sobie, jak przebrnęłaby przez trudne lata gimnazjalne bez Molly i jej margarity w czwartkowe wieczory.
Razem wyszły ze szkoły. Wieczór był zimny. Jude miała coś powiedzieć do Molly, gdy usłyszała:
– Zabawa zapowiada się cudownie.
Obróciła się i zobaczyła obok siebie Julie Williams.
– Cześć, Julie.
– Mam nadzieję, że Zach czuje się lepiej – rzekła Julie, zapinając płaszcz.
Jude macała w pełnej drobiazgów torebce, szukając kluczyków do samochodu.
– O czym ty mówisz?
– Wiem od Marsha, że skręcił nogę w kostce. Od tygodnia nie przychodzi na treningi.
Jude znieruchomiała i się obróciła.
– Zach nie przychodzi na treningi? Z powodu kostki?
– Ja cię kręcę – bąknęła cicho Molly.
– Od tygodnia – dodała Julie.
– Chyba już wszystko w porządku – odparła beznamiętnie Jude. – Jestem wręcz pewna. Przekaż trenerowi, że jutro przyjdzie na trening.
– Marsh bardzo się ucieszy – odparła Julie. – A ja wpisałam się na listę opiekunów na balu. Daj znać, gdybym była ci jeszcze do czegoś potrzebna.
Jude kiwnęła głową półprzytomnie, bo już jej nie słuchała. Ściskając w dłoni kluczyki, ruszyła zdecydowanym krokiem przez ciżbę, nie patrząc nikomu w oczy. Przy aucie Molly stanęła obok.
– Domyślam się, że wcale nie skręcił nogi w kostce.
– Kłamliwy gnojek – rzekła Jude. – W tym tygodniu codziennie wracał do domu punktualnie, jak po treningu. Miał