Gdy się zbliżała, Zach wyszedł jej naprzeciw, podając biały goździk z niebieskimi rąbkami w przezroczystym pudełku.
– Dziękuję – wymamrotała.
– Ma gumkę recepturkę, zakłada się na przegub – rzekł. – Amanda mówi, że właśnie takie są najlepsze.
– Dziękuję – powtórzyła, nie śmiąc na niego spojrzeć. Napomknął o swojej dziewczynie, zrozumiała aluzję.
– Okej, czas na zdjęcia – odezwała się Jude.
Miles podszedł do żony.
– A tobie zdejmiemy odciski palców, Tylerze – rzekł.
– Tato! – pisnęła Mia, oblewając się rumieńcem.
Lexi niezdarnie przesunęła się i stanęła obok Zacha. Otoczył ją ramieniem, ale nie przygarnął. Stali jak postacie na starej fotografii z Dzikiego Zachodu, sztywni i poważni.
Błysk. Trzask.
Sesja fotograficzna przeciągała się, aż Zach nie wytrzymał.
– Dość tego, dos amigos! – krzyknął. – Zmywamy się stąd.
Kiedy ruszyli do drzwi, Lexi odsunęła się od niego. Weszła do przedpokoju, gdzie zostawiła przy stoliku brązową torbę na zakupy. Sięgnęła do środka i wyciągnęła mały pojemnik z zielonego plastiku, służący za opakowanie dla fioletowej petunii w doniczce.
– To dla ciebie – rzekła do Jude, czując, jak płoną jej policzki. Taki skromny prezent, z półki z kwiatkami za pół ceny w lokalnym sklepie ogrodniczym. Pewnie to było okropnie niewłaściwe, ale tylko na tyle mogła sobie pozwolić. – Wiem, że tak naprawdę niczego nie potrzebujesz, ale rozejrzałam się... nie masz petunii, więc pomyślałam... tak w ogóle, dziękuję za sukienkę.
– Dziękuję, Lexi – odparła Jude z uśmiechem.
– Chodź, Lexster – ponagliła Mia od progu.
Lexi podeszła do drzwi razem z Jude, a potem ruszyła za Mią do mustanga.
– Powrót najpóźniej o pierwszej! – zawołała Jude.
Zach jakby nie słuchał. Szedł na przodzie do zaparkowanego przed domem auta. Otworzył drzwi i nie czekając, aż Lexi wsiądzie, od razu przeszedł na stronę kierowcy.
Kiedy Mia i Tyler usadowili się z tyłu, Lexi zajęła miejsce obok Zacha. Uruchomił silnik i włączył muzykę.
Przez całą drogę do liceum Mia i Tyler szeptali między sobą. Zach wpatrywał się w drogę. Wydawał się wściekły na Lexi albo na to, że właśnie z nią jedzie na bal. Nie miała mu tego za złe. Na szkolnym placyku zaparkował blisko schodów i we czwórkę wtopili się w kolorową rzekę nastolatków płynącą do sali gimnastycznej, którą przekształcono w tandetną replikę Nowego Orleanu, z nieodłącznymi serpentynami i sztucznym mchem. Kiedy weszli na salę, jedna z opiekunek wręczyła im kilka sznurów jaskrawych, wielobarwnych korali dopełniających motyw przewodni balu: Mardi Gras, czyli karnawałowe ostatki.
Grano piosenkę Hella Good i na parkiecie kłębili się tańczący.
Najpierw ustawili się do zdjęć – każda para osobno, potem dziewczęta, później Mia i Zach.
Lexi widziała, że chłopak jest spięty. Wszystkie dziewczyny z ostatniej klasy oglądały się za nim. Zapewne Amanda poprosiła o pełne sprawozdanie, a Zach nie zamierzał zrobić nic, co mogłoby urazić uczucia jego dziewczyny. Nawet nie spoglądał na Lexi.
Wreszcie wziął ją za rękę i poprowadził na parkiet. Kiedy tam dotarli, zagrano coś wolniejszego. Wziął ją w ramiona.
Wlepiła wzrok w jego pierś, starając się poruszać razem z nim i nie nadepnąć mu na nogę. Właściwie nie umiała tańczyć i ze zdenerwowania z trudem oddychała. W końcu podniosła wzrok i napotkała jego nieprzeniknione spojrzenie.
– Wiem, że nie chciałeś zabrać mnie na bal, Zachu. Przykro mi.
– Nic nie wiesz.
– Przepraszam – rzekła, bo nic innego nie przyszło jej na myśl.
Chwycił ją za rękę i pociągnął przez tłum. Potykając się, starała się dotrzymać mu kroku. Posyłała uśmiechy tym, których potrącała, by nie wydawało się dziwne, że Zach ściąga ją z parkietu.
Cały czas parł naprzód, minął wazę z ponczem, rządek czuwających rodziców i nauczycieli, aż w końcu wydostał się przez duże drzwi na boisko. Było tam ciemno i cicho. Gwiazdy na niebie do spółki z jasnym księżycem dobywały blask ze słupków bramki.
Wreszcie się zatrzymał.
– Dlaczego próbowałaś mnie pocałować?
– Nie próbowałam. Straciłam równowagę. Byłam głupia... – Westchnęła i spojrzała na niego, od razu żałując, że to zrobiła.
– A jeżeli tego chciałem?
– Nie podrywaj mnie, Zachu – powiedziała. Głos jej się załamał zdradziecko. Wiedziała, jaką on ma opinię. Pewnie ciągle mówił takie rzeczy. Zmieniał dziewczyny tak, jak ona zmieniała błyszczyk do ust. – Proszę.
– Czy mogę cię pocałować, Lex?
W myślach powiedziała: nie, ale kiedy na nią popatrzył, potrząsnęła tylko głową, nie mogąc dobyć głosu.
– Jeżeli zamierzasz mnie powstrzymać – rzekł, przyciągając ją bliżej – to teraz jest odpowiedni moment.
I zaraz potem zaczął ją całować, a ona opadała, odlatywała, wkręcała się w kogoś – w coś! – innego. Kiedy w końcu się cofnął, był blady i roztrzęsiony zupełnie jak ona. Ucieszyło ją to, bo płakała.
Płakała. Co za idiotka...
– Zrobiłem coś nie tak?
– Nie.
– To czemu płaczesz?
– Nie wiem.
– Zach!
Lexi usłyszała głos Mii i odsunęła się chwiejnie od Zacha, ocierając głupie łzy.
Mia podbiegła do nich.
– Będzie koronacja króla i królowej balu. Chodźcie do środka.
– Gówno mnie to obchodzi. Rozmawiam z Lexi...
– Idź! – ponagliła Mia.
Zach popatrzył znów na Lexi, ściągając brwi. Potem odszedł, zmierzając w stronę sali gimnastycznej.
– Co tu robiliście? – spytała Mia.
Lexi też ruszyła w stronę sali. Nie śmiała spojrzeć na przyjaciółkę.
– Chciał mi coś powiedzieć o dzisiejszym meczu. – Zaśmiała się z przymusem. – Wiesz, jak jest. Nie mam zielonego pojęcia o futbolu.
Skrzywiła się. Znów okłamuje przyjaciółkę. W kogo ona się zmienia?
To wtedy ostatni raz była sam na sam z Zachem aż do momentu, gdy odprowadził ją pod drzwi przyczepy; Mia siedziała w samochodzie i ich obserwowała.
Pod drzwiami Lexi nie miała pojęcia, co powiedzieć. Czuła się zupełnie wytrącona z równowagi. Była jak zagonione zwierzę, zastygłe ze strachu, z wyostrzonymi zmysłami. Pocałunek zachwiał jej światem, ale czy zostawił ślad w jego świecie?
Patrzył na nią. Widziała, jak złote włosy