Przestrzeń Zewnętrzna 4. Nieugięty. Jack Campbell. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Jack Campbell
Издательство: PDW
Серия: Przestrzeń zewnętrzna
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788379645183
Скачать книгу
minut później, gdy wahadłowiec mknął już ku kolejnemu miejscu do odwiedzenia, komunikator ożył ponownie.

      – Tancerze poinformowali mnie, że „lecą do siebie”. To znaczy, że wracają na jeden ze swoich okrętów.

      – Pan ich rozumie lepiej niż my – odezwał się Geary. – Coś ich zaniepokoiło czy może poczuli się znudzeni? Jak pan sądzi?

      – Gdzie teraz mieliście lecieć?

      – Do miejsca zwanego Stonehenge. To jakiś starożytny obiekt sakralny.

      – Sakralny? – zdziwił się Charban. – Może o to chodzi. Tancerze nie odpowiedzieli na żadne z pytań dotyczących wierzeń i duchowości. Może ich zdaniem te sprawy są zbyt osobiste albo należy je utrzymywać w ścisłej tajemnicy? Pozwoli pan, że sprawdzę, jakie informacje im przesłaliśmy... Tak, powiedziano im, że Stonehenge to miejsce, w którym ludzie rozmawiają z kimś potężniejszym od siebie. To najbliższe określenie miejsca kultu, jakie znaleźliśmy. Mogli uznać, że nie powinni nam przeszkadzać w tak intymnych czynnościach. To oczywiście przypuszczenie.

      – Dziękuję, generale. Proszę mnie poinformować, jeśli Tancerze udzielą jakichś wyjaśnień. Do zobaczenia jutro.

      Wielkie głazy, z których składało się Stonehenge, nie wyglądały imponująco w oczach człowieka, który wie, co można zbudować dzięki nowoczesnej technice i inżynierii, ale John zaczynał czuć podziw, gdy docierało do niego, że krąg ten wzniesiono wyłącznie za pomocą siły mięśni i co najwyżej prostych narzędzi. Geary zaraz po wyjściu z wahadłowca uzmysłowił sobie coś jeszcze – to miejsce wydawało się o wiele starsze niż wcześniej odwiedzony mur.

      – Jest stare – potwierdziła Tania. – Spójrz, tam płonie ogień. – Podeszła do jednego z palenisk i przyklęknęła.

      Geary stanął za jej plecami, aby miała choć odrobinę prywatności, po czym rozejrzał się uważnie wokół. Miejscowi, którym pozwolono ich powitać, zbliżali się właśnie z mieszaniną ostrożności i zaciekawienia, które cechowały każdego Ziemianina obserwującego odległych kuzynów z gwiazd.

      Za nimi natomiast...

      – Co to jest? – zapytał pierwszej kobiety, która do niego podeszła.

      Zauważył, że jej płaszcz przyozdobiono symbolem wskazującym, iż ma do czynienia ze strażniczką przeszłości tej wyspy.

      Zerknąwszy przez ramię, wzruszyła ramionami, jakby go za coś przepraszała.

      – To coś w rodzaju pomnika, admirale. Być może obiekt kultu z przeszłości, ale na pewno nie tak zamierzchłej jak w przypadku Stonehenge.

      Geary przyjrzał się obiektom, o których mówili.

      – Wyglądają jak naziemne pojazdy bojowe.

      – Bo są nimi, a raczej były. – Przewodniczka westchnęła. – Swego czasu wytwarzaliśmy wiele zrobotyzowanej broni. Takiej, która mogła operować bez ludzkiego nadzoru.

      – Autonomiczne roboty? Co ci ludzie sobie myśleli?

      – Może uznali, że nie będą musieli sami walczyć, jeśli zdołają zapanować nad tymi maszynami? – odparła bardziej sarkastycznie, po czym przybrała ton osoby powtarzającej po raz setny te same zdania: – Te uszkodzone maszyny to czołgi Caliburn należące do Husarii Jej Królewskiej Mości. Komuś udało się złamać ich zabezpieczenia i zmienić oprogramowanie, przez co najpotężniejsze pojazdy bojowe wszech czasów wydostały się z koszar i przyjechały tutaj, by zniszczyć starożytny pomnik. Większość sprzętu zdolnego je zatrzymać unieszkodliwiono wirusami umieszczonymi przez tych samych sprawców. Na szczęście żołnierze dysponujący przenośnymi systemami przeciwpancernymi zdołali je zniszczyć, choć zapłacili za to życiem. Ostatniego z Caliburnów załatwiono na moment przed dotarciem do kręgu. – Machnęła ręką w kierunku ceramiczno-metalowych bestii. – Pozostawiono je tutaj, aby stanowiły dowód hartu ducha tych, którzy je powstrzymali, i przypomnienie, że nie można ufać tworom nie znającym takich pojęć, jak lojalność, moralność czy rozum. – Ton jej głosu znów się zmienił, jakby przestała recytować. – Wy nie używacie takiej broni? W tej waszej przestrzennej wojnie?

      – Nie – zapewnił ją Geary. – Co jakiś czas padały takie propozycje, kilkakrotnie tworzono eksperymentalne jednostki tego typu, ale zawsze kończyło się czymś podobnym jak tutaj. Pomimo swojej nieobliczalności ludzie są bardziej godni zaufania niż wszystko, co da się przeprogramować w kilka sekund albo co nie odróżnia błędów w oprogramowaniu od rzeczywistości.

      Wiedział, że powinien się skupić na starożytnym monumencie, ale z trudnych do wyjaśnienia powodów wraki opancerzonych pojazdów zajmowały go nawet podczas krótkiego zwiedzania, które odbyło się w asyście długich cieni rzucanych przez głazy tuż przed zachodem słońca. Oboje z Tanią odnieśli wrażenie, że od chwili opuszczenia wahadłowca do powrotu na pokład minęło zaledwie kilka minut.

      – Możemy nad nimi przelecieć? – zapytał Geary, gdy startowali.

      Pilot posłał mu zdziwione spojrzenie, ale potaknął.

      – Gdybym miał z tego powodu problemy, powiem, że pan nalegał – rzucił, szczerząc się jak głupi.

      – Czemu dziwi pana moja prośba?

      – Dlatego, że mało który z gości odwiedzających to miejsce chce je oglądać. Większość pragnie, by usunięto te kupy zardzewiałego złomu, ale to przecież taki sam zabytek jak te głazy, więc nikt ich nie ruszy. Mnie nawet cieszy, że one tu są

      – Dlaczego? – zapytała Tania.

      – Z powodu słów mojego dziadka wypowiedzianych podczas naszej pierwszej wizyty w Stonehenge – wyjaśnił pilot, przechylając wolant, by maszyna zatoczyła krąg nad szczątkami wielkich pojazdów bojowych. – Miałem je za stare martwe bestie, ale on powiedział: „Jak to dobrze, że zdołano je powstrzymać”. Wtedy tata spojrzał na mnie i dodał: „Nie, to dobrze, że musieli je zatrzymać, bo gdyby nie doszło do tego starcia, stworzylibyśmy o wiele gorszą broń, zanim dostalibyśmy nauczkę”.

      – Miał pan mądrego ojca – zauważyła Tania.

      – O tak. – Pilot wyszczerzył się do niej. – Chciał, żebym został prawnikiem jak on, ale pogodził się, że chcę być pilotem, gdy zagroziłem, że albo zacznę latać tutaj, albo ruszam w gwiazdy. Oni wszyscy tam powariowali, tak powiedział, ale wy mi nie wyglądacie na szalonych.

      – Może dlatego, że tak słabo się znamy – rzucił Geary.

      *

      Kolejny komitet powitalny czekał na nich przed zamkiem.

      – Tutaj spędzicie ostatnią noc na Ziemi – powiedział pilot, gdy się żegnali i odchodzili, słuchając rechotania z czegoś, co wydało mu się wyjątkowo śmieszne, a czego oni nie zrozumieli.

      Znów czekał ich korowód powitań i uścisków rąk, jednak twarze, nazwiska, a nawet wygląd kolejnych notabli zlewały się w jedno z całą resztą ludzi, których Geary poznał podczas pośpiesznej wizytacji Starej Ziemi. W przestrzeni Sojuszu większość systemów miała jeden rząd kierujący koloniami na planetach i instalacjami orbitalnymi, tutaj jednak dosłownie co sto kilometrów trafiali na nowy zestaw ministrów i innych przedstawicieli lokalnych władz.

      – To prawdziwy zamek? – wyszeptała zdumiona Desjani.

      – Tak, pani kapitan – odparł jeden z oficjeli.

      – Nie jestem żadna pani, wystarczy samo kapitan.

      – Tak... oczywiście... kapitanie. Najstarsze skrzydło jest datowane na ósmy wiek Wspólnej Ery. Widzieliście już kiedyś