Rione obrzuciła go obojętnym spojrzeniem.
– Dlaczego pan o tym wspomina?
– Spotkaliśmy lady Vitali.
– Lady Vitali z Essexu? Słyszałam, że wyprawia świetne przyjęcia.
– Owszem, choć wolałbym wiedzieć, kto jej powiedział, że powinna użyć nazwiska Anna Cresida, aby pozyskać nasze zaufanie.
Rione przyglądała mu się uważnie, półprzymknięte powieki sugerowały, że zastanawia się nad czymś, potem jednak wzruszyła ramionami i machnęła lekceważąco ręką.
– Ja jej o tym powiedziałam. Jednym z tajnych zadań wykonywanych podczas naszej misji, takim, o którym nie powinnam z panem rozmawiać, było nawiązanie bliższych kontaktów z rządami tego systemu. Niespodziewany atak ze strony okrętów Tarczy Słońca utwierdził mnie w przekonaniu, jak ważne jest to zadanie. Lady Vitali należała do wąskiego grona osób, które wydały mi się użyteczne.
– Naprawdę? – Geary opadł na oparcie, nie spuszczając wzroku z twarzy Rione. – Okazała się bardzo pomocna w trudnej sytuacji, ale szczerze powiedziawszy, nie wyglądała mi na osobę, która daje się wykorzystywać.
– Ma pan całkowitą rację – przyznała Wiktoria, wpatrując się we własne paznokcie, gdy to mówiła. – Ona, a raczej jej rząd także chce nas wykorzystać. Oni pomogą nam, my im.
– I dlatego przekazała pani jej i cholera wie ilu innym Ziemianom tajne kody, które powinny pozostać wyłącznie do naszej wiadomości?
Rione zrobiła wielkie oczy.
– Tu nie chodzi o kwestie zaufania, tylko o osiągnięte korzyści. W takich wypadkach trudno się mylić. Przekonał się pan o tym dobitnie podczas powrotu na okręt, nieprawdaż? Gdy kapitan Desjani rozgromiła jednostki Tarczy Słońca, rząd lady Vitali pojął w lot, jak bardzo możemy być użyteczni. Jeśli więc jej przyjaciele dowiedzą się czegokolwiek na temat jednostek, które was niepokoiły podczas powrotu, albo wyciągną jakieś informacje od tych skrytobójców, którzy przeżyli atak na powierzchni, podzielą się z nami swoimi odkryciami, licząc na wzajemność.
Skrytobójców, którzy przeżyli atak na powierzchni? Zastanawiał się, czy lady Vitali była na tyle szalona, by osobiście wziąć udział w akcji przejęcia tych drani, czy raczej kierowała wszystkim z bezpiecznej odległości, kryjąc się za tym świętoszkowatym uśmiechem.
– Największą przysługą, jaką tutejsze władze mogą nam wyświadczyć, będzie znalezienie poruczników Castries i Yuona.
– Wiem. Poprosiłam już wszystkich swoich informatorów o sprawdzenie danych na ten temat. Dowiem się więc wszystkiego, nawet tego, czego tutejszy rząd nie zechce nam przekazać oficjalnymi kanałami.
– Wszystkich swoich informatorów? Ilu ich pani tam ma i w ilu tutejszych rządach?
Kolejne machnięcie ręki, tym razem niedbałe.
– Oj, tam... dziesięciu... dwudziestu... coś koło tego. Nie miałam za wiele czasu na werbunek.
Geary pokręcił głową, nie kryjąc zdumienia.
– Zaskakuje mnie pani za każdym razem, gdy zaczynam myśleć, że rozgryzłem, do czego jest pani zdolna.
– Jestem kobietą, admirale.
– To nie tłumaczy wszystkiego. – Geary wprowadził komendę do komunikatora w stole, przywołując hologram Układu Słonecznego. Nad blatem pojawiły się planety i księżyce oraz cała masa obiektów o nazwach znanych już wyłącznie z zamierzchłej historii. Wenus, Mars, Jowisz, Luna, Kallisto, Europa, której zagłada wciąż kładła się cieniem na przestrzeń podbitą przez człowieka. No i Stara Ziemia. – Mam nadzieję, że Ziemianie pomogą nam w odnalezieniu naszych ludzi, ale poza tym nie widzę większego sensu w utrzymywaniu siatki agentów na jednym z terytoriów odległej planety. Żaden z tutejszych rządów nie będzie partnerem dla Sojuszu. Są za małe, za słabe.
Rozbawił Rione tą wypowiedzią.
– Nasi wrogowie już nad nimi pracują. Mam tylko nadzieję, że nie oni stoją za zniknięciem pańskich oficerów, ale niezależnie od tego wolałabym wiedzieć, kto zlecił Tarczy Słońca atak na nas i kto opłacił skrytobójców oraz ich nowoczesny sprzęt. Nie mówiąc o kilku innych akcjach, które nie doszły do skutku tylko dlatego, że nasi gospodarze okazali się wystarczająco czujni i przewidujący. Jest pan przecież wojskowym, musi pan wiedzieć, że niektóre miejsca mają znacznie większą wartość strategiczną niż rzeczywistą. A co za tym idzie, każdy zakątek Starej Ziemi może się okazać niezwykle cenny dla Sojuszu. Nie domyślam się nawet w drobnej części, w jaki sposób może to być wykorzystane, ale wiem, że mogłabym ich użyć tak, jak nikt się nie spodziewa. Każdy człowiek pochodzący z tej planety, bez względu na to, jak małą część globu zajmuje jego ojczyzna, może być ziarenkiem, które przechyli szalę zwycięstwa w Sojuszu na pańską stronę.
– Moją? – Geary zerwał się na równe nogi. – Moją?! Poparcie Starej Ziemi dla mnie? Na co mi ono? Znowu próbuje pani mną manipulować?
Spoglądała na niego ze spokojem.
– Nie zamierzałam pana wykorzystywać. Ostatnią rzeczą, jakiej pan potrzebuje, jest prowadzenie za rączkę przez kogoś takiego jak ja. Pańską największą zaletą jest brak politycznych ambicji i odmowa uczestniczenia w politycznych knowaniach.
– Robię to, co robi każdy przyzwoity oficer!
Uśmiechnęła się kpiąco.
– Mogłabym wymienić z pamięci tuzin oficerów najwyższych rang, którzy wspięli się na szczyty kariery dzięki politycznym intrygom i nie zawahaliby się zrobić tego ponownie, gdyby znajdowali się na pańskim miejscu. Mówię choćby o podtrzymywaniu znajomości z senatorami Costą, Suvą i Sakaim.
– Ale nie z panią?
– Ze mną? Ja byłabym dla pana kulą u nogi. Mogłabym co najwyżej zostać kozłem ofiarnym. – Nakazała mu gestem, by usiadł. – Proszę się uspokoić. Nigdy nie namawiałam pana do wzięcia Sojuszu szturmem. Nie trzeba nam u steru ludzi, którzy uważają się za zbawców. – Teraz ona wstała, wbiła spojrzenie w Starą Ziemię i wskazała ją palcem. – Był pan tam teraz. Oboje tam byliśmy. Poznaliśmy historię przodków z pierwszej ręki. Ileż się wycierpieli z rąk wybrańców, którym się wydawało, że powinni dzierżyć władzę?
Zastanawiał się nad tym pytaniem, zaciskając zęby z frustracji, potem obrócił się do niej plecami i wbił wzrok w zdobiące gródź gwiazdy.
– Co ja mam u licha robić? Nie jestem jednym z ludzi, o których pani właśnie wspomniała, choć wierzy w to zastraszająco wielu obywateli Sojuszu. Senator Sakai uważa, że ktoś taki jak ja mógłby bez trudu doprowadzić do upadku Sojuszu.
– I ma rację. – Rione uniosła obie ręce w geście bezradności. – Nie wiem, jak możemy uratować Sojusz. Zbyt wiele frakcji pragnie jego rozpadu, a na ich rzecz pracują całe armie agentów napędzanych chciwością, złymi intencjami, nadzieją lub jej brakiem albo dobrymi chęciami. Nie wiem, jak wielki jest stres spowodowany stuleciem nieustannej wojaczki, nie wspominając o jej kosztach i nie mówiąc o pragnieniach milionów ludzi, by uniezależnić się w przyszłości od jakiejkolwiek odległej władzy, ponieważ zapomnieli już, do jakich niegodziwości prowadzi brak takiego nadzoru. Senator Costa uważa, że jedyną drogą ocalenia są rządy żelaznej ręki. Senator Suva uważa, że tajemnica sukcesu tkwi w dobrych intencjach, dzięki którym wszyscy kiedyś się zjednoczymy i zaśpiewamy wspólnie przy ognisku. Senator Sakai natomiast uznał, że nie ma dobrego