– O właśnie – przerwał jej akademik. – O to mi chodziło. Tak ludzie nazywają Radę Oblacyjną, prawda?
Lyra poczuła, że Pantalaimon nagle zadygotał, ale ponieważ ogólnie zachowywał się bardzo grzecznie, dajmony dwojga dorosłych – kot i motyl – niczego nie zauważyły.
– Pożeracze? – powtórzyła kobieta. – Cóż za dziwaczny przydomek. Skąd się wziął? I dlaczego w ogóle „Rada Oblacyjna”?
Lyra miała na końcu języka jedną ze swoich zmyślonych, mrożących krew w żyłach opowieści o Pożeraczach, którymi straszyła dzieciaki w Oksfordzie, ale mężczyzna ją uprzedził:
– To bardzo stara tradycja. W średniowieczu rodzice oddawali dzieci do kościoła, żeby kształciły się na mnichów lub zakonnice. Nieszczęsne maluchy nazywano „oblatami”. „Oblacja” to archaiczne określenie składanej ofiary. Dlatego kiedy zaczęto się bliżej interesować Prochem, przywołano tę ideę. O czym nasza mała przyjaciółka z pewnością doskonale wie. – Zwrócił się wprost do Lyry: – Może porozmawiasz o tym z lordem Borealem? Na pewno chętnie pozna protegowaną pani Coulter. To ten siwowłosy dżentelmen z dajmonem-wężem.
Lyra nie miała wątpliwości, że usiłuje się jej pozbyć, żeby móc porozmawiać z młodą kobietą w cztery oczy, ta jednak, najwyraźniej zaintrygowana osobą małej gospodyni, wymówiła się od dalszej konwersacji i zagadnęła Lyrę:
– Zaczekaj, proszę. Jak ci na imię?
– Lyra.
– Nazywam się Adèle Starminster. Jestem dziennikarką. Możemy zamienić słówko na osobności?
– Oczywiście – odparła Lyra, uznając za rzecz zupełnie naturalną, że ludzie chcą z nią porozmawiać.
Motyli dajmon dziennikarki wzleciał w powietrze, rozejrzał się na wszystkie strony, po czym sfrunął niżej i szepnął jej coś do ucha.
– Chodź – zaproponowała Adèle Starminster – usiądźmy pod oknem.
To było ulubione miejsce Lyry, z widokiem na rzekę. O tej porze dnia światła na południowym brzegu mieniły się jasno i odbijały w ciemnej, unoszonej przypływem wodzie. Holownik ciągnął sznur barek w górę rzeki.
Adèle Starminster usiadła i przesunęła się, robiąc Lyrze miejsce na poduszkach.
– Profesor Docker wspomniał, że coś cię łączy z panią Coulter. To prawda?
– Tak.
– Co konkretnie? Nie jesteś chyba jej córką, wiedziałabym…
– Nie! – pośpieszyła z zaprzeczeniem Lyra. – Oczywiście, że nie. Jestem jej osobistą asystentką.
– Osobistą asystentką? Nie jesteś za młoda do takiej roli? Szczerze mówiąc, pomyślałam, że jesteście spokrewnione. Jaka ona jest?
– Bardzo mądra – odparła Lyra. Jeszcze dzień wcześniej powiedziałaby znacznie więcej, ale wszystko się zmienia.
– To wiem, ale tak… osobiście – nalegała Adèle Starminster. – Przyjacielska? Niecierpliwa? Jaka jest? Mieszkasz z nią tutaj, tak? Jaka jest prywatnie?
– Bardzo miła – stwierdziła powściągliwie Lyra.
– Czym się zajmujecie? W jaki sposób jej pomagasz?
– Wykonuję różne obliczenia. Nawigacyjne, na przykład.
– Aha, rozumiem… A skąd pochodzisz? I przypomnij mi, proszę, jak się nazywasz?
– Nazywam się Lyra i przyjechałam z Oksfordu.
– Dlaczego pani Coulter wybrała właśnie ciebie do…
Adèle Starminster urwała w pół zdania, bo właśnie podeszła do nich pani Coulter we własnej osobie. Ze sposobu, w jaki Adèle na nią spojrzała, oraz z zachowania dajmona, który nagle zaczął fruwać z ożywieniem dookoła jej głowy, Lyra domyśliła się, że dziennikarki w ogóle nie powinno być na przyjęciu.
– Nie znam twojego nazwiska – powiedziała półgłosem pani Coulter – ale poznam je najdalej za pięć minut, a wtedy już nikt nigdy nie zatrudni cię jako dziennikarki. Dlatego teraz wstaniesz spokojnie, bez awantur, i wyjdziesz. Powinnam nadmienić, że ten, kto cię tu przyprowadził, również poniesie konsekwencje.
Sprawiała wrażenie naładowanej jakimś rodzajem siły jantarycznej, nawet pachniała inaczej: jej ciało emanowało woń gorąca, jakby rozpalonego metalu. Lyra już wcześniej odczuła tego namiastkę, teraz jednak pierwszy raz widziała, jak zostaje skierowana przeciw komuś innemu.
Nieszczęsna Adèle Starminster nie miała dość sił, żeby stawić opór. Dajmon oklapł bezwładnie na jej ramieniu, machnął jeszcze raz i drugi cudownie kolorowymi skrzydełkami, po czym zemdlał. Ona sama też nie bardzo była w stanie ustać na nogach. Niezgrabnie przygarbiona, na ugiętych kolanach przecisnęła się przez tłum rozgadanych gości i wymknęła z salonu. Jedną ręką przytrzymywała omdlałego dajmona.
– I co? – zwróciła się pani Coulter do Lyry.
– Nic – odparła dziewczynka. – Nie powiedziałam jej niczego istotnego.
– A o co pytała?
– Kim jestem, co robię, takie tam…
W tej samej chwili Lyra zwróciła uwagę, że pani Coulter jest sama. Jej dajmon gdzieś zniknął. Jak to możliwe?
Ale już sekundę później złota małpka pojawiła się u jej boku. Pani Coulter złapała ją za przednią łapę, pomogła jej wspiąć się na swoje ramię… i od razu stała się wyraźnie spokojniejsza.
– Jeżeli natkniesz się jeszcze na kogoś, kto w oczywisty sposób nie został zaproszony na przyjęcie, bądź tak miła, kochaniutka, i daj mi znać. Dobrze?
Woń rozgrzanego metalu już się ulatniała. Może była tylko wytworem wyobraźni Lyry? Teraz czuła już zwyczajny zapach pani Coulter, róż, dymu z cygaretek oraz zapach innych kobiet. Pani Coulter uśmiechnęła się do Lyry, jakby mówiąc: „Świetnie się rozumiemy, czyż nie?” i poszła witać pozostałych gości.
– Kiedy ona była tutaj – szeptał Pantalaimon do ucha Lyry – widziałem, jak jej dajmon wychodzi z naszej sypialni. Szpieguje nas! Wie o alethiometrze!
Lyra przeczuwała, że dajmon może mieć rację, ale nic nie mogła na to poradzić. Co ten profesor mówił na temat Pożeraczy? Rozejrzała się po pokoju, lecz w tej samej chwili, gdy wypatrzyła go w tłumie, konsjerż (który na ten wieczór włożył strój służącego) i jeszcze jeden mężczyzna zaczepili profesora i przez chwilę coś mu tłumaczyli ściszonymi głosami, na co pobladł i wyszedł razem z nimi. Trwało to dosłownie kilka sekund i zostało załatwione tak dyskretnie, że nikt niczego nie zauważył i tylko Lyra poczuła się nagle bezbronna i wystraszona.
Spacerowała po dwóch największych pokojach mieszkania, w których odbywało się przyjęcie. Jednym uchem przysłuchiwała się rozmowom gości, zastanawiała się, jak smakują koktajle, których nie wolno jej było skosztować, i robiła się coraz bardziej rozdrażniona. Nie miała pojęcia, że ktoś ją obserwuje, dopóki konsjerż nie stanął nad nią i – nachyliwszy się do jej ucha – nie szepnął:
– Panienko Lyro, dżentelmen przy kominku chciałby z panienką porozmawiać. Na wypadek, gdyby panienka nie wiedziała, podpowiadam, że to lord Boreal.
Lyra podniosła wzrok i spojrzała na drugi koniec pokoju: krzepki, siwowłosy mężczyzna