– No cóż, znakomicie, znakomicie! – odezwał się Strawiński. – Więc wszystko się wyjaśniło. Rzeczywiście, jakiż sens jest zatrzymywać w lecznicy zdrowego człowieka? W porządku. Ja pana natychmiast stąd wypiszę, jeśli mi pan powie, że jest pan normalny. Nie udowodni, ale tylko powie. Tak więc jest pan normalny?
Nastała zupełna cisza i pulchna kobieta, która rano krzątała się przy Iwanie, z uwielbieniem popatrzyła na profesora, a Iwan jeszcze raz pomyślał: „Zdecydowanie mądry”.
Propozycja profesora spodobała mu się, jednak przed odpowiedzią bardzo, ale to bardzo się zastanowił, marszcząc czoło, a wreszcie oznajmił zdecydowanie:
– Ja jestem normalny.
– No to znakomicie! – ucieszył się Strawiński. – A jeśli tak, to pomyślmy logicznie. Weźmy pański wczorajszy dzień. – Tu się odwrócił i natychmiast podano mu kartę Iwana. – W poszukiwaniach nieznanego człowieka, który przedstawił się panu jako znajomy Poncjusza Piłata, wczoraj wykonał pan następujące działania. – Strawiński zaczął zginać długie palce, spoglądając to na kartę, to na Iwana. – Zawiesił pan na piersi ikonę. Tak było?
– Było – posępnie przyznał Bezdomny.
– Spadł pan z parkanu, skaleczył sobie twarz. Tak? Zjawił się w restauracji z zapaloną świecą w ręku, w samej bieliźnie i kogoś pobił. Przywieziono pana tutaj związanego. Trafiwszy tu, dzwonił pan na milicję i prosił o przysłanie karabinów maszynowych. Następnie podjął pan próbę rzucenia się z okna. Tak? Należy więc spytać: czy postępując w ten sposób, można kogoś schwytać albo aresztować? I jeśli jest pan człowiekiem normalnym, to sam sobie odpowie: w żaden sposób! Chce pan stąd odejść? Bardzo proszę. Ale proszę mi łaskawie powiedzieć, dokąd się pan uda?
– Oczywiście, że na milicję – odpowiedział Iwan już nie tak twardo i nieco speszony spojrzeniem profesora.
– Bezpośrednio stąd?
– Aha.
– A do swojego mieszkania pan nie wstąpi? – szybko spytał Strawiński.
– Nie mam czasu wstępować! Zwieje, jeśli się będę rozjeżdżał po mieszkaniach!
– Tak. A cóż pan powie milicji w pierwszej kolejności?
– O Poncjuszu Piłacie – odparł Iwan i jego oczy przysłoniła mroczna mgiełka.
– Znakomicie! – zawołał rozbrojony Strawiński i zwracając się do tego z bródką, polecił: – Fiodorze Wasiliewiczu, proszę wypisać obywatela Bezdomnego. Ale tego pokoju proszę nie zajmować, pościeli można nie zmieniać. Za dwie godziny obywatel Bezdomny będzie tu z powrotem. No cóż – zwrócił się do poety – nie będę panu życzył sukcesu, ponieważ w sukces ani krzty nie wierzę. Do rychłego zobaczenia! – Wstał, a jego świta także się poruszyła.
– A niby czemu miałbym tu być z powrotem? – zaniepokoił się Iwan.
Strawiński jakby czekał na to pytanie, natychmiast znów usiadł i zaczął mówić:
– A dlatego, że gdy tylko pojawi się pan na milicji w kalesonach i powie, że widział się z człowiekiem znającym osobiście Poncjusza Piłata, od razu przywiozą pana tutaj i znowu znajdzie się pan w tym pokoju.
– Co tu mają do rzeczy kalesony? – spytał Iwan, rozglądając się niepewnie.
– Przede wszystkim Poncjusz Piłat. Ale kalesony również. Przecież bieliznę szpitalną z pana zdejmiemy i wydamy panu własny przyodziewek. A przywieziono pana do nas w kalesonach. A tymczasem do mieszkania pan bynajmniej nie zamierzał wstąpić, chociaż o tym napomknąłem. Potem pójdzie Piłat… i gotowe!
Wtedy z Iwanem Nikołajewiczem stało się coś dziwnego. Jego wola jakby się rozdwoiła i poczuł, że jest słaby i potrzebuje rady.
– Cóż więc robić? – spytał, tym razem nieśmiało.
– Znakomicie! – ucieszył się Strawiński. – To najwłaściwsze pytanie. Teraz powiem, co naprawdę panu się przydarzyło. Wczoraj ktoś pana mocno wystraszył i zdenerwował opowieścią o Poncjuszu Piłacie i innymi rzeczami. I oto pan, zdenerwowany i roztrzęsiony, poszedł do miasta, opowiadając o Piłacie. To zupełnie naturalne, że biorą pana za wariata. Uratować pana może tylko jedno – całkowity spokój. I koniecznie powinien pan zostać tutaj.
– Ale jego koniecznie trzeba złapać! – już błagalnie zawołał Iwan.
– No tak, ale po cóż samemu za nim biegać? Niech pan przedstawi pisemnie wszystkie swoje podejrzenia i zarzuty wobec tego człowieka. Nic prostszego, jak przekazać pana zawiadomienie gdzie trzeba i jeśli, jak pan przypuszcza, mamy do czynienia z przestępcą, wszystko bardzo prędko się wyjaśni. Tylko jeden warunek: proszę nie wytężać głowy i starać się jak najmniej myśleć o Poncjuszu Piłacie. Opowiadać można wszystko! Nie we wszystko zaś trzeba wierzyć.
– Jasne! – zdecydował się Iwan. – Proszę dać mi papier i pióro.
– Dajcie papier i króciutki ołówek – polecił Strawiński pulchnej kobiecie. Do Iwana zaś powiedział: – Jednak dzisiaj radzę nie pisać.
– Nie, nie. Dzisiaj, koniecznie dzisiaj! – zawołał z niepokojem Iwan.
– No dobrze. Tylko niech pan nie wytęża mózgu. Nie uda się dzisiaj, uda się jutro.
– On ucieknie!
– O nie, nigdzie nie ucieknie – z przekonaniem zaprzeczył Strawiński. – Zaręczam panu. I proszę pamiętać, że u nas uzyska pan wszelką pomoc, a bez tego nic się panu nie uda. Słyszy mnie pan? – nagle z naciskiem spytał Strawiński i wziął obie dłonie Bezdomnego w swoje ręce. Potem długo patrząc Iwanowi prosto w oczy, powtórzył: – U nas panu pomogą… słyszy mnie pan? Tutaj panu pomogą… poczuje pan ulgę… tu jest cicho, spokojnie… Tutaj panu pomogą…
Iwan nieoczekiwanie ziewnął, rysy jego twarzy złagodniały.
– Tak, tak – powiedział cicho.
– No i znakomicie! – swoim zwyczajem zakończył rozmowę Strawiński i wstał. – Do widzenia! – Podał Iwanowi rękę i już przy wyjściu odwrócił się do lekarza z bródką, mówiąc: – Tak, tlen spróbujcie… I kąpiele.
Kilka chwil później przy Iwanie nie było ani Strawińskiego, ani jego świty. Za siatką w oknie, w południowym słońcu cieszył oko radosny wiosenny bór na drugim brzegu, a bliżej połyskiwała rzeka.
7 Fabryka jedzenia, w oryg. „fabrika-kuchnia” – duże, zmechanizowane przedsiębiorstwo zbiorowego żywienia, popularne w ZSRR w latach 1920–1930.
Rozdział 9
Popisy Korowiowa
Nikanor Iwanowicz Bosy, przewodniczący komitetu blokowego w domu 302a przy ulicy Sadowej w Moskwie, w którym mieszkał nieboszczyk Berlioz, od zeszłej nocy, ze środy na czwartek, miał poważne kłopoty.
O północy, jak już wiemy, przyjechała do domu komisja, której członkiem był Żełdybin, wezwała Nikanora Iwanowicza, oznajmiła mu o tragicznym zgonie Berlioza i wszyscy razem udali się pod pięćdziesiątkę.
W mieszkaniu opieczętowano rękopisy i rzeczy zmarłego. Nie było tam ani Gruni, dochodzącej pomocy domowej, ani lekkomyślnego Stiepana Bogdanowicza.