Rozdział 4
Zamierzałeś w ogóle mi powiedzieć, że jesteś zabójcą w rodzie de Clermontów? – spytałam, sięgając po sok grejpfrutowy.
Matthew spojrzał na mnie nad kuchennym stołem, na którym Marthe zostawiła mi śniadanie. Przemycił do środka Hectora i Fallona i teraz psy z zainteresowaniem śledziły naszą rozmowę… i mój posiłek.
– I o związku Fernanda z twoim bratem Hugh? Zostałam wychowana przez dwie kobiety. Nie ukrywałeś przede mną tej informacji z obawy, że mogłabym tego nie akceptować.
Hector i Fallon spojrzały na swojego pana, czekając na odpowiedź. Kiedy się jej nie doczekały, przeniosły wzrok na mnie.
– Verin wydaje się miła – stwierdziłam, próbując sprowokować męża.
– Miła? – Matthew uniósł brew.
– No cóż, nie licząc tego, że była uzbrojona w nóż. – Byłam zadowolona, że moja strategia się sprawdziła.
– Noże – poprawił mnie Matthew. – Jeden miała w bucie, drugi przy pasie i trzeci w staniku.
– Czy Verin była skautką? – Teraz z kolei ja uniosłam brwi.
Zanim mąż zdążył odpowiedzieć, do kuchni wpadł Gallowglass, wir błękitu i czerni, a za nim Fernando. Matthew wstał. Kiedy psy poszły w jego ślady, pokazał im podłogę, a one natychmiast go posłuchały.
– Dokończ śniadanie, a potem idź na wieżę – powiedział Matthew, zanim wyszedł z kuchni. – Zabierz ze sobą psy. I nie schodź na dół, póki po ciebie nie przyjdę.
– Co się dzieje? – zapytałam gospodynię w nagle opustoszałym pomieszczeniu.
– Baldwin jest w domu. – Marthe nic więcej nie dodała, jakby taka odpowiedź powinna mi w zupełności wystarczyć.
– Marcus. – Przypomniałam sobie, że Baldwin wrócił, żeby zobaczyć się z synem Matthew. Zerwałam się od stołu, psy wstały z podłogi. – Gdzie on jest?
– W gabinecie Philippe’a. – Marthe zmarszczyła brwi. – Nie sądzę, żeby Matthew chciał tam panią widzieć. Może dojść do rozlewu krwi.
– To całe moje życie. – Mówiąc to, patrzyłam przez ramię i w rezultacie wpadłam na Verin. Towarzyszył jej starszy dżentelmen, wysoki i chudy, o łagodnych oczach. Próbowałam ich wyminąć. – Przepraszam.
– Dokąd idziesz? – zapytała szwagierka, tarasując mi drogę.
– Do gabinetu Philippe’a.
– Matthew kazał ci iść na wieżę. – Verin zmrużyła oczy. – Jest twoim partnerem, a ty masz go słuchać jak przystało na żonę wampira. – Jej akcent był niemiecki… ale nie czysto niemiecki, może austriacki, szwajcarski… Albo pochodził ze wszystkich trzech języków.
– Jaka dla was szkoda, że jestem czarownicą. – Wyciągnęłam rękę do mężczyzny, którzy przysłuchiwał się naszej rozmowie z ledwo maskowanym rozbawieniem. – Diana Bishop.
– Ernst Neumann. Jestem mężem Verin. – Akcent Ernsta wskazywał na pochodzenie z okolic Berlina. – Dlaczego nie chcesz puścić Diany, Schatz? Dzięki temu też będziesz mogła tam pójść. Wiem, jak nie lubisz tracić dobrej kłótni. Ja zaczekam w salonie.
– Dobry pomysł, kochanie. Nie mogą mnie winić, że czarownica uciekła z kuchni. – Verin spojrzała na męża ze szczerym podziwem i go pocałowała. Choć wyglądała jak jego wnuczka, było oczywiste, że ona i Ernst są bardzo w sobie zakochani.
– Czasami je miewam – przyznał mąż z wesołymi iskierkami w oczach. – Ale zanim Diana ucieknie, a ty pobiegniesz za nią, powiedz mi, czy mam wziąć nóż, czy pistolet, na wypadek gdyby jeden z twoich braci wpadł w szał?
Verin się zastanowiła.
– Myślę, że wystarczyłby tasak Marthe. Gerberta kiedyś spowolnił, a jego skóra jest dużo grubsza niż Baldwina czy Matthew.
– Wziął pan tasak na Gerberta? – Coraz bardziej lubiłam męża Verin.
– To byłaby przesada – stwierdził Ernst, lekko różowiejąc z zakłopotania.
– Boję się, że Phoebe próbuje dyplomacji – wtrąciła Verin, kierując mnie w stronę bijatyki. – To nigdy nie działa na Baldwina. Musimy iść.
– Jeśli Ernst bierze nóż, ja biorę psy. – Pstryknęłam palcami na Hectora i Fallona i ruszyłam szybkim krokiem, a psy pobiegły za mną, powarkując i machając ogonami, jakby świetnie się bawiły.
Podest drugiego piętra, który prowadził do rodzinnych apartamentów, był pełen gapiów, kiedy tam dotarłyśmy z Verin. Stali na nim Nathaniel, Sophie z Margaret na rękach, Hamish w jedwabnym szlafroku w kratę, z tylko jedną połową twarzy ogoloną, i Sarah, którą chyba obudziły hałasy. Ysabeau miała znudzoną minę, jakby takie rzeczy działy się przez cały czas.
– Wszyscy do salonu – powiedziałam, ciągnąc Sarah w kierunku schodów. – Ernst tam do ciebie dołączy.
– Nie wiem, co tak poruszyło Marcusa. – Hamish ręcznikiem wytarł z brody krem do golenia. – Baldwin go wezwał i z początku wszystko wydawało się w porządku. Potem zaczęli na siebie wrzeszczeć.
Mały pokój, którego Philippe używał jako gabinetu, był pełen wampirów i testosteronu. Matthew, Fernando i Gallowglass przepychali się, walcząc o lepszą pozycję. Baldwin siedział na krześle windsorskim i odchylony razem z nim do tyłu, trzymał skrzyżowane nogi na biurku. Marcus opierał się o drugą stronę biurka, czerwony na twarzy. Jego partnerka Phoebe Taylor – bo młoda kobieta stojąca obok była tą, którą niejasno pamiętałam z pierwszego dnia po naszym powrocie, próbowała załagodzić spór między głową rodu de Clermont i wielkim mistrzem Zakonu Rycerzy Świętego Łazarza.
– Ta dziwna zbieranina czarownic i demonów, które tu sprowadziliście, musi natychmiast stąd zniknąć – oświadczył Baldwin, bez powodzenia starając się pohamować gniew. Tylne nogi krzesła opadły z hukiem na podłogę.
– Sept-Tours należy do Rycerzy Świętego Łazarza! – krzyknął Marcus. – Ja jestem wielkim mistrzem, a nie ty. Ja mówię, co tu może się dziać!
– Daj spokój, Marcusie. – Matthew wziął syna za łokieć.
– Jeśli nie zrobicie dokładnie tego, co każę, nie będzie żadnych Rycerzy Świętego Łazarza! – Baldwin wstał, tak że oba wampiry znalazły się twarzą w twarz.
– Przestań mi grozić, Baldwinie – powiedział Marcus. – Nie jesteś moim ojcem ani panem.
– Nie, ale jestem głową tej rodziny. – Baldwin rąbnął pięścią w biurko. – Posłuchasz mnie, Marcusie, albo poniesiesz konsekwencje swojego nieposłuszeństwa.
– Dlaczego wy dwaj nie możecie usiąść i porozmawiać rozsądnie? – Phoebe odważnie podjęła wysiłek, żeby rozdzielić dwa wampiry.
Baldwin warknął na nią ostrzegawczo, a Marcus skoczył mu do gardła.
Matthew chwycił Phoebe i odciągnął ją na bok. Dziewczyna drżała, choć bardziej z gniewu niż ze strachu. Fernando złapał Marcusa i przyszpilił jego ramiona do boków. Gallowglass zacisnął dłoń na ramieniu Baldwina.
– Nie rzucaj mu wyzwania – ostrzegł Fernando, kiedy Marcus próbował się uwolnić. – Chyba że jesteś gotowy wyjść z tego domu i nigdy nie