Niepełnia. Anna Kańtoch. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Anna Kańtoch
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Классическая проза
Год издания: 0
isbn: 9788364384714
Скачать книгу
Piotrek kliknął na pierwszy i wysłał wiadomość:

      From: Piotr Bogdanik <[email protected]> To: Biały dom <[email protected]> Subject: kontakt Date: Mon, 21 Dec 2015 15:35:49

      Gdzie jesteś? Odezwij się, proszę. Martwię się o ciebie.

      Piotrek

      Zaraz przyszło mu do głowy, że być może skrzynka mailowa wcale do Marty nie należy, wysłał więc drugą wiadomość:

      From: Piotr Bogdanik <[email protected]> To: Biały dom <[email protected]> Subject: kontakt Date: Mon, 21 Dec 2015 15:42:28

      Szukam mojej narzeczonej, Marty Kozłowskiej. Ona narysowała obrazek z białym domem. Proszę, odezwijcie się, jeśli wiecie, gdzie ona jest.

      P.

      Po namyśle dopisał też:

      PS. Boję się, że mogli ją porwać Wieprz i Wilk.

      A potem, ponieważ nic innego nie przyszło mu do głowy, kliknął na stronę „Opowiadania” i zaczął czytać „Opowieść o zmianie”.

      III.

      Opowieść o zmianie

      Podobno komórki ludzkiego ciała odnawiają się co siedem lat. Marek nie pamiętał już, gdzie o tym przeczytał, ale bardzo mu się ta teoria spodobała. Znaczyło to, że przekroczywszy dwudziesty szósty rok życia, był już zupełnie innym człowiekiem niż maturzysta, przez kolegów nazywany Kajkiem. Przeszłość leżała pogrzebana głęboko pod nowymi komórkami wątroby i serca, opleciona siecią mięśni, zarosła mięsem, tak jak porzucony w lesie wrak zarasta zielenią, aż wreszcie niczym już nie różni się od okolicznych pagórków. Marek nie myślał o niej tamtego sobotniego ranka, kiedy zbudził się, wypacając z siebie resztki złego snu. Usiadł na łóżku. Szczegóły koszmaru umykały, spychane w podświadomość przez słoneczne promienie i dolatujący z kuchni zapach naleśników. Oto cud nowego dnia – światło zwyciężało ciemność, a jawa sen. Marek pamiętał już tylko ciernistą woń pełzającego nad ziemią dymu i jądro obłej bieli, jak skryte w najgęstszych krzewach ptasie jajo. Potem, kiedy wsuwał stopy w zimne kapcie, i to zniknęło, a Marek poczłapał do kuchni, gdzie trzy kobiety jego życia smażyły naleśniki. Cały blat i pół podłogi oprószone były mąką, Asia wsadziła właśnie pulchne łapki w ciasto i rozsmarowała je sobie na koszulce. Zamierzał zapytać, kto to posprząta, ugryzł się jednak w język. Nie warto psuć jedynego wolnego dnia w tygodniu.

      – Jak wam idzie? – zapytał zamiast tego.

      – Świetnie, możesz wziąć jednego. – Natalia skinęła głową w stronę piętrzącego się na talerzu stosu. – Ale jak chcesz z dżemem, to sam sobie posmaruj.

      – Dzięki. – Zwinął w rulonik płaski placek i pogryzając go, ruszył do salonu, by włączyć telewizor.

      Wtedy właśnie zadzwonił telefon. Stacjonarny, nie komórka. Marka to zdziwiło: od dwóch lat mieli przecież nokie i tylko ich numery podawali – znajomi dawno nauczyli się, że do Chrobranów dzwoni się na komórki. Stacjonarny służył chyba jedynie natrętnym telemarketerom, ale oni przecież nie pracowali w weekendy? Zresztą wszystko jedno, powinien się pozbyć tego telefonu. Z jakiegoś powodu to, że tego nie zrobił, nagle wydało się nie drobnym potknięciem, lecz poważnym błędem.

      Dzwonek odezwał jeszcze raz, ostro, natarczywie.

      – Odbierz! – Natalia z kuchni przekrzykiwała skwierczenie oleju.

      Marek podniósł słuchawkę, „Nie jestem zainteresowany” już uformowane czekało w jego ustach. Jednak zamiast radosnego „Dzień dobry, chcielibyśmy panu zaoferować…” usłyszał niejasno znajomy głos, szept jak wiatr o zapachu gnijących liści i dymu z ogniska, pełznącego cierpliwie przez ciernisty ugór.

      – Kajko, to ty…?

      Milczał, ściskając słuchawkę w nagle spoconej dłoni. Mieszkał w dawnym mieszkaniu rodziców, którzy wyprowadzili się do mniejszego, gdy Natalia zaszła w pierwszą ciążę; miał ten telefon od czasów liceum, głupiec, niepamiętający o przeszłości, a jednocześnie żyjący w jej wnętrzu jak Jonasz w brzuchu wieloryba.

      – Kajko?

      Odłożył słuchawkę ostrożnie na widełki.

      – Kto dzwonił? – zawołała z kuchni Natalia.

      – Pomyłka – odparł.

      Wydarzyło się wszystko i nic jednocześnie, kamień wrzucony do jeziora wzburzył powierzchnię, a potem utonął, woda zamknęła się nad nim, zmarszczki wygładziły. Marek był tego dnia może nieco bardziej rozkojarzony i milczący, nic poza tym. Zjadł naleśniki, potem obejrzał z dziewczynkami bajkę na wideo. Mnóstwo kiczu i różowości, nie jego świat, tylko ich, Iwonki, lat pięć, i Asi, lat trzy, księżniczkowy świat małych dziewczynek, który w dorosłych mężczyznach budził coś w rodzaj pobłażliwego rozczulenia zmieszanego z odrobiną lęku – bo to był świat, który należało bezustannie trzymać w ryzach za pomocą żartów i kpiny.

      O trzeciej telefon zadzwonił ponownie.

      * * *

      Tym razem odebrała Natalia, jej „Słucham?” przebiło się przez wrzask Asi i dotarło do Marka, który wstawał właśnie z kanapy, by zażegnać awanturę w pokoju dziecinnym. Zamiast jednak pójść do dziewczynek, zatrzymał się w przedpokoju, gdzie jego żona stała ze zmarszczonym czołem i słuchawką przytuloną do ucha. Odprawiła go ruchem ręki. Idź, mówił jej gest, zajmij się dziećmi. Poszedł więc, by usiąść z córkami na dywanie i rozstrzygnąć spór, kto ma większe prawo bawić się lalką o dźwięcznym imieniu Esmeralda. Cały czas jednak nasłuchiwał, myślami bardziej przy telefonie niż przy Iwonce i Asi, nasłuchiwał, ale słowa żony nie miały dla niego sensu, jakby mówiła w obcym języku. Jakby sam wysiłek wkładany w usłyszenie ich uniemożliwiał zrozumienie.

      Potem Natalia stanęła w progu dziecinnego pokoju, a on, choć nie odwrócił głowy, wiedział, że zmarszczka wciąż przecina jej czoło.

      – Dzwoniła jakaś kobieta i pytała o Kajka.

      Dopiero teraz spojrzał żonie w twarz.

      – Pomyłka, mówiłem ci.

      – Nie znasz żadnego Kajka?

      – Nie. – Nie podobało mu się to słowo w jej ustach. Brzmiało w subtelny sposób niewłaściwie, jak dźwięk źle nastrojonego instrumentu.

      – Mniejsza z tym. Pamiętasz, że dziś przychodzi Monika?

      – T-tak – zająknął się. Monika, najlepsza przyjaciółka Natalii, która niemal w każdy weekend wpadała na ploteczki. Przez ułamek sekundy nie potrafił przypomnieć sobie jej twarzy, ale to już minęło, już było dobrze.

      – Obiecałeś zabrać dziewczynki na spacer.

      – Pewnie, chętnie się przejdziemy.

      – Tylko nie do McDonalda.

      – Jasne.

      * * *

      Oczywiście zabrał dziewczynki do McDonalda, z pełną świadomością, że Iwonka może i będzie trzymać język za zębami, ale Asia na sto procent wygada się jeszcze przed kolacją. Ludzie przecież cały czas oszukują w drobnych sprawach, na tym polega normalne życie. A on bardzo chciał normalnie żyć. Chciał, żeby Natalia miała do niego pretensje, z początku prawdziwe, potem coraz bardziej żartobliwe, aż wreszcie pogodziliby się ze śmiechem. Kłótnia, która przywróciłaby poczucie realności.

      Patrzył, jak jego córeczki wcinają hamburgery, popijając je truskawkowymi shake’ami, i myślał o tym, jakim jest szczęściarzem. Miał dwójkę udanych, zdrowych dzieci, żonę, którą kochał, i dobrą