– Nazywajmy rzecz po imieniu! – tata zmarszczył groźnie brwi. – To był zwyczajny haracz!
– Nie uchroniło to Polski od wojen z potężnym sąsiadem. W roku 972 zaatakował ją margrabia Marchii Wschodniej – Hodo, ale poniósł klęskę w bitwie pod Cedynią. Mieszko upozorował wówczas ucieczkę, a gdy oddziały wroga ruszyły w pościg za jego wojami, wpadły w zasadzkę zastawioną przez Czcibora, brata Mieszka.
– Daliśmy Niemcom łupnia! – zawołał chełpliwie tata.
– Za to w roku 979 na Polskę najechał sam cesarz Otton II – kontynuował dziadek. – Jego hufce dotarły aż do Poznania, ale zostały odparte. To były trudne chwile dla młodego państwa polskiego. Było ono wówczas słabe jak… mm… – dziadek szukał właściwego słowa.
– Jak ślepe kocię – wtrącił tata.
– Właśnie! – dziadek z uznaniem kiwnął głową. – Za to już w roku 990 to Mieszko był stroną atakującą. Wyprawił się na Czechy, przyłączając do swoich ziem Śląsk i Małopolskę.
– Wszystko mi się miesza – przyznałem. – Raz Czesi są z nami w sojuszu, a za chwilę na nich napadamy?!
– W tamtych czasach przymierza zmieniały się jak w kalejdoskopie – wyjaśnił dziadek.
– Dobrze, że mieliśmy mądrego i znającego się na sprawach wojennych księcia – zauważył tata.
– Najważniejsze, że dalekowzrocznego – dodał dziadek. – Mieszko wiedział, że bez przyjęcia chrztu nie zdoła długo opierać się niemieckiej potędze. Nowa religia jednoczyła kraj, a księża, którzy jako jedyni potrafili czytać i pisać, szerzyli kulturę i usprawniali administrację. Zresztą wystarczy spojrzeć na naszych sąsiadów – Wieleci, Obodryci, Prusowie… Narody, które do końca trwały przy pogaństwie, szybko przestały istnieć!
– To jaki w końcu był ten Mieszko? – spytałem przekornie.
– Ślepy czy dalekowzroczny?
Dziadek potargał mi czuprynę.
– Mieszko był bardzo odważny, a do tego ciekaw świata. Zupełnie jak ten malec! – kiwnął głową w stronę kociąt.
I rzeczywiście, jeden z kotków, choć jeszcze ślepy, wyczołgał się z pudełka i na chwiejnych łapkach dreptał przed siebie.
– Chcesz, to będzie twój – powiedział dziadek. – Jak dasz mu na imię?
– Mieszko! – zawołałem uszczęśliwiony.
1 Marchia – prowincja cesarstwa stworzona do obrony granic oraz dalszych podbojów terytorialnych. Na czele marchii stał odpowiedzialny przed cesarzem margrabia.
BOLESŁAW I CHROBRY
Chrobry znaczy dzielny
W piątek rano obudziłem się i stwierdziłem, że rusza mi się ząb. Pobiegłem do taty i pokazałem mu, jak się kiwa w przód i w tył.
– Daj, zaraz go wyrwę – powiedział tata. – Obiecuję, że nie będzie bolało.
Cofnąłem się wystraszony.
– No co ty! – roześmiał się tata. – Przecież to mleczak, nawet nie poczujesz!
Ale ja nie dałem się przekonać. Bez śniadania (bałem się, że ząb mnie rozboli od gryzienia) poszedłem do szkoły.
Równie dobrze mógłbym zostać w domu. W ogóle nie potrafiłem skupić się na lekcji, bo przez cały czas dotykałem zęba czubkiem języka.
– Kuba, co ty wyprawiasz? – spytała nagle pani. – Dlaczego robisz do mnie głupie miny?
Ale się ze mnie wszyscy śmiali!
Wytłumaczyłem pani, że wcale jej nie przedrzeźniam, tylko boli mnie ząb, a ona na to, żebym po powrocie do domu przywiązał do niego nitkę i solidnie szarpnął. Łatwo powiedzieć!
Gdy wróciłem ze szkoły, już na klatce poczułem zapach kotletów schabowych. Bardzo lubię kotlety, ale tym razem nie miałem na nie ochoty.
Zamknąłem się w swoim pokoju, przywiązałem do zęba nitkę i co jakiś czas pociągałem za nią leciutko, jednak nie mogłem zdobyć się na odwagę, by szarpnąć mocniej i raz-dwa zakończyć sprawę.
– Kuba, chodź na obiad! – zawołała mama.
Usiadłem przy stole z ponurą miną i właśnie wtedy w drzwiach stanął dziadek.
– Oho! – zawołał od progu. – Widzę, że ktoś tu ma kłopoty z mleczakami! A co mieli powiedzieć poddani Bolesława Chrobrego, którym ich władca kazał wybijać zdrowe zęby?
– Zdrowe?! – zrobiłem wielkie oczy.
– A jakże! – zapewnił dziadek. – Pierworodny syn Mieszka przywiązywał wielką wagę do umacniania w swoim państwie chrześcijaństwa, dlatego kazał wybijać zęby tym poddanym, których przyłapano na jedzeniu mięsa podczas postu.
Ręka taty sięgająca po dokładkę zawisła w powietrzu.
– Błagam, nie przy jedzeniu… – wymamrotał z pełnymi ustami.
– Proszę do stołu – zachęciła mama. – A swoją drogą, ten Chrobry to był jakiś okrutnik. Żeby tak dręczyć ludzi za zjedzenie kawałka mięsa w piątek…
Dziadek usiadł obok mnie i nałożył sobie ziemniaczków.
– Średniowieczny władca nie mógł być aniołkiem – stwierdził kategorycznie. – Na przykład Bolesław, tuż po wstąpieniu na tron w roku 992, wygnał z kraju swoją macochę Odę i przyrodnich braci.
– Wygnał własnych braci? – zdziwiła się mama. – A to drań!
– Nie drań, tylko dalekowzroczny polityk – wyjaśnił dziadek. – Ci braciszkowie, Mieszko i Lambert, jeszcze nie raz napsuli mu krwi, a gdyby zostali w Polsce, jak nic doprowadziliby do wojny domowej. Mieli poparcie części możnych, a także niemieckich krewnych swojej matki, Ody, i wciąż knuli przeciwko starszemu bratu.
– A, to Chrobry dobrze zrobił! – stwierdził tata. – Porządny był z niego chłop!
– Tak myślisz? – dziadek uśmiechnął się w dziwny sposób. – A co powiesz na to, że nasz Bolesław najechał w roku 1003 na Czechy, osadził na tamtejszym tronie swojego ciotecznego brata, Bolesława Rudego z dynastii Przemyślidów – nawiasem mówiąc, słynnego okrutnika – a gdy ten nie sprawdził się jako władca, kazał go oślepić i sam zajął jego miejsce?
Tata spojrzał z wyrzutem znad talerza.
– Prosiłem… Nie przy jedzeniu…
– Takie były czasy! – dziadek bezradnie rozłożył ręce. – Bolesław na pewno nie był święty. Za to świętym został dzięki niemu wygnany z Pragi biskup Wojciech z rodu Sławnikowiców. Chrobry wysłał go z misją nawrócenia na chrześcijaństwo pogańskich Prusów, a gdy ci zabili Wojciecha, wykupił jego ciało, płacąc za nie tyle złota, ile ważył nieszczęsny misjonarz.
– To chyba przepłacił – mruknął tata.
– Otóż nie! – dziadek triumfalnie wzniósł palec. – Zwłoki Wojciecha zostały pochowane w Gnieźnie, a jego kanonizacja