– Dla mnie? – zapytał.
Zbyt zmęczona lub zbyt zgrzana, żeby zażartować w odpowiedzi, Paola poprzestała na skinieniu głową. Usiadł obok niej, podniósł kieliszek i odstawił go po pierwszym łyku.
– To lemoniada? – zapytał, robiąc co w swojej mocy, żeby nie zabrzmiało to jak pytanie policjanta.
– Nie smakuje ci? – zdziwiła się Paola. – Nie mogę znieść myśli o piciu czegokolwiek innego.
Brunetti wypił kolejny łyk.
– Chyba masz rację. Zapytałem tylko dlatego, że jestem zaskoczony.
– Tym, że to nie wino?
Pytanie Paoli sprawiło, że poczuł się nieswojo, jakby zasugerowała, że nie pijał niczego, co nie zawiera alkoholu.
– Smaczna – rzekł i pociągnął jeszcze jeden łyk. Że nie był to jednak spritz, to pewne.
Kiedy Paola wypiła lemoniadę, odstawiła kieliszek i zapytała:
– No i?
Brunetti zastanawiał się nad odpowiedzią i w końcu rzekł:
– Pozwolono mi na dwa lub trzy tygodnie całkowitego wypoczynku.
– I zamierzasz z nich skorzystać?
– Tak – odparł bez wahania. – Tak.
– To dobrze – orzekła Paola. – Właśnie tego ci trzeba.
– Choćby po to, żebym nie mógł robić głupstw?
– To, co zrobiłeś, wcale nie było głupie. Pochopne, być może, lub impulsywne, ale w żadnym wypadku głupie.
Brunetti zastanawiał się, czy ich dzieci reagowały w taki sam sposób na jej słowa aprobaty, czy one również czuły, że niepewność lub poczucie winy znikają w chwili, gdy słyszą, że to, co zrobiły, było słuszne.
– Cieszę się, że tak uważasz – powiedział, mimowolnie sprawiając, że wyszło to niezręcznie.
Ignorując jego uwagę, zapytała:
– I co zrobisz z dwoma lub trzema tygodniami wolnego?
Brunetti zdał sobie sprawę, że w ogóle się nad tym nie zastanawiał, ograniczając się do konstatacji, że wykorzysta ten czas dla siebie. Zsunął buty i położył nogi na stoliku przed kanapą. Jak przyjemnie byłoby napić się czegoś mocniejszego, pomyślał znowu, i osunął się niżej.
– Chciałbym gdzieś wyjechać i popatrzeć na wodę.
– Tu, w Wenecji, czy gdzieś indziej? – zapytała, jakby nie mógł powiedzieć nic bardziej naturalnego.
– Tutaj – odparł, po czym sam siebie zaskoczył, dodając: – Chciałbym powiosłować. – Ta właśnie myśl przyszła mu do głowy, podobnie nieoczekiwana jak jego wcześniejsza reakcja na działanie Pucettiego.
– W tym skwarze?
– Na lagunie jest inaczej – odpowiedział, przypominając sobie siebie w młodszym wcieleniu: bardziej umięśnionego, trzeźwiej myślącego i, musiał to przyznać, chociaż tylko przed sobą, chyba bardziej bezlitosnego. – Nie czujesz upału, bo zawsze jest bryza.
– Oraz prądy, komary i szaleni młodzieńcy na motorówkach.
– Ze szczęśliwymi psami na dziobach – rzucił w odpowiedzi. – A także światło na wodzie, dno łodzi pod stopami i cisza, gdy wpływasz do mniejszych kanałów – wyliczył. Potem jednak, widząc, że Paola jeszcze nie zemdlała na myśl o magii i tajemniczości laguny, dodał: – No i młode dziewczyny w bikini.
– I ty w swoim T-shircie, demonstrujący muskulaturę.
Brunetti nachylił się ku Paoli, zgiął rękę w łokciu niczym zapaśnik i zacisnął pięść.
– Proszę, pomacaj – zaproponował. – Kiedy zbliżyła ku niemu dłoń, ostrzegł: – Tylko uważaj, żebyś nie uszkodziła sobie ręki.
Zamiast dotykać jego mięśni, szturchnęła go w żebra, mówiąc:
– Och, przestań, Guido. Bądź poważny. Dokąd chcesz pojechać? – Brunetti pomyślał, że powiedziała to jednak tak, jakby już znała odpowiedź.
– Nie wiem. Do tego jeszcze nie doszedłem. Mógłbym jednak chyba zatrzymać się na Burano lub nawet popłynąć na Torcello. Tam jest mniej ludzi.
– W hotelu? – zapytała w stylu sędziego śledczego, wzmacniając w ten sposób przekonanie męża, że sama zna odpowiedź. – A ta łódź, którą się tak zachwycasz. Gdzie ją ukrywasz?
Brunetti wstał z kanapy i poszedł do kuchni. Wyciągnął z zamrażarki kostki lodu i wrzucił je do kieliszków, przypomniał sobie o skwarze i nalał dużo wody mineralnej, dodał trochę campari do obydwu i otworzył jedną z butelek prosecco stojących na drzwiach lodówki. Dopełnił nim kieliszki niemal po brzegi i zaniósł do salonu.
Wręczając jeden Paoli, usiadł z powrotem obok niej i wypił spory łyk.
– Teraz jestem gotowy – oznajmił.
– Na co? – zapytała Paola i umoczyła usta w koktajlu.
– Na wszystko, o czym myślisz. Na to, dokąd mogę pojechać. I prawdopodobnie na to, gdzie mogę również skorzystać z łodzi.
Paola odstawiła ledwie napoczętego drinka na stolik i rozsiadła się na kanapie obok męża.
– Dom ciotki Constanzy – powiedziała, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Cóż, sądzę, że to tak naprawdę wiejska rezydencja.
Brunetti zawahał się, próbując sobie przypomnieć ciotkę Constanzę, i w końcu mu się udało: wielokrotnie zamężna i wielokrotnie owdowiała kuzynka jego teścia, która miała jednego syna oraz mnóstwo nieruchomości zarówno na stałym lądzie i w Wenecji, jak i na otaczających ją wyspach.
Na przestrzeni lat słuchał rozmów o mieszkaniach, dziwnym palazzo i kilku sklepach, ale nie przypominał sobie żadnej wzmianki o wiejskiej rezydencji.
– Gdzie?
– Na samym czubku Sant’Erasmo. Ma tam rezydencję i trochę ziemi.
Długa znajomość z rodem Falierów uświadomiła Brunettiemu potrzebę doprecyzowania takich wyrażeń jak „trochę ziemi” lub, jak bywało w przeszłości, „kilka mieszkań”.
– Jest pusta?
– Tak jakby – odparła Paola. – Dozorca i jego rodzina mieszkają w drugim domu na terenie posiadłości i utrzymują główny budynek w gotowości na przyjazd każdego, kogo ciotka mogłaby tam przysłać.
– W twoich ustach brzmi to jak doskonałe miejsce na resztę kuracji – rzekł Brunetti z uśmiechem. – Wypił kilka drobnych łyków swojego spritza. Postawił na wpół pusty kieliszek obok kieliszka Paoli i skinął głową. – Jak duża jest ta posiadłość?
Paola przycisnęła głowę do oparcia kanapy i zamknęła oczy.
– Kiedy chodziłam do szkoły, niemal każdego lata posyłano mnie tam na kilka tygodni. Wówczas dom wydawał mi się bardzo duży. Na terenie wokół niego rosły karczochy.
– Czemu cię tam p o s y ł a n o?
– Ojciec uważał, że byłoby dobrze, gdybym się przekonała, jak naprawdę wygląda życie na wsi.