Kiedy się z niego wyłonił, zobaczył dwa czarne SUV-y. Klapy bagażników były uniesione, a na zderzakach siedziało paru mężczyzn. Niektórzy popijali piwo z puszki, inni palili papierosy.
Jeden z nich wstał, dostrzegłszy zbliżającego się Seweryna, i wskazał go kompanom. Pozostali natychmiast się nim zainteresowali.
Nie wyglądało to najlepiej. Ten, który go dostrzegł, jako jedyny był niezbyt postawny i nosił koszulę. Reszta miała na sobie sportowe bluzy, które zdawały się opinać dość wydatną muskulaturę.
– Czekamy tu pół godziny – oznajmił ten w koszuli.
Nazywał się Dydul i początkowo podchodził do Zaorskiego jak pies do jeża. Seweryn urabiał go jednak od dłuższego czasu i na tym etapie mógł już uznać, że ze strony tego człowieka nic mu nie grozi. Tego samego nie umiał jednak powiedzieć o pozostałych.
– Coś mnie zatrzymało.
– Co? – spytał Dydul.
– Sprawy.
Zanim Zaorski zdążył zastanowić się nad skutkami swojej lapidarności, przekonał się o nich dość boleśnie. Cios był celny, nadszedł znienacka i wylądował na brzuchu. Seweryn zgiął się wpół, a wtedy jeden z byków poprawił, uderzając go w lędźwie.
Zaorski zatoczył się lekko, odnosząc wrażenie, jakby ktoś wbił mu coś ostrego między kręgi. Z trudem zachował równowagę, odsunął się trochę i spojrzał na mężczyznę, który jakby tylko czekał na pozwolenie, by dalej go okładać.
– Wystarczy – powiedział Dydul. – Chyba rozumie.
Seweryn czym prędzej skinął głową.
– No to mów. Dlaczego się, kurwa, spóźniłeś?
– Robiłem sekcję.
– Jaką? Przecież wyjebali cię ze szpitala.
– Pomagam w sprawie pewnych zabójstw.
Zaorski zerknął na mężczyznę, który go zaatakował. Ten odczekał jeszcze chwilę, po czym na skinienie szefa oddalił się i dołączył do tych, którzy wrócili do raczenia się piwem z puszki.
– Chodzi o te dzieci? – spytał Dydul i splunął. – Popierdolona sprawa.
– Mhm.
– Pomagasz psom?
W ustach takich ludzi było to zazwyczaj oskarżenie, a nie pytanie, ale w tym wypadku Zaorski nie musiał się tego obawiać. Dydul potraktuje to jako atut, szansę na zbliżenie się do ludzi, których należało mieć na oku.
Jeszcze niedawno z pewnością byłoby inaczej, teraz jednak Dydul w końcu nieco mu zaufał. Wiedział, w jakiej sytuacji znalazł się Seweryn – nie miał pracy, większość pieniędzy stracił, a o perspektywach na jakikolwiek zarobek w przyszłości nie miał co marzyć. W Żeromicach nikt nie był gotów wyciągnąć do niego pomocnej dłoni i prawdopodobnie nie zatrudniono by go nawet do prac ogrodowych.
Stał się persona non grata, co sprawiło, że nie mógł myśleć nawet o sprzedaniu domu, którego nikt by nie kupił. Na wyprowadzkę nie było go stać. Na zostanie w Żeromicach także nie.
Jedynym ratunkiem dla niego i córek było zarabianie w sposób, który z prawem i moralnością nie miał wiele wspólnego.
Jakie miał wyjście? Zgłosić się po zasiłek? Jeśli dziecko było w wieku od pięciu do osiemnastu lat, rodzicowi przysługiwało nieco ponad sto złotych miesięcznie. Plus trzy i pół stówy za samotne wychowywanie. Inne dodatki niewiele zmieniały, a z pewnością nie pozwalały na życie na poziomie, jaki Seweryn chciał zapewnić córkom.
Zrobiłby wszystko, by diablice miały odpowiednie warunki. I Dydul doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
Co nie przeszkadzało mu w tym, żeby przy pomocy dwóch ciosów podwładnego przypomnieć, jaka relacja ich łączy.
– To jak z tymi psami? – podjął. – Dopuścili cię do jakiejś realnej roboty?
– Dobrze by było, nie?
Rozmówca splunął i skinął lekko głową.
– Ale na to nie ma szans – dodał ciężko Zaorski. – Biorę w tym udział tylko dzięki Kai.
Dydul zagwizdał cicho.
– Dalej dymasz córkę Burzyńskiego? – spytał. – Protip dla ciebie, Sewcio. Ogarnij się. Ta rodzina jest w chuj pojebana, nic dobrego z tego nie będziesz miał. Same problemy.
– Ze strony ojca?
Rozmówca machnął ręką i parsknął.
– Nie, nie, on jest już totalnie nieszkodliwy. Tak jak cała reszta tamtego towarzystwa i Ragan – rzucił. – Ale ta laska wygląda mi na taką, co lubi namotes.
– Hm?
– Namotać. Uważaj na nią, nie?
Zaorski patrzył na niego tak nieruchomym i kategorycznym wzrokiem, że Dydul w końcu musiał się wycofać.
– Spokojnie, spokojnie – powiedział z uśmiechem, unosząc dłonie. – Widzę, że coś grubego jest na rzeczy. Rób, jak chcesz, twoja sprawa.
Odwrócił się do swoich towarzyszy i wskazał palcem jednego z nich.
– Meszuge! – ryknął. – Daj, kurwa, zatorfić.
Mężczyzna, który wcześniej przywalił Sewerynowi w brzuch i w plecy, rzucił szefowi paczkę papierosów. Ten przypalił i dopiero teraz zorientował się, że Zaorski patrzy na niego niepewnie.
– Nie pytaj, skąd ta ksywa – mruknął. – Podobno to żyd.
Seweryn znał określenie meszuge, głównie dlatego, że znajdowało się w książce Singera i posłużyło pewnemu pisarzowi alkoholikowi za pseudonim. Bardziej zastanowiło go „torfienie”, ale postanowił nie wnikać.
– I po chuj w ogóle nas tu ściągałeś? – rzucił Dydul, rozglądając się. – Masz dla nas, co obiecałeś?
– Jeszcze nie.
– To o co kaman?
– O to, że ktoś mnie nachodzi.
Mężczyzna wypuścił dym, mrużąc oczy.
– Hę?
– Ktoś dwa razy kręcił się koło mojego domu.
– Pały?
– Możliwe – skłamał Zaorski. – Ktoś mógł wywęszyć, co dla was robię.
Nad tym ruchem zastanawiał się dość długo. Z jednej strony wykorzystanie ekipy Dydula wydawało się wprost idealnym rozwiązaniem – jeśli tylko uwierzą, że ktoś ma oko na Seweryna, z pewnością pomogą w ustaleniu, kim jest ta osoba. Z drugiej jednak im bliżej swojego życia dopuszczał tych ludzi, tym bardziej rosło ryzyko. Dla niego i dla diablic.
Ostatecznie uznał, że nie ma wyjścia. Przy braku gotowych do pomocy przyjaciół należało sprawić, by twój problem stał się czyimś problemem.
– Jeśli policja trafiła na trop…
– To byłoby przejebane jak w ruskim czołgu – przyznał Dydul. – Ale widziałeś kogoś? Czy co?
– Moje córki widziały dwa razy, jak ktoś chodził wokół domu.
– Może mają jakieś, kurwa, zwidy? Jak to bachory?
Seweryn