22
Od tłumu do tyranii
Nie wszyscy byli równie przenikliwi jak Edmund Burke, który szybko zdał sobie sprawę, że rewolucja francuska będzie o wiele bardziej krwawa od amerykańskiej. A różnica ta stała się jeszcze wyraźniej widoczna, kiedy nadszedł czas Wielkiego Terroru. Próba zastąpienia autorytetu Ludwika XVI „wolą ludu” doprowadziła do wybuchu bratobójczych walk na skalę, jakiej nie oglądano we Francji od czasów rzezi hugenotów w noc św. Bartłomieja z 1572 roku (zob. wklejka, il. 8). Można przyjąć, że owa rewolucyjna przemoc rozpoczęła się 21 kwietnia 1789 roku od zamieszek na przedmieściu Saint-Antoine, gdzie wojska królewskie zabiły około trzystu demonstrantów, którzy zgromadzili się, aby okazać poparcie dla samozwańczego Zgromadzenia Narodowego. Trzy miesiące później doszło do bardziej znanych wypadków, w których trakcie zginęła jakaś setka ludzi wystrzelanych przez żołnierzy broniących Bastylii. Tym razem sytuacja zmieniła się jednak o tyle, że część żołnierzy królewskich przeszła na stronę rewolucyjnego tłumu. Po ścięciu komendanta garnizonu Jacques’a de Flesselles’a nastąpiła eskalacja przemocy, która odtąd już tylko narastała wraz z kolejnymi egzekucjami, takimi jak publiczne powieszenie i rozczłonkowanie urzędników Foulona de Doué i jego zięcia Bertiera de Sauvigny na Place de Grève w dniu 22 lipca (głowę tego pierwszego i serce drugiego nadziano następnie na tyki i obnoszono po ulicach).
W tym samym momencie, w którym za broń chwycił paryski tłum, fala niepokojów przetoczyła się też przez francuską prowincję. Z obawy przed spiskiem szlachty mającym zapewnić jej powrót do władzy przy wykorzystaniu tajemniczych oddziałów brigands (bandytów) chłopi w całej Francji wywołali tego lata falę przemocy, która przeszła do historii pod nazwą La Grande Peur – Wielkiej Trwogi. Początkowo ograniczano się jedynie do palenia feudalnych rejestrów i plądrowania pałacowych piwniczek z winem, ale skala i czas trwania tego ruchu wskazywały, że był on czymś więcej niż tylko tradycyjnym chłopskim buntem znanym tu jako jacquerie. Trudno wyjaśnić zwłaszcza zaraźliwą wręcz szybkość, z jaką rozprzestrzeniała się Wielka Trwoga, zważywszy na stosunkowo słabo rozwiniętą sieć komunikacyjną na ówczesnej francuskiej prowincji – stanowi to zresztą kolejną ilustrację tezy, że plotki mogą stać się wiralami bez konieczności korzystania z wyszukanych technik informacyjnych[1]. Ale w porównaniu z tym, co dopiero miało nastąpić, Wielka Trwoga nie była specjalnie krwawa. Choć zastraszano i poniżano w jej trakcie wielu właścicieli ziemskich, to życie straciło wówczas zaledwie trzech ludzi: szlachetnie urodzony deputowany do Stanów Generalnych, urzędnik podejrzewany o zawłaszczanie żywności (w Ballon, na północ od Le Mans), a także pewien oficer marynarki (w Le Pouzin, na północ od Awinionu). Warto za to odnotować prawdziwą epidemię palenia zamków i pałaców. W ciągu niecałych dwóch tygodni, między 27 lipca a 9 sierpnia, w samej tylko prowincji Dauphiné w południowo-wschodniej Francji spłonęło do szczętu aż dziewięć chateaux, a osiemdziesiąt kolejnych zostało mocno uszkodzonych[2].
Nie ma doprawdy większego sensu rozwodzić się nad licznymi masakrami, do których doszło w okresie rewolucji jeszcze przed czasem Wielkiego Terroru z lat 1793–1794, dlatego ograniczymy się do przywołania tylko najważniejszych z nich. A były to: marsz kobiet i ich szturm na królewski Pałac w Wersalu w październiku 1789 roku, wystrzelanie przez Gwardię Narodową tłumów zgromadzonych na Champ de Mars w lipcu 1791 roku, wrześniowe masakry w 1792 roku (kiedy to sankiuloci szturmowali paryskie więzienia, mordując setki osadzonych w nich ludzi), wojna z kontrrewolucjonistami w Wandei (1793–1796), nie zapominając o wyjątkowo krwawej rewolcie niewolników w kolonii Saint-Domingue (Haiti). Chodzi o to, że – w odróżnieniu od rozwoju wypadków w brytyjskich koloniach w Ameryce, za to zgodnie z przebiegiem większości innych późniejszych rewolucji – insurekcja prowadziła nieubłaganie do anarchii, ta zaś kończyła się tyranią, czyli dokładnie tak, jak przewidują to klasyczne modele politologiczne. Podczas gdy amerykańscy koloniści wykształcili wcześniej swoje własne sieci stowarzyszeń obywatelskich, z których zresztą w naturalny i bezpośredni sposób wyrosły zarówno amerykańska rewolucja, jak i same Stany Zjednoczone, zbuntowane tłumy we Francji podlegały prawom zupełnie innej struktury. Komitet Bezpieczeństwa Powszechnego był jakąś próbą narzucenia porządku w sytuacji krwawego chaosu, do którego doprowadził rozwścieczony tłum – les canailles (nędznicy, podli)[3]. Tyle że żadne wysiłki podejmowane czy to przez jakobinów, czy przez ich następców z Dyrektoriatu nie okazały się wystarczające do wprowadzenia stabilizacji ani w samej stolicy, ani na terenie reszty kraju. Kolejne makabryczne przypadki masowych morderstw, takich choćby jak celowe utopienie tysięcy ludzi w Nantes, świadczyły o niemal całkowitym załamaniu się porządku społecznego i politycznego, porównywalnym może do najgorszych okrucieństw dokonywanych podczas rewolucji w świecie arabskim w czasach nam współczesnych. W imię fałszywej utopii i tym razem do głosu doszli najgorsi sadyści.
Człowiek, który przywrócił w końcu ład we Francji (choć w pozostałej części Europy dokonał już czegoś wręcz przeciwnego), dysponował mocami niemalże nadnaturalnymi. Już sam fakt, że Napoleon Bonaparte mógł wyrwać się z korsykańskiej nicości i dochrapać dowództwa nad artylerią rewolucyjnej armii włoskiej – awans ten uzyskał notabene w szczytowym okresie Wielkiego Terroru – możliwy był tylko ze względu na upadek systemu arystokratycznego, gdyż przed 1789 rokiem taka ścieżka kariery byłaby dla człowieka z niższych warstw społecznych całkowicie zamknięta. Podobnie jak Stendhalowski Julien Sorel Bonaparte był ambitnym kobieciarzem, ale w odróżnieniu od Sorela udało mu się połączyć brak skrupułów z dobrym wyczuciem chwili. Naprawdę niezwykłe jest wszak to, jak zdołał wykorzystać dany mu czas – i to niemal dosłownie każdą jego minutę. W dobie chaosu w górę idą zazwyczaj ludzie instynktownie i śmiało biorący sprawy w swoje ręce. „Jestem wielce niezadowolony ze sposobu, w jaki przeprowadzono załadunek szesnastu elementów [działa]” – pisał Bonaparte, akurat świeżo awansowany brygadier, w jednym z ośmiuset listów bądź meldunków, które wyszły spod jego pióra w ciągu zaledwie dziewięciu miesięcy 1796 roku. „Jestem zaskoczony, że tak bardzo ociąga się Pan z wykonywaniem rozkazów – sztorcował swojego chef de bataillon. – Zawsze trzeba Panu powtarzać to samo po trzy razy”. Pośród spraw, które zaprzątały jego uwagę, były kwestie o znaczeniu strategicznym – to właśnie w tym czasie opracował swój plan inwazji na Włochy – ale i zupełne drobiazgi (jak uwięzienie jakiegoś kaprala z Antibes, który oddalił się z jednostki bez przepustki, albo ustalenie dokładnej lokalizacji doboszy na placu apelowym)[4].
Dzisiaj Napoleon bez wątpienia zyskałby miano pracoholika. Pracował po szesnaście godzin dziennie, dzień w dzień. W samym tylko kwietniu 1807 roku – a był to miesiąc wyjątkowo spokojny jak na okres jego rządów – spłodził aż 443 listy. Napoleon nie pisał ich już wtedy sam, lecz dyktował całą korespondencję – z wyjątkiem listów miłosnych. „Pomysły umykają najszybciej – miał kiedyś powiedzieć – a wtedy można się pożegnać z listami i wersami!” Zdarzyło mu się raz, bez zaglądania do notatek, podyktować swojemu ministrowi spraw wewnętrznych 517 kolejnych paragrafów ustanawiających regulamin nowej akademii wojskowej w Fontainebleau[5]
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив полную